Od kilku lat spisuję postanowienia noworoczne, na które zerkam w ciągu roku i faktycznie próbuję zrealizować. Jest to całkiem fajna sprawa, która motywuje do różnych działań. Ale na blogu nigdy nie wrzucałam takich postanowień i raczej nigdy nie będę. 😉 Za to zainspirowana listą Hanny, na bloga której trafiłam przypadkiem, postanowiłam stworzyć swoją własną bucket listę.
Znajdziecie więc w menu na blogu nową zakładkę z celami podróżniczymi – zarówno miejscami, które chciałabym odwiedzić, jak i aktywnościami, których z chęcią kiedyś spróbuję. 🙂 Lista będzie mnie inspirować podczas wybierania nowych kierunków, a może zainspiruje także i Was. 🙂
W chwili obecnej ograniczyłam się do głównych celów, ale pewnie będę tam dopisywać więcej punktów i lista urośnie do dużych rozmiarów. Wrzuciłam także rzeczy, które zawsze chciałam zrobić, które były dla mnie ważne i które udało mi się już osiągnąć – w takim wypadku zostały one przekreślone i zlinkowane do notki, jeśli je opisywałam.
Patrząc na tą listę, zdaję sobie sprawę, że pomimo iż wcale tak dużo krajów nie zwiedziłam, to jednak udało mi się osiągnąć dość dużo ciekawych rzeczy. Daje to satysfakcję, która dalej pcha do działania i spełniania swoich marzeń. 🙂
Z jednej strony fajnie byłoby po prostu wyjechać na rok czy dwa w podróż, bo sporo nowych miejsc mogłabym zobaczyć, ale myślę, że w takim wypadku jedne wrażenia przyćmiewałyby drugie, a po jakimś czasie długa podróż stałaby się męcząca. Potrzebuję odskoczni od czasu do czasu, aby wyjazd ułożył mi się w głowie i emocje choć trochę opadły. Inaczej ciężko jest zachwycać się nowymi miejscami, zwłaszcza jeśli nie są tak imponujące jak te poprzednie. Tak było z Sycylią, na którą poleciałam 10 dni po powrocie z Malezji. I o ile wiem, że Sycylia była ładna, tak nie ma porównania z dzikimi plażami Perhentian Island. Myślę więc, że nie byłam w stanie naprawdę jej docenić i całkiem możliwe, że jeszcze tam wrócę.
Wyjeżdżając więc w długą podróż, musiałabym gdzieś po drodze zamieszkać, przez jakiś czas pożyć w miarę normalnie i odsapnąć, żeby „przetrawić” wszystkie wrażenia. Albo zająć się pisaniem bloga. A kto by za to wszystko płacił…? 😉 Rozsądek w tym wypadku bierze górę – przynajmniej na razie. 😉 (całe szczęście, że nie rzucam się w wir pasji tak totalnie bezmyślnie – chociaż to by napewno przyniosło nowe doświadczenia i jest kuszące 😉 )
Zmieniając temat, nie mogę pozbyć się mapy Google’owej, którą kiedyś stworzyłam. 😛 Zamieniłam ją jakiś czas temu na mapę Polarsteps na mojej stronie z podróżami, ale cały czas siedzi mi w głowie i ciągle jej używam. Bo w gruncie rzeczy to obie te mapy mają inne zastosowanie:
- na mapie Google’owej można zaznaczać pojedyncze miejsca – zarówno te odwiedzone, jak i te, w które chciałabym pojechać. Zdarza mi się też linkować do stron lub zdjęć w sieci, które mnie zainspirowały.
- na mapie Polarsteps można zobaczyć konkretną podróż z miejscami odwiedzonymi w kolejności chronologicznej wraz ze zdjęciami i opisem – jest to więc bardziej plan podróży.
Obie wydają mi się przydatne, więc na razie je zostawiam – druga pojawiła się już w menu.
Chodzi mi też po głowie zmiana wyglądu bloga, ale ta myśl jeszcze we mnie nie dojrzała. Jakby nagle coś się zmieniło, to się nie zdziwcie, to wciąż będzie ten sam blog. 😉
Kilka miesięcy temu straciłam zapał do pisania (może to być związane ze zwyczajowym snem zimowym albo tym, że skończyły mi się notki o Malezji i nie byłam za granicą od października, czyli zwiedzania Porto), ale powoli motywacja i chęci wracają. Całe szczęście, bo już się bałam, że blog zacznie powoli umierać przed nadciągającymi 3 urodzinami. Nie można do tego dopuścić! 😉
Cały czas rozglądam się, żeby gdzieś polecieć, ale wszędzie w Europie jest teraz dość zimno, lotów tanich z Wrocławia do nowych krajów brak, a wielkimi krokami zbliża się wyjazd do Japonii! Przydało by się ogarnąć ten wyjazd, bo zostało tylko 40 dni, a my nawet nie mamy noclegów! :O Ale ta Japonia taka przerażająca, że boję się jej tykać! 😛
Ach, gdyby tak wrócić na ciepłą plażę, powylegiwać się w słońcu i popływać w ciepłym morzu – ale bez obawy, że zeżre mnie rekin. 😀 Naczytałam się dziś o rekinach, na przykład, że żarłacz biały występuje też i w Morzu Śródziemnym :P. Niby one nie żywią się ludźmi, ale jednak czasem atakują niesprowokowane. Będąc na Majorce, czasem się rozglądałam z lekką obawą, czy gdzieś tam nie ma rekina – może była to jednak intuicja, a nie strach! 😉
Nisia
Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.
Posty, które mogą Ciebie zainteresować:
- Dlaczego Nie Podobało Mi Się Na All Inclusive (Sa Coma, Majorka)
- Plantacje herbaty w Cameron Highlands (Malezja)
- Idąc Przez Mroczne Piramidy (Teotihuacan, Meksyk)
- Kosmiczne Lazurowe Wybrzeże (Gozo, Malta)
- Flashback: Zwinne Kózki w Maroko
Łaa, jedziesz do Japonii! Omedetou! Co masz tam w planie? Może mogę coś doradzić, na ile będę w stanie? Nosi mnie od co najmniej paru tygodni, żeby skrobnąć notkę z krótkimi wspomnieniami stamtąd, może w końcu się ogarnę 😉
Za miesiąc jadę 🙂 2,5 tygodnia na miejscu. Nie ma jeszcze konkretnego planu, ale prawdopodobnie 6 dni w Tokio, 6 w Kioto, do tego Kamakura, Nara i Himeji. Nie wiem czy coś jeszcze, bo nie chce się tam zbyt bardzo spieszyć jak to mam w zwyczaju. Chciałabym do Japonii jeszcze wrócić, więc chce zwiedzać na spokojnie i cieszyć się każdą chwilą tam ^^ wrażeń i tak napewno będzie dużo.
A Ty gdzie w Japonii byłas? Co porabialas? 🙂 Może uda Ci się jeszcze skrobnąć tą notkę 😉
Ja byłam 26 dni, jak się odejmie 2 dni na lot, wychodzi 3,5 tygodnia zwiedzania. Nie obrałam klasycznej trasy: bazy noclegowe miałam w Sendai, Sapporo, Akicie, Nagano, Kyoto i Tokyo. Więcej czasu spędziłam bardziej na północy, gdzie poza Azjatami zapuszcza się mało osób. I to było to. Kyoto jest dla mnie na maksa przereklamowane (chyba że jedziesz na krótko i w mało miejsc, to faktycznie tam jest dużo wszystkiego i w krótkim czasie można zasmakować różnej kultury), do tego masakryczne tłumy ludzi i praktycznie za wstęp do każdej świątyni trzeba płacić. Najmilej wspominam Hokkaido, mimo słabej pogody. Japonia to miejsce, do którego chce się wracać, i jestem przekonana, że po swoim wyjeździe utwierdzisz się w tym przekonaniu 🙂
Słyszałam już, że w Kioto jest sporo turystów, ale mimo tego chciałabym je zobaczyć. Nie spędzimy tam dużo czasu, więc jakoś damy radę 😛
Dzięki za info, zapisze sobie na przyszłość bo teraz raczej nie uda się nam zapuścić dalej na północ.
A Ty znasz japoński? Czy na północy porozumiewalas się po angielsku? Słyszałam, że poza szlakiem turystycznym nikt po angielsku nie mówi.
Ps. Gdzie najbardziej Ci się podobało?
Najlepsza północ. Zdecydowanie. Tōhoku, a zwłaszcza Hokkaidō. Przepiękna natura, kultury dużo, a do tego zdecydowanie mniej ludzi. Japoński znam (jakieś B1 się zbierze), mogę powiedzieć, że angielski się nie przydaje. Oczywiście na lotnisku i w hotelach (w większości) po angielsku idzie się dogadać bez problemu, ale nawet w knajpie z sushi w Kyoto kelnerka, po zagadaniu do niej po angielsku, miała minę w stylu „pomocy” (nie chciało mi się wtedy załatwiać sprawy, ale i tak skończyło się na tym, że wyjaśniłam jej po japońsku, o co chodziło :D).
Ponoć jeśli chce się uniknąć w Kyoto rzeczy turystów, trzeba wybrać się w drogę rano, ale naprawdę rano, najlepiej zacząć zwiedzanie już od 7.
O 7 to napewno nie uda się nam wyjść, ale dzięki za radę. Mimo wszystko jestem dobrej myśli, a na północ jeszcze pojadę 🙂
Łaa, jedziesz do Japonii! W które miejsca się udajesz? Może coś podpowiem, na ile będę mogła? Już od paru tygodni nosi mnie, żeby napisać notkę z małym wspomnieniem wyjazdu tam, muszę się w końcu ogarnąć i ruszyć z tym 😉
Bardzo fajnie się to czyta. Jak zwykle zreszta 🙂