Bajkowa świątnia – Wat Rong Khun (Chiang Rai, Tajlandia)

To miejsce było naprawdę bajeczne! Byłam pod wrażeniem od samego początku aż do końca dość krótkiej, półtoragodzinnej wizyty. Jest to świątynia, która najbardziej mi się podobała w Tajlandii i jest to o tyle smutne, że nie jest to tradycyjna świątynia. ;P Pewien lokalny artysta zaczął budowę w 1997 roku, wkładając w kompleks świątynny własne środki finansowe, jest to więc dość współczesna wizja i być może właśnie dlatego trafia łatwiej do ludzi i pobudza wyobraźnię (a przynajmniej moją 😉 ).

Białe budynki mienią się w słońcu, są zdobione licznymi rzeźbieniami, całe miejsce jest więc bardzo jasne i wygląda wręcz anielsko.

Ale niektóre rzeźby wytrącają z tego idyllicznego wyobrażenia – w drodze do głównego budynku idziemy kładką unoszącą się nad ogromnym morzem wyciągniętych ku nam rąk jakby proszących o pomoc i litość, oraz twarzy wykrzywionych z bólu i rozpaczy. Wejścia na most strzegą dwie ogromne postacie z rogami z wymierzonymi w nas mieczami.

Więcej jest jednak wizerunków spokojnego buddy, pociesznych słoni czy – nie aż tak strasznych – smoków.

Standardowo nie jest to jedna świątynia, a kompleks budynków bogato zdobionych połyskującymi szkiełkami i rzeźbieniami. Nie zabrakło tutaj również złotych budowli, niedużej jaskini czy małego oczka wodnego z mostkiem. Nawet toaleta była złota i bogato zdobiona przez co sprawiała wrażenie bardzo luksusowej. 😀

Niestety w środku głównej świątyni nie można było robić zdjęć, mogę ją tylko opisać słowami, a jest o czym wspominać. 🙂 Z jednej strony usadowił się wielki budda, z drugiej była ściana w akcentami popkulturowymi – żeby wymienić tylko kilka – widziałam tam takie postacie jak: Vegeta z Dragon Ball, Hulk, Iron Man, Johnny Depp jako pirat z Karaibów, Pikachu, Joda, Spiderman, Batman, Neo z Matrixa, Michael Jackson.

Zabawiliśmy tutaj trochę czasu, szwedając się po kompleksie, wchodząc w różne zakamarki, robiąc zdjęcia i nagrywając krótkie filmiki. Nawiązania spotykane w niespodziewanym mejscu są jak puszczenie oczka do osoby oglądającej, i chyba to był jeden z powodów, dla których to miejsce tak bardzo mi się spodobało. Niby utrzymane w klimacie czasów prawdawnych, a jednak wyglądające jak nowoczesna bajka. Poza tym cały kompleks mienił się w oczach dzięki malutkich lusterkom poprzyczepianym do ścian, a która kobieta oprze się takiej ilości świecidełek…? 😉

Niebieska świątynia

Po lunchu jedziemy dalej, do niebieskiej świątyni, która została wybudowana w 2005, jest więc jeszcze bardziej nowoczesna niż poprzednia.

Witają nas smoki Naga – jeden zjadający drugiego. W środku świątynia wydaje się dużo większa niż na zewnątrz, zawdzięcza to pewnie wysokiemu sufitowi, wysokim kolumnom i niezagospodarowanej przestrzeni. Gdzieniegdzie widzimy złote czy czerwone akcenty, poza tym wszystko oczywiście w kolorze niebieskim. 🙂 Wielki Budda spogląda na nas z końca sali, na ścianach widzimy 12 obrazów przedstawiających sceny z jego życia. Kojarzy Wam się to z czymś? 😛 😉

Miejsce jest dużo mniejsze niż Biała świątynia, spędzamy tu więc mniej czasu chodząc po terenie i oglądając fontannę, kolejne posągi Buddy czy rzeźby tygrysów, skrzydlatych demonów i zwierząt. W zakamarkach znajdujemy posągi śmiejących się pulchnych dzieci z okularami przeciwslonecznymi i czapeczkami z daszkiem. Na myśl przywodzą wizerunek starszego grubiutkiego, uchachanego Buddy.

Jest też taras na piętrze, z którego mamy ładny widok na całość. Ostre słońce nie pomaga w robieniu zdjęć, w rzeczywistości więc wszystko wygląda ładniej, kolory są wciąż bardzo wyraziste.

Bramę po drugiej stronie strzegą dwie wielkie postacie o złowrogich minach. Pełno na nich trupich czaszek, a pomiędzy nimi ludzkie twarze.

Świątynia na swój klimat i zdecydowanie warto tu zawitać.

Czarne domy

Na koniec jedziemy jeszcze do czarnych domów, tym razem jest to muzeum pełno dziwnych obrazów i rzeźb. Właściciel lubił kolekcjonować skóry, rogi czy poroża zwierząt, bo znajduje się tutaj niezła wystawa.

W głównej hali widzimy obrazy, a przy nich kody QR, które po zeskanowaniu nakładają filtry w aplikacji Instagrama i dodają lekkiej animacji na każdy obraz. Taki mały bajer, który mi jednak nie wydał się zbyt interesujący. 😛

Budynków jest dość sporo, teren też całkiem duży, można więc spacerować w cieniu drzew, zaglądając w różne zakamarki. Przez styl architektoniczny i kolor całość bardziej kojarzy mi się z wikingami i Skandynawią niż z Tajlandią. Jest to duże urozmaicenie od pozostałych świątyń, które widzieliśmy w tym kraju.

Ja jednak nie miałam zbyt dużo czasu na oglądanie, bo zaczęło mnie ściskać w żołądku i musiałam niezwłocznie znaleźć toaletę, prawie więc przebiegłam przez resztę. Była to pierwsza oznaka zatrucia pokarmowego, o którym opowiem innym razem.

Praktycznie

Zdecydowaliśmy się nie nocować w Chiang Rai, żeby oszczędzic sobie jeden nocleg, bo i tak mieliśmy ich już całkiem sporo. Wykupiliśmy więc wycieczkę z Chiang Mai przez Get your guide z wyprzedzeniem, żeby się nie okazało, że nie będzie miejsc. W końcu był to środek sezonu turystycznego, więc nie wiedzieliśmy czego się spodziewać.

Mieliśmy postoje na toaletę i kawę przy gorących źródłach i świątyni, a także czas przeznaczony na lunch. Przewodnik mówiła po angielsku chociaż z mocnym akcentem. Ale to było dość normalne w tym kraju, że często ciężko było zrozumieć lokalsów mówiących po angielsku, bo nie wymawiali chyba niektórych głosek.

Poruszaliśmy się bodajże kilkunasto-osobowym vanem z mocną klima, którą jednak przykręcili na moją prośbę. Podjechali do nas pod hotel, nie trzeba więc było nigdzie iść z rana. Miejsca w środku było dość sporo, więc prawie 6h w środku pod tym względem było dość komfortowe. Tylko czasem zapieprzali, ja byłam niewyspana, siedziałam w środku (rzędy były po 3 siedzenia) i robiło mi się trochę niedobrze na wybojach z powodu ograniczonego pola widzenia. Przespałam więc sporą część czasu.

Nisia

Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.

Posty, które mogą Ciebie zainteresować:

Dodaj komentarz