Podsumowanie 2023 roku

Nie było żadnych notek w zeszłym roku, ale to nie powstrzyma mnie przed zrobieniem rahcunku sumienia. 😉 A może właśnie tymbardziej jest to powód, żeby podsumować tamten rok, który w gruncie rzeczy nie był taki zły. 😉 Napewno dużo lepszy niż 2020 rok, o którym pisałam ostatnie blogowe podsumowanie.

Jakie miałam plany na 2023?

Ostatnie lata, gdzie pandemia pokrzyżowała różne plany, nauczyły mnie, że nie ma co za dużo sobie wyobrażać jeśli chodzi o podróże. Postanowienia były więc ostrożne. 😉

Yes, yes, yes!

Kilka rzeczy udało się osiągnąć:

  1. Polecieć do Hiszpanii – zawsze podobał mi się klimat Hiszpanii kontynentalnej, kuchnia też jest jedną z lepszych w moim mniemaniu, myślałam więc o tym już od jakiegoś czasu. W tym roku się udało!
  2. Zdobyć wyższy szczyt niż Kasprowy, który do tej pory był największym na który weszłam o własnych nogach – w lipcu weszłam na Pointe d’Angolon (2090m npm), który znajduje się we francuskich Alpach. Yeeey!
  3. Pokonać strach przed wskakiwaniem do wody 🙂 – to było o tyle ważne, że wskakiwanie nawet jak znajdowałam się tuż ponad taflą wody, wzbudzało we mnie dużo irracjonalnego strachu i działało mi na nerwy, bo sporo jeździmy nad morze czy jeziora. Unikałam tego, bo naprawdę bardzo mnie to stresowało. W tym roku udało się ten strach pokonać, głównie dzięki wypadom do Kopalni we Wrocławiu, gdzie wskakiwałam z pomostu do jeziora. Mam nadzieję, że da się to utrzymać. 😉
  4. Walczyć z lenistwem 😉 – największe efekty było widać dopiero pod koniec roku, ale chyba się udało wrócić do lepszego stanu. Zobaczymy! 😀
  5. Pokonać sibo – nie jest to cel podróżniczy, ale warto o tym wspomnieć, bo próbowałam pozbyć się denerwujących objawów od drugiej połowy 2022 roku i chyba wreszcie się udało. A przynamniej zminimalizowałam je znacząco. W 2023 byłam drugi raz na diecie, która trwa ponad 2 miesiące i jest naprawdę trudna jeśli ktoś jest przyzwyczajony jeść na mieście. Tu nie ma miejsca na cheat day, bo każdy oddala od celu i może sprawić, że się go nie osiągnie. Przez to też ciężko było pojechać za granicę, bo ciągle pamiętałam o tym, że nie będę mogła jeść większości rzeczy – najgorsza była cebula i czosnek, bo one są wszędzie. 😉 No i spróbujcie nie jeść glutenu we Włoszech – tego się po prostu nie da osiągnąć, chyba że gotuje się samemu, a tego nie lubię robić na wyjazdach, bo w końcu jestem na urlopie, gdzie mam odpoczywać! ;P

Z mojego bucket list też zrealizowałam kilka punktów:

  • przejść szlakiem Caminito Del Rey w Hiszpanii,
  • zobaczyć krzywą wieżę w Pizie,
  • zjeść gnocchi we Włoszech oraz spaghetti bolognese w Bolonii.

Nope, nope, nope…

  • Chciałam wyjechać poza Europę – bardzo tęskniłam za Azją, chociaż Ameryką też bym nie pogardziła. 😉 Tego nie udało się osiągnąć – ale nadgoniłam w styczniu następnego roku, więc nie ma co płakać xD. No i w sumie zdałam sobie sprawę, że były w międzyczasie wyjazdy na inne kontynenty (ale nie w 2023, tylko wcześniej) – Wyspy Kanaryjskie i Madera leżą przecież przy Afryce, a tam byliśmy ze 4 razy.
  • Opanować jazdę na snowboardzie (i strach przed tym) – był tylko jeden wyjazd w góry i nie było za bardzo warunków pogodowych. Oczywiście, moglibyśmy wyjechać gdzieś dalej, np w Alpy, ale ponieważ dalej jestem początkująca i męczy mnie jazda na snowboardzie, wolę małe miejscówy gdzie spadek stoku jest nieduży i gdzie nie będę żałować, że wydałam dużo hajsu na bilet całodzienny, a jeżdżę tylko 2h. Plus jest taki, że odpoczęłam od moich nieudanych prób i obecnie sama myśl o snowboardzie nie wywołuje niepewności czy strachu jak wcześniej. Na razie jest mi to obojętne i uważam to za postęp. 😉
  • Przejechać 1000 km na rowerze – dużo mi nie zabrakło, bo przejechałam 884 km, ale rok pełen był słabej pogody, silnych wiatrów i kilku kontuzji (a może po prostu się starzeję i szukam wymówek ;P). Ale głowa do góry, bo był przejazd 116 km w ciągu jednego dnia, który jest moim dotychczasowym rekordem i z tego się cieszę.
  • Napisać 3 notki na bloga – było 0. Bez komentarza ;P

Wyjazdy zagraniczne

Pierwsza była Wenecja, która bardzo mi się spodobała. Jeśli pamięć mnie nie myli – loty były prezentem od Czarka na moje urodziny. Od samego początku była to więc miła niespodzianka. Wenecja to fajne miejsce na chill, na niezaplanowane spacery po mieście i podziwianie architektury. Po zmroku Wenecja zmieniała swoje oblicze, bo niszczejące budynki sprawiały wrażenie obskurnych, a do tego łatwo było się tam zgubić, bo GPS wariował, co kilka razy spowodowało u mnie gęsią skórkę. 😉

Wenecja

Nie był to jedyny wyjazd do Włoch, bo miesiąc później polecieliśmy do Bolonii, która jest świetnym miejscem wypadowym do innych pobliskich miast. Nie podzielam zachwytów nad Bolonią – od tego miasta bardziej podobała mi się Piza z krzywą wieżą, Florencja z bardzo znanym widokiem na katedrę Santa Maria del Fiore, a nawet Werona rozsławiona historią o Romeo i Julii. Do tej ostatniej miejscówki nie planowaliśmy jechać, ale zwiał nam pociąg do San Marino i coś trzeba było na szybko wymyśleć (pomysł okazał się trafny!).

Były też dwie wizyty do Czech – jedna do miasta zwanego Liberec, gdzie zwiedzaliśmy sporo skalnych miast, a kilka miesięcy później do Dolnej Morawy, w której już kiedyś byłam. W tym ostatnim miejscu miałam się nie przemęczać, bo byłam kontuzjowana – Czaro z kumplem jeździli więc na rowerach, a ja spacerowałam po pobliskich pagórkach… No dobra, miało być na spokojnie, ale Czaro polecił mi górę Pradziad, która okazała się bardzo wymagająca, bo świadomie wybrałam dziką trasę z myślą, że będzie ciekawsza (i była zajebista! :D) i do tego zapomniałam wziąć kanapki, a że byłam na diecie to nie kupiłam w schronisku nic do jedzenia! xD

Tak wyglądała często trasa na Pradziad

Zatęskniłam też za Bristolem, który w pewnym okresie mojego życia był bardzo mi bliski, bo mieszkałam tam kilka lat i był to mój drugi (a wtedy nawet pierwszy) dom. Odwiedziliśmy więc moich znajomych, tradycyjnie udaliśmy się na karaoke (było świetnie! ^^), ale także przeszliśmy się po ulicach, które teraz wydawały mi się dość obskurne i brudne. Czar sentymentalny prysł, ale jakoś się tym nie przejmuję, bo mam tam znajomych, do których jeszcze pewnie wrócę. Fajnie było ich zobaczyć, bo z niektórymi nie widziałam się kilka lat. ^^ Zaliczyliśmy też dzień w Londynie, gdzie wylądował nasz samolot – po raz kolejny uznałam to miasto za ładne i interesujące. Ciekawe, że pierwsza moja wizyta w Londynie kilkanaście lat temu wywołała zupełnie inne wrażenia. Jak widać, zmienia się gust nawet pod tym względem. 😉

Jednak najlepszym wyjazdem okazał się lot do Francji w Alpy! <3 Tęskniłam za górami i pięknymi widokami, do tego kilka wyjść, gdzie popitalałam po górach, zmęczyłam się mocno, ale mogłam też podziwiać cudne góry, sprawiły, że byłam bardzo zadowolona z tego wyjazdu. ^^ Poznałam też znajomych Czarka; z Niną prowadziłyśmy długie pogawędki o życiu i miłości, a także kąpałyśmy się w zimnym jeziorze tuż przy tabliczce z napisem „Zakaz kąpieli”. xD No cóż… 😀

Alpy

Pod koniec roku ziścił się mój sen o powrocie do kontynentalnej Hiszpanii z prawdziwym klimatem hiszpańskim (wyspy są zupełnie inne, a to głównie na nie lataliśmy ostatnimi laty) – wylądowaliśmy w Maladze i poszliśmy na ścieżkę króla. Miałam bardzo wysokie oczekiwania, bo jej zdjęcia znalazłam już dobrych kilka lat temu (jak nie z 10!) i bardzo się na ten wyjazd napaliłam. Ścieżka jednak przeszła generalną przebudowę i teraz był to po prostu spacer po drewnianej ścieżce przybitej do skały. Nie wywoływało to zbyt dużej ilości adrenaliny, ale wcale nie musiało to być na minus, bo widok starej ścieżki mroził momentami krew w żyłach, zwłaszcza że była w dużej mierze rozwalona. 😉 Przy okazji zahaczyliśmy o Gibraltar, który jest rzut beretem, i który był bardzo ładny. Zrobiłby jeszcze lepsze wrażenie, gdyby nad górą nie wisiała ogromna chmura i ze szczytu byłoby cokolwiek widać… Ale nie można mieć wszystkiego. 😉

Po Polsce

Nie zabrakło oczywiście wyjazdów w naszym pięknym kraju. 😀 Był tylko jeden kilkudniowy do Dusznik-Zdroju (ktoś wie jak to odmieniać? xD) na samym początku roku. Było pełno śniegu, łaziliśmy więc słysząc chrupanie tego puszystego puchu pod stopami. ^^

Gdzieś w połowie roku (na szczęście już po Alpach!) pojechaliśmy na rower do Zieleńca. Była to chyba moja trzecia przygoda w bike parku, miałam nowy rower i chyba poczułam się zbyt pewnie na ostatnim zjeździe na odcinku pod koniec trasy. No i przeleciałam przez kierownicę (drugi raz w życiu!). poturlałam się po ziemi, widziałam rower lecący nade mną :O i mocno się poobijałam. Był szok i łzy, ale też wsiadłam na rower i zjechałam na dół, żeby nie nabawić się zbyt dużego urazu i niechęci do jeżdżenia. Niczego sobie nie złamałam, miałam tylko zapalenie obojczyka, ogromny siniak na udzie, po którym ślad mam do dziś, oraz zadrapania, po których zostały blizny. Fizjo mówił, że w takich sytuacjach ludzie łamią sobie obojczyki. Z jednej więc strony słyszałam historie jak to ludzie łamią sobie członki lub kości w mniej poważnych upadkach (albo nawet bez upadków), a z drugiej ta sytuacja pokazała mi, że człowiek nie jest z papieru. No chyba, że po prostu mam szczęście… 🙂

Fajnym zaskoczeniem był Zamek w Niemodlinie, który sam w sobie był ładny, ale mega ciekawą atrakcją były daniele łażące po terenie zamku. Cała wielka gromada! Do tego był chyba okres godów, biegały więc za sobą zwinnie omijając ludzi oraz budząc fale podziwu, ale czasem też i niepewności czy to dzikie zwierzę na pewno skręci tuż przed Tobą. 😀

Zamek w Niemodlinie

Do tego dwa razy wyjechałam do Gdańska, były to odwiedziny u rodziny, nie było więc zwiedzania czy ekscytujących nowych miejsc, ale liczy się do wyjazdów. 😀 Nawet samolotem leciałam. 😉

Podsumowanie

W 2023 roku miałam poczucie, że mało wyjeżdżamy i w moim życiu nie chodzi już o podróże, które przestały być pasją. Albo raczej ta pasja ucichła i nie było takich ekscytacji, oczekiwania na kolejny wyjazd czy wspomnień w postaci notek na blogu. Chociaż mogło to być spowodowane tym, że wyjazdy były z reguły dość spontaniczne – decyzje podejmowaliśmy z niedużym wyprzedzeniem, czasem nawet tydzień przed wylotem.

Ale nie było ich wcale aż tak mało, bo udało się wyjechać za granicę aż 7 razy, a biorąc pod uwagę, że w roku jest 12 miesięcy, jest to dość często. I im dłużej piszę tą notkę tym bardziej zdaję sobie sprawę, że sporo dobrego się działo. 😀 No i jak się nad tym zastanowić – Alpy mega mi się spodobały, udało się też zobaczyć długo oczekiwaną ścieżkę króla i odwiedzić Hiszpanię, za którą tęskniłam. Powiedziałabym więc, że rok był udany, ale chyba trochę przyćmiony moim zmęczeniem SIBO i pracą, która trochę mnie przeorała.

Zrobiliśmy też postępy pod kątem organizowania wyjazdów i ani razu nie pojechaliśmy na all inclusive czy typowy wypoczynkowy wyjazd! Wracamy więc do ogarniania wszystkiego na własną rękę, co jak wiadomo wymaga dużo więcej energii i zaangażowania. Do tego odwiedziłam jeden nowy kraj (Francja) i nowe terytorium zamorskie (Gibraltar).

Gibraltar – widok na szczycie

Czego mi zabrakło? Nie było żadnego babskiego wyjazdu (albo samodzielnego). Chyba podejmowałam jakieś niewielkie próby, żeby go zorganizować, ale ostatecznie spełzły one na niczym. Mam więc postanowienie w tym roku, żeby gdzieś wyjechać na weekend.

Plany na 2024 rok

Weszłam w ten rok z przytupem – już 6.01 polecieliśmy do Tajlandii, która bardzo mi się spodobała, naładowała mnie mega pozytywną energią i sprawiła, że w moim serduchu zagościł bliżej nieokreślony (ale przyjemny) spokój. Mam wrażenie, jakby mi się jakiś przełącznik w głowie przestawił i zmieniło się trochę moje podejście na różne rzeczy. Marazm i lenistwo mnie opuściło… Zobaczymy jak długo to potrwa, trzymajcie kciuki, żeby starczyło na cały rok! 😉

Planów czy raczej postanowień na ten rok mam niedużo, nie ma co stawiać sobie poprzeczkę zbyt wysoko przynajmniej na razie, bo nikt nie mówi, że na poniższym mam poprzestać. 😉

  1. Wyjechać za granicę minimum 5 razy – miesiąc minął, a jeden wyjazd już mam 😀 Idzie mi dobrze. 😀
  2. Zaplanować wstępnie wyjazd do Azji na 2025 i może kupić bilety, żeby nie było jak z Tajlandią, że wszystko ogarnialiśmy na ostatnią chwilę (a właściwie to Czaro większość ogarniał).
  3. Pójść w góry.
  4. Odwiedzić nowy kraj w Europie – może Gruzja lub Chorwacja – o obu myślę nieśmiało od dość dawna, ale jakoś nigdy nie było po drodze. Chyba będzie trzeba pomóc losowi i sprowokować taki wyjazd. 😉
  5. Babski wyjazd (lub samodzielny jeśli nie znajdę chętnych).
  6. Opublikować przynajmniej 3 notki na blogu – nie chcę zapeszać, ale tu mi też idzie świetnie, bo dopiero początek lutego, a to już druga notka! :O
  7. Zrobić 100 km za jednym razem na rowerze – spodobało mi się to, więc kontynuuję tradycję.

Ogólnie to blog stoi pod znakiem zapytania – już miałam 2 powroty, które do niczego nie doprowadziły. Zostawiłam go więc, na jakiś czas zupełnie o nim zapomniałam. Ale będąc w Tajlandii pomyślałam, że nie chciałabym utracić wspomnień, a blog jest dla mnie właśnie wielką kopalnią służącą do ich pielęgnacji (a nie zakopywania jak mogłoby sugerować słowo „kopalnia” :P). Może więc uda się coś z tym zrobić. 😉

I z tą pozytywną myślą wchodzę w 2024 rok (z miesięcznym opóźnieniem 😉 xD).

Nisia

Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.

Posty, które mogą Ciebie zainteresować:

Dodaj komentarz