Promując slumsy jako tradycję – Clan Jetties (George Town, Malezja)

Uwaga. Tekst ten pisany był świeżo po wizycie w George Town i dlatego tyle w nim emocji. Postanowiłam jednak zostawić go w takiej formie i tylko dopisać krótkie przemyślenia na koniec. Rozumiem, że niektórzy mogą się ze mną nie zgodzić.

Kiedy czytałam o tym miejscu, miałam już mieszane uczucia i nie wiedziałam, co o tym myśleć. Na miejscu wszystkie emocje pogłębiły się jeszcze bardziej, kierując się raczej w stronę negatywnych uczuć.

Kawałek za portem George Town znajdują się Clan Jetties, czyli stare drewniane domy, stojące tam od dawna, rozwalajające się, śmierdzące, pełne śmieci i szczurów. No dobra, takich miejsc jest kilka i aż jedno z nich było niedawno wybudowane, więc jest nowe i przyjemniejsze, ale tam nie dotarłam, bo znajdowało się dalej i te pierwsze mnie przerosły – byłam głodna, zmęczona i miałam już dość tego widoku. Wszystkie inne, które zwiedziłam, robiły kiepskie wrażenie i sama nie jestem do końca pewna czemu tam poszłam, chyba wygrała ciekawość albo naiwność, że może jednak jest to miejsce inne niż mi się wydawało… Ale nie było.

Co było złego w tym wszystkim? Ja rozumiem tradycję, rozumiem pielęgnowanie starej architektury, ale w tych marnych i bardzo ubogich chatkach mieszkali ludzie! Wszyscy turyści przechodzili więc nie tylko koło straganów i budek sprzedających śmierdzące durany (śmierdzący owoc) czy lody, ale także koło czyichś drzwi, zaglądali ludziom w okna, obdzierali ich z resztki prywatności, która im została, każdego dnia – świadomie bądź nie – pokazywali tym biednym ludziom swój przepych i bogactwo za pomocą eleganckich ciuchów, drogiej biżuterii i powszechnego sprzętu fotograficznego. I mieszkańcy, którzy niczego nie sprzedawali, nie wydawali się być zadowoleni z tego, że traktowani są prawie jak małpy w zoo.

Ba! Za jakieś 70 RM (ok 70zł) turyści mogli nawet zamieszkać w takim domku na jedną noc i poczuć się jak jeden z nich (sic!)! A właściwie to poudawać, bo to, że ktoś zamieszka w takim obskurnym miejscu wcale nie oznacza, że zrozumie ich myśli, niepokoje i problemy. Bo turystów stać na smartfona, na nowy telewizor i zamieszkanie w takim domu nie zmieni tego kim jest. Pokoje reklamowane były ładnie (i w sumie jest to prawda) jako miejsce w „tradycyjnym drewnianym domku” – brzmi całkiem fajnie, ale dla mnie wciąż były to slumsy, mimo iż przyozdobione kolorowymi światełkami. To wciąż był czyjś dom.

Kiedyś słyszałam o tym, że zaczyna się turystyka polegająca na płaceniu czasem całkiem grubego hajsu za pokój w ubogiej dzielnicy, żeby poczuć się jak lokalsi, ale wydawało mi się to bzdurne i pewnie niepopularne. Nie do końca wierzyłam w to aż sama zobaczyłam – i wciąż ciężko jest mi w to uwierzyć.

Zaskakujące jest to, że wszystkiemu przyklepuje Unesco, całość bowiem objęta jest jego patronatem – chyba, że nie wiedzą do końca co tam się wyprawia. Dla mnie jest to smutne i niezrozumiałe. Czasem nie rozumiem, co się na tym świecie dzieje i wolałabym nie wiedzieć.

A co Wy o tym myślicie?

Zamiast słów macie jeszcze kilka zdjęć.

Photo by Czaro (instagram.com/czesu)

AKTUALIZACJA:

Opadły już ze mnie emocje, bo w sumie minęły 2 miesiące od mojego pobytu w George Town, ale w dalszym ciągu to miejsce pozostaje dla mnie zagadką. Czytając niedawno o Tajlandii, widziałam slumsy, w których też stały domy na palach, a tamte faktycznie się rozpadały (nie trzymały nawet pionu). Tutaj nie było tak źle, ale mimo wszystko zapach był bardzo nieprzyjemny, do tego widziałam szczury, śmieci walały się w błocie między domami. Niektóre „uliczki” przyozdobione były światełkami i różnymi ozdobami, żeby pewnie zachęcić turystów do wejścia, ale były to tylko pozory.

Dla mnie to miejsce było naprawdę smutne, bo o ile możnaby się kłócić, że turyści dawali mieszkańcom Clan Jetties trochę zarobić (nie wiem, czy ktokolwiek coś tam kupował czy wszyscy po prostu oglądali i szli dalej), ale jednak chodziliśmy wśród zamieszkałych domów i faktycznie miałam wrażenie, że zabieramy tym ludziom resztki prywatności. Na niektórych drzwiach wisiały kartki z napisem, że nie można robić zdjęć. Wcale się nie dziwię, też nie chciałabym się czuć jak okaz w zoo.

O kosztach wyjazdu przeczytasz tutaj.

Nisia

Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Tutaj znajdziesz link do mapy z zaznaczonymi miejscami, w których byłam, i linkami do notek.

Posty, które mogą Ciebie zainteresować:

Jedna myśl na temat “Promując slumsy jako tradycję – Clan Jetties (George Town, Malezja)

Dodaj komentarz