Japonia podczas hanami

Kilka dni temu wróciliśmy z prawie 3-tygodniowego wyjazdu do Japonii – celowaliśmy w czas kwitnienia wiśni, żeby sprawdzić, czy faktycznie warto było jechać. Przez to nie zawsze było ciepło, noclegi były droższe, a drzewa zakwitły tuż przed naszym wyjazdem do domu. Ale mimo wszystko atrakcje stały na swoim miejscu, ulice wypełnione były oświelonymi szyldami i lampionami, świątynie wyłaniały się za każdym zakrętem i ostatecznie była to podróż mojego życia! 😉 😀

Wpis z serii Z Życia Bloga, czyli co się u mnie działo w tym miesiącu i jak wyglądają moje podróże od podszewki

Zamilkłam na blogu podczas podróży do Japonii, bo nie miałam zakolejkowanych żadnych wpisów. Jeden był napisany w połowie, ale nie udało mi się go dokończyć – skupiałam się raczej na planowaniu wyjazdu do Japonii i myślę, że jesteście w stanie to zrozumieć. 😉

Trudności – bo nie zawsze bywa kolorowo, ale nie ma się co przejmować 😉

Jak było? Mogłabym opisywać podróż w samych superlatywach pomimo tego, że przez większość wyjazdu byłam chora i w pewnym momencie miałam bardzo silne ataki kaszlu. Nasilały się przez klimatyzację – miałam już wystarczająco wysuszone gardło, a klima to jeszcze pogarszała. Problem jest taki, że w Japonii klimy działają wszędzie – w metrze, autobusach, sklepie, pociągach, nawet w hotelach i mieszkaniach najczęściej zastępują ogrzewanie.

Kupiłam więc sobie maseczkę, żeby nie pluć na Japończyków w środkach komunikacji 😉 i odkryłam, że ogólnie pomaga ona przy klimie – może była to siła sugestii, a może po prostu ma jakieś magiczne działanie. 😉 Z maseczką nie musiałam czuć się dziwnie czy głupio, bo połowa Japończyków ją nosi (duża ilość obcokrajowców również). Przyległa mi do twarzy tak bardzo, że jeszcze w trakcie powrotu ją nosiłam i dziwnie było przestać. 😉 Zrobiła się bardzo wygodna, przestałam o niej zupełnie myśleć i czasem nie zauważałam, że wciąż mam ją na twarzy, na przykład przykładając do ust butelkę z wodą czy na lotnisku, podając obsłudze dowód. 😀

Chorobę udało się wreszcie pokonać, powtarzając sobie, że nie mogę się rozłożyć podczas wyjazdu, bo chcę zobaczyć w Japonii jak najwięcej, i biorąc silny syrop na kaszel, który udało się dostać w aptece pomimo braku większej znajomości japońskiego (naszego) oraz angielskiego (pani w aptece). Jeden dzień straciliśmy na odpoczywanie w hotelu, ponieważ Czarek najwidoczniej zaraził się ode mnie i jak mnie przeziębienie zaczęło przechodzić, jego porządnie złapało. Do tego mnie kolano bolało tak mocno, że z początku nie mogłam w ogóle na nim stanąć – może był to wynik siedzenia w mini wannie, a może chodzenia w przymałych sandałach japońskich. W każdym razie odpoczynek nam się przydał i nie żałowałam. 🙂

Dwa razy miałam lekkie problemy żołądkowe, co bardzo mnie zdziwiło, bo nawet w Meksyku był tylko jeden taki epizod. Ale może mój żołądek miał dość surowej ryby, zwłaszcza w tak dużych ilościach, w jakich spożywałam ją w Japonii. Ja też chciałam już zjeść coś innego i choć to do mnie niepodobne to marzył mi się schabowy. 😀 Już w Pendolino, w drodze do Wrocławia udało się to marzenie spełnić. 😉

Ogolnie i tak uważam, że mieliśmy szczęście, bo niby wiśnie zakwitły dopiero pod koniec naszego wyjazdu, ale padało tak naprawdę tylko jednego dnia, a deszcz dodał tylko klimatu miejscu, w którym akurat byliśmy.

Wiśnie w Chidorigafuchi w Tokio

Ale od początku… 😉

Nie aż tak ambitny plan

Nie chciałam latać po Japonii z wywieszonym językiem – oczywiście wyszukałam sporo fajnych atrakcji, zrobiłam wstępny plan, którego potem nie trzymaliśmy się do końca, ale który był zbiorem informacji i miał ponad 20 stron w Google docsie (!). Ale założenie było takie, że kiedyś jeszcze do Japonii wrócę (wciąż się przy tym upieram, bo wiele miejsc nie udało się zobaczyć), więc nie ma się co spieszyć, trzeba po drodze odpoczywać i nie przemęczać się za bardzo.

W świątyni Hasedera w Kamakurze

Oczywiście, nie udało się tego spełnić w stu procentach. 😀 Kto mnie zna wie, że podróże dają mi sporo energii, a ciekawość ciągle pcha do przodu. Tak samo było w Japonii – niby nie wstawaliśmy o 8 rano, ale jednak całkiem sporo łaziliśmy, zaglądaliśmy w różne miejsca i odkrywaliśmy. Mimo wszystko uważam, że udało się znaleźć balans, nie przemęczaliśmy się zbyt bardzo i mogliśmy faktycznie cieszyć się odwiedzanymi miejscami. 🙂

Tokio

Najpierw wylądowaliśmy w Tokio, gdzie interesowały nas zarówno nowoczesne dzielnice jak Akihabara czy Shinjuku, jak i tradycyjne miejsca. Widzieliśmy więc znane świątynie Meiji i Senso-ji – w tej drugiej trafiliśmy na taniec smoka, który nas oczarował, a także na jakąś dziwną ceremonię pełną głośnych okrzyków oraz potrząsania czymś co przypominało lektykę z posążkiem zamiast miejscem do siedzenia. 😀 Doprawdy ciężko to opisać słowami, ale za jakiś czas i tak spróbuję. 😉

Spacerowaliśmy też po parkach, ogrodach, a także oglądaliśmy liczne wieżowce czy słuchaliśmy tradycyjnej muzyki japońskiej na małym koncercie w muzeum samurajów. Nie omieszkaliśmy też sporzeć na Tokio z lotu ptaka – zarówno z Tokyo Skytree, a także punktu widokowego na Metropolitan Building. Wrażenia niesamowite – przy Tokio nawet Kuala Lumpur nie wydaje się wcale takie ogromne, a co dopiero nasza niska Polska. 😉

Artystka grająca na koto – tradycyjnym instrumencie japońskim

Ambicja dała się we znaki i odwiedziliśmy też na jeden dzień Kamakurę z 13-metrowym posągiem Buddy i licznymi świątyniami oraz Osakę, gdzie widziałam pierwszy wspaniały zamek japoński. Była też cała masa świątyń po drodze – praktycznie w każdym mieście, do którego zajechaliśmy. Świątynie nie znudziły mi się, mimo iż w pewnym momencie zaczęłam zauważać ogromne podobieństwa między nimi.

Kioto

W Kioto nocowaliśmy przez tydzień i zobaczyliśmy te najbadziej popularne miejsca jak klimatyczna dzielnica gejsz (Gion) ze świątynią Yasaka czy Złoty Pawilon, który moim zdaniem jest zdecydowanie przereklamowany. O tym, dlaczego tak uważam, przeczytacie w notce. 😉 Mam już szkice połowy z nich – nie próżnowałam, jadąc shinkansenem, który mknął ponad 300 km/h i przemierzał Japonię w niesamowitym tempie. Jak wróciłam potem do Polski, zaznałam szoku kulturowego, bo w porównaniu z shinkansenem nasze Pendolino nie jest wcale „premium” jak samo dumnie się nazywa, a przy standardach japońskich ukazało mi się jako ciasny i wolny pociąg. 😉

Yasaka Shrine

Nie mogliśmy oczywiście ominąć lasu bambusowego – tak właściwie to widzieliśmy las w dwóch różnych miejscach – raz w Kamakurze, gdzie piliśmy matchę w mini kawiarence, drugi w Kioto, gdzie zawitaliśmy na chwilę, żeby przekonać się, czy ten las robi lepsze wrażenie od poprzedniego (jest bardziej znany).

Numerem jeden w Kioto było Fushimi Inari Taisha, które znane jest na cały świat z tysiąca bram Tori ułożonych jedna za drugą na drodze idącą na górę Inari-san. Najlepszy klimat jest po minięciu pierwszego rozwidlenia dróg, przy którym większość osób wraca na dół, bo wiele z nich nie dociera na samą górę. Ma się więc sporo przestrzeni i czasu dla siebie.

Kolejną super atrakcją było przebranie się w kimona podczas zwiedzania Kiyomizu-dery. Nie był to może najwygodniejszy strój, ale robił mocne wrażenie nawet na nas samych i dodał uroku temu miejscu. Dreptaliśmy bardzo powoli, bo sandały były małe, śliskie i niezbyt wygodne, a do tego byliśmy oboje ciasno związani kimonami jakby ktoś nas wrzucił w gorsety. 😉 Nie jedliśmy nic w tym czasie, bo nie wyobrażałam sobie usiąść w takim stanie i do tego powiększyć brzuch, wypychając go jedzeniem. 😉 Ale mimo tych niedogodności, pomysł był super i bardzo mi się to podobało. 🙂

Na sam koniec pojechaliśmy do Himeji, gdzie obejrzeliśmy przepiękny zamek, a także kompleks świątyń położony w lesie na wzgórzu. Oba miejsca bardzo klimatyczne, chociaż w tym drugim dodatkowo mżało i opadła mgła, co dodało tajemniczości świątyniom. Efekt na plus pomimo deszczu! 🙂

A potem był już tylko jeden dzień w Tokio skąd wylatywaliśmy do domu i gdzie zrobiło mi się smutno, że trzeba już wyjeżdżać. Pocieszałam się oglądając kwitnące wiśnie, bo wreszcie udało się tego doczekać! A i tak najładniej chyba było dopiero jak wróciliśmy do Polski. I tak to można ufać jakimkolwiek prognozom – wiśnie spóźniły się o jakiś tydzień. 😉

Czy wspominałam już o jedzeniu? 😉 Jako że lubię urozmaicać sobie wyjazdy, znalazłam kurs sushi, na którym świetnie się bawiliśmy we dwoje z instruktorką, bo akurat nikt inny nie zapisał się na ten dzień. Do tego obżeraliśmy się rybami na targu rybnym – najciekawszy był grillowany tuńczyk, który dodatkowo przypiekano palnikiem. 😀

Własnoręcznie przyrządzone sushi! Pycha! 😀

To jest to!

Myślę, że był to najlepszy wyjazd do tej pory – lepszy od Meksyku, w którym było o wiele więcej przyrody, którą uwielbiam i lepszy od Malezji, gdzie widzieliśmy więcej różnorodnych miejsc. Japonia jednak przebiła to wszystko, może dlatego, że była moim marzeniem od kiedy zaczęłam świadomie oglądać anime jako nastolatka. Mówię „świadomie”, bo anime oglądałam już jako dziecko, po prostu włączając telewizor, gdzie leciał na przykład Kapitan Tsubasa czy Czarodziejka z Księżyca. 😀 Ale nie znałam wtedy nawet określenia „anime”.

Japonia to kraj inny niż wszystkie, nawet porównując to miejsce do wyspy Penang w Malezji, która jest jednym wielkim Chinatown. Można by myśleć, że klimaty podobne, a jednak porównania nie ma.

Bardzo podoba mi się to, że Japończycy dbają o to, aby ułatwiać sobie życie i by wszystko było dobrze obmyślane i praktyczne. To coś dla mnie! 🙂 I właśnie dlatego pociągi kursują tutaj punktualnie, żeby nie tracić nawet minuty ze swojego cennego czasu. I nawet jak nie ma ciepłej wody w toalecie w dobrej knajpie (bardzo częsta sytuacja) to podadzą Ci ręcznik nawilżony ciepłą wodą, by szybko ogrzać sobie ręce.

Fuji – widok z pociągu

Napewno jeszcze do Japonii wrócę, tym razem zobaczyć więcej przyrody, wejść do Onsenu, ale i też obejrzeć walki sumo, których nie udało się ogarnąć tym razem (okazało się, że trzeba kupić bilety z dużym wyprzedzeniem). No i oczywiście nie można zapomnieć o górze Fuji, bo ją widziałam tylko przelotem z pociągu, a jest tak piękna i majestatyczna, że zdecydowanie muszę to powtórzyć, a nawet spróbować ją zdobyć! 🙂

Nisia

W Muzeum Samurajów

Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.

Posty, które mogą Ciebie zainteresować:

3 myśli na temat “Japonia podczas hanami

Dodaj komentarz