Grecja po raz drugi (Kreta)

Zawsze chciałam jechać na jakąś grecką wyspę, wykąpać się w ciepłym morzu, posiedzieć na ładnej plaży, pooglądać jakieś fajne widoki. Poprzednio byłam na kontynencie w wiosce Velika, zobaczyłam też między innymi klasztory Meteory. Tym razem padło na Kretę, oczywiście za sprawą bezpośredniego połączenia i tanich biletów. 😉

Wpis z serii Z Życia Bloga, czyli co się u mnie działo w tym miesiącu i jak wyglądają moje podróże od podszewki

Plażing jednak jest fajny

Życie (głównie chyba praca) ostatnio jest dla mnie stresujące i męczące, chciałam więc głównie odpocząć i okazało się, że był to najbardziej leniwy urlop, od kiedy zaczęłam jeździć za granicę! Przez 10 dni tylko 4 dni robiliśmy coś innego niż plażing, smażing i pływanie w morzu.

Oczywiście w te dni nie siedzieliśmy całe 8h na plaży, ale jakaś połowa z tego, a resztę dnia się obijaliśmy, czytaliśmy książki, piliśmy i jedliśmy, robiliśmy zdjęcia, rozmawialiśmy oraz po prostu spędzaliśmy czas razem. Udało mi się powstrzymać moją chęć zwiedzania wszystkiego i zobaczenia jak najwięcej całkiem prostym sposobem – mówiąc sobie, że jeszcze tu wrócę. 🙂 Bo w końcu Kreta jest spora i znajduje się tu trochę ciekawych rzeczy do zobaczenia.

Stare miasto

Z mieszkania, które wynajęliśmy w Chanii na ulicy Kokkinou, mieliśmy dwie minuty na piechotę do niewielkiej plaży Nea Chora. Była to plaża piaszczysta, co nie jest standardem w Grecji. Nie przydały się więc buty wodne, które kupiłam przed wyjazdem. 😉

Miejsce było dość ładne i spokojne, i chociaż znajduje się niecały kwadrans od centrum, to wcale nie było tu dużo ludzi. Słyszeliśmy tu sporo Greków i trochę turystów z zagranicy (głównie Francuzów i Niemców). Znajdowały się tu przebieralnie, prysznice z zimną wodą, a nawet pani ratownik.

Nea Chora

Woda dość ciepła – kilka stopni zimniejsza niż powietrze, więc pewnie miała około 25 stopni. Całkiem przyjemna, chociaż nie przejrzysta – trochę piasku, trochę syfu, jednego dnia przejrzysta, drugiego mniej. Ale zdecydowanie czystsza niż Morze Bałtyckie, chociaż przyznaję, że to już będzie z kilka lat, jak ostatnio kąpałam się w Bałtyku. 😉

Czasem pływały tu drobne śmieci w wodzie i jednego razu przy brzegu była na niej cienka warstwa olejku do opalania, który mienił się w słońcu. Trochę to straszne, ale ja również pewnie przyczyniłam się do tego. 🙁 Starałam się nie smarować kremem tuż przed pójściem do wody, ewentualnie twarz i ramiona, które były narażone na słońce, ale nie całe ciało – to i tak wszystko się zmyje pomimo odbietnic, że krem jest wodoodporny. Kiedyś słyszałam, że są jakieś bardziej ekologiczne kremy, które są przyjaźniejsze dla natury, ale nie wiem czy można w to wierzyć. Bo niby rozpuszczają się w wodzie czy jak…? 😉

Nea Chora

Popularne zrobiło się teraz odbijanie piłki tenisowej drewnianymi paletkami (jak badminton, tylko one paletki i inne piłka xD). My również kupiliśmy sobie taki zestaw, żeby nie leżeć brzuchem do góry cały czas. Graliśmy najpierw w wodzie, więc z piłki niewiele zostało – przerwała się na pół po drugim dniu. XD

Sporo czasu spędzaliśmy na plaży, kupiliśmy więc sobie parasol za 8€, bo w ciągu dnia słońce prażyło niemiłosiernie, aż piasek parzył w stopy. Łatwo było się spalić, pomimo kremu przeciwsłonecznego. Pływanie w morzu było bardzo kojące, a do tego mogliśmy ochłodzić się pod zimnym prysznicem.

Sporo było tu parasoli i leżaków należących do knajp, które ciągnęły się wzdłuż plaży. Myśleliśmy na początku, że wystarczy coś zamówić, żeby z nich skorzystać, ale okazało się, że są dodatkowo płatne – €6 za 1 parasol i 2 leżaki. Sporo jak za jeden dzień i biorąc po uwagę, że i tak dwie osoby nie dały rady w pełni schronić się przed słońcem.

Zachód słońca na plaży Nea Chora

Nie samym słońcem człowiek żyje

Obiady jedliśmy na mieście, płaciliśmy często koło 30€ albo więcej. Drinki kosztowały tu z reguły €8, więc nawet jeśli jedzenie było tańsze to picie nadrabiało. 😛 jedynie kiedy zjedliśmy souvlaki w kebabie (bardzo mi smakowały!) zapłaciliśmy połowę tego co zawsze. Często dzieliliśmy się jedzeniem, bo porcje były spore i chcieliśmy wszystkiego spróbować, na przykład wzięliśmy souvlaki czy mix grillowanego mięsa oraz sałatkę kreteńską.

Zawsze dostawaliśmy gratis mały deser, ale także raki, czyli kreteńską wódkę. Dzień w dzień, za każdym razem! 😀 W końcu przestaliśmy go pić, bo ile można? 😱 Woda też często była za darmo (chyba że dostaliśmy wodę w butelce albo byliśmy na kebabie).Czasem też chleb, chociaż zdarzało się, że przynosili go bez pytania i płaciliśmy za niego (ale jedliśmy, więc git 😉 ).

Co ciekawe w knajpach są „kantorki”, czyli stoliki z tyłu przy których ktoś siedzi i gdzie płaci się kartą. Taki człowiek rozsiadał się często jak ważny kierownik z widokiem na całą salę. 😉 Trzeba było samemu tam podejść, ale nie dlatego, że robili nam łaskę, przyjmując nasze pieniądze, ale dlatego że mieli przewodowy terminal. 😉

A propo płatności, w sklepach niechętnie przyjmowali płatność kartą, zwłaszcza na małe kwoty. Działo się tak dlatego, że bank bierze dużą prowizję od wszystkich. Tak samo jak my wyciągaliśmy hajs z bankomatu z jakiegoś greckiego banku, musieliśmy zapłacić €2,5 prowizji.

Śniadania i niektóre kolacje jadaliśmy w mieszkaniu, gdzie mieliśmy lodowkę bogato zaopatrzoną w pobliskim sklepie. Oczywiście obowiązkowo kupiliśmy wszędzie na Krecie podawane tzatziki, ser feta, ser sałatkowy i czerwoną cebulę. 😀 No i inne standardowe dodatki. W Grecji produkują kiepskie wędliny, ale udało się znaleźć pieczony schab w bardzo grubych plasterkach, dzięki temu wzbogaciliśmy trochę swoją dietę i nie jedliśmy ciągle sera w różnej postaci. 😉

Mieszkanie miało fajne podwórko z podwójną huśtawką ogrodową, gdzie siedzieliśmy wieczorami i rozmawialiśmy o życiu. W ciągu dnia ciężko tam było usiedzieć , bo słońce świeciło niemiłosiernie, a temperatura w cieniu przekraczała 30 stopni. A huśtawka znajdowała się w słońcu. 😀

Balos

Inne atrakcje

Wszędzie, gdzie byliśmy, mówili po angielsku, więc nie było żadnego problemu aby się dogadać. Na wycieczce statkiem do Balos puszczali wiadomości w kilku językach, ale nie po polsku (za to po rusku tak, więc chyba sporo Rosjan tu przyjeżdża). W kilku knajpach zdarzyło się, że ktoś powiedział do nas „dziękuję” czy „dzień dobry”, ale to wszystko. Nie znaleźliśmy tu ani jednego menu po polsku jak to było popularne w Velice.

Napaliłam się na nurkowanie, więc oczywiście nie obeszło się bez tej atrakcji. Nie powstrzymało nas nawet niedawno zszywane kolano Czarka. 😛 O tym opowiedziałam w kolejnej notce, bo wrażeń było sporo, chociaż nurkowanie wydaje się takie proste (jak wszystko, kiedy obserwuje się zawodowca :P). Mogę Wam zdradzić tylko tyle, że jest to całkiem fajna sprawa, mimo iż na początku człowiek skupia się na sprzęcie, oddychaniu i samej czynności, a nie na otaczającym go świecie wodnym.

Photo by Omega divers

O innej rzeczy chciałam też wspomnieć, bo na nurkowanie jechaliśmy do innego miasta i mieliśmy okazję zobaczyć jak jeżdżą tu po drogach szybkiego ruchu. Normalne jest tutaj jechać po pasie awaryjnym, żeby dać się wyprzedzić. I robi się tak prawie cały czas, nawet jak nikt nie wykonuje tego manewru. A jak ktoś chce wyprzedzić to często mruga światłami. Ogólnie jeździ się na Krecie całkiem przyjemnie, nie ma takiej ilości znaków jak w Polsce, chociaż czasami można mieć wątpliwości, kto ma pierwszeństwo, ponieważ na drogach podporządkowanych jest znak „stop”, ale na drogach z pierwszeństwem nie ma nic. 😉

Za to w mieście na małych uliczkach piesi chodzą często po ulicy, bo chodnik ma chyba z metr szerokości, a do tego często zastawiają go samochody albo na samym środku wyrastają z niego drzewa czy słupy energetyczne. Jest to dla mnie naprawdę dziwne, bo wygląda jakby miasto miało gdzieś pieszych. 😉

Monastyr Agia Triada

Poza wylegiwaniem się na plaży zdarzyło się nam też połazić po Starym Mieście Chanii, które jest całkiem ładne. Sporo małych uliczek, w nich dużo sklepów z pamiątkami, biżuterią (najczęściej srebro i opal), torebkami skórzanymi, ubraniami, etc. W wielu miejscach rosną kwiaty i inne rośliny, co upiększa uliczki. Zrobiliśmy tu nawet sesje zdjęciową, bo miasto jest całkiem klimatyczne. 😉

A ostatniego dnia wypożyczyliśmy samochód! To dopiero była niezapomniana jazda! 😀 Czy wspominałam już, że Czaro nie ma jeszcze prawka, a ja nie jeździłam samochodem prawie wcale od 3 lat, kiedy to zdałam egzamin? No i właśnie pożyczyliśmy jakiś mały samochód i przypadkiem wylądowaliśmy w górach. Zdarzyło się nawet ugrząźć w jednym miejscu, jechać na jedynce i hamować silnikiem. 😀 Sporo tu mam do opowiadania, więc jeszcze o tym przeczytacie. 😉

W wąwozie Theriso

Jak ktoś chce trochę pozwiedzać to siedzenie 10 dni w Chanii to zdecydowanie za długo, 1 dzień by wystarczył. 😉 Ale na spokojny i leniwy urlop, miejsce jest jak najbardziej odpowiednie. 🙂

Polecane Knajpki

Volakas – moim zdaniem najlepsza knajpka w okolicach plaży Nea Chora. Prawie zawsze ktoś tam siedział, nawet jak inne miejsca były puste. Jedzenie bardzo dobre, a obsługa miła.

Akrogiali – okolice plaży Nea Chora. Polecam grilowanego miecznika oraz mix grillowanego mięsa. Pycha! 😀

Kertos – okolice plaży Nea Chora. Widok na plażę i zatokę, dobre jedzenie i duże porcje.

La Bodega – włoska restauracja w starym mieście. Jedliśmy tutaj focaccie, które były pyszne!

Gýrotechneio – okolice starego miasta. Bardzo dobre souvlaki – dla jednej osoby wystarczą souvlaki w picie, dla bardzo głodnych skewer souvlaki.

Plan całej podróży z zaznaczonymi punktami na mapie znajdziesz tutaj.

Nisia

Photo by Czaro (https://www.instagram.com/czesu/)

Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.

Posty, które mogą Ciebie zainteresować:

Dodaj komentarz