Snowboard w Zieleńcu

Rok temu próbowałam zaprzyjaźnić się że snowboardem, ale nie bardzo mi to szło – deska mnie nie słuchała, a ja się jej bałam. 😀 Jednak jako jedno z postanowień noworocznych obrałam naukę na snowboardzie (czy to znaczy, że jestem masochistką? 😛 ). Nie było łatwe przemóc się, ale za drugim podejściem się udało. Zieleniec okazał się idealny, bo jest tam sporo różnych tras i dużo śniegu. 😉

W poprzednim sezonie miałam deskę na nogach przez 2h dwa dni z rzędu. Cały czas jeździłam z instruktorem i bałam się zjechać bez niego. Myślę, że była to kwestia tego, że nie czułam się pewnie za pierwszym razem, ale też i tego, że instruktor sprawiał wrażenie jakby to był jego pierwszy raz jako instruktor. Nie można go posądzić o brak pasji, ale to niestety nie wystarczy, aby kogoś czegoś nauczyć. Zwłaszcza jeśli uczeń sobie nie radzi tak jak to miało miejsce ze mną. 😛

Instruktor z tego sezonu miał 2h i udało mu się nauczyć mnie utrzymywać w miarę dobrą pozycję, zjeżdżać na desce a nie się zsuwać (czasem wciąż nie wychodzi, ale zdecydowanie są postępy) oraz przestałam bać się zjeżdżać ze stoku zupełnie sama, co do tej pory było dla mnie dużą przeszkodą przed dalszą nauką.

Do tego pokazał mi jak wstawać jak człowiek jest już zmęczony. Kwestia jest taka, że jedną nogę trzeba wypiąć, idąc na orczyk/wyciąg, a na górze stoku znowu ją wpiąć – na siedząco, bo na stojąco to już wyższa szkoła jazdy, gdyż deska próbuje już zjeżdżać, nawet jak nie jesteśmy jeszcze gotowi. Przypięte nogi są w rozkroku, więc jak już się zmęczysz, tyłek staje się dużo cieszy (chyba z 10 kilo mu przybywa) i podniesienie się sprawia nagle trudność. 😛 Instruktor pokazał mi jak sobie z tym radzić – wystarczyło złapać się jedną ręką deski i uważać, żeby jej nie przydepnąć.

Orczyk też nie był już dla mnie wyzwaniem – tak jak poprzednio przy ponad 15 próbach tylko raz udało mi się wjechać, bo ciągle upadłam, tak teraz wjechałam za każdym razem na samą górę. Zdecydowanie postęp! 🙂 I może faktycznie mam teraz lepszy balans i trochę więcej mięśni dzięki jodze na chustach, tak mimo wszystko wygląda na to, że dobry instruktor to w takim wypadku podstawa.

Jeśli dobrze pójdzie to w tym tygodniu również pozjeżdżam, ale tym razem w Szklarskiej Porębie. Trzymajcie kciuki, żebym się nie zabiła, bo raczej będę jeździć bez instruktora. 🙂 Tym razem chyba skrzywdziłam sobie nadgarstek, ale nie przez upadek podczas jazdy, ale podczas próby wstawania. 😀 To jest odruch, że pcha się najpierw ręce jak leci się do tyłu, a przy szusowaniu trzeba trzymać ręce z przodu, aby ich nie połamać.

Są przynajmniej dwa takie odruchy, których trzeba się w tym sporcie oduczyć. Drugi to pochylanie się do tyłu kiedy za bardzo się rozpędzasz – to jest naturalna reakcja, ale jadąc prawą nogą z przodu trzeba pochylić się w jej stronę, aby deska jechała, a nie ześlizgiwała się całą powierzchnią. No i ponoć łatwo stracić kontrolę, jeśli pochylasz się w kierunku przeciwnym do kierunku jazdy… Ciężko tak działać wbrew swojej naturze. 😀

Wróciłam do domu zmęczona, z zakwasami i prawdopodobnie z ganglionem na nadgarstku, ale i tak jestem z siebie dumna! 😀

Pogoda trafiła nam się taka średnia, bo cały czas była mgła, ale mi to nie przeszkadzało, bo może dzięki temu było mniej ludzi i nikogo nie przejechałam. 😛 No i ja tak czy tak na razie nie jestem w stanie podziwiać widoków w trakcie jazdy, bo bym kogoś przejechała. 😉 Czaro zobaczył więcej, bo wjechał na górę i jeszcze w las, a tam miał przygody z nieodśnieżonymi stokami.

Wyjazd w liczbach

2,5h spokojnie mi wystarczyło na jeżdżenie, bo trasa była krótka (prawdopodobnie około 300m), więc nogi bardzo mi się zmęczyły od ciągłego wstawania. Nie miałam żadnego odpoczynku w międzyczasie, ale czuję, że jak bym usiadła w ciepłym miejscu to już raczej nie wsiadłabym na deskę. 😉 Tyle jeżdżenia zdecydowanie wystarczyło, żeby dostać porządnych zakwasów następnego dnia. 😛

Przez 2h uczył mnie instruktor, ale najpierw była rozgrzewka, jeszcze raz podstawy w teorii i 2 razy weszliśmy na nogach na górę zamiast korzystać od razu z orczyka. Dzięki temu miałam potem czas na zjeżdżanie samodzielnie i wystarczył mi karnet na 2h.

Na wyjazd wydałam ok 370zl (przejazd, wypożyczenie sprzętu, jedzenie oraz nauka jazdy), ale najdroższy w tym wszystkim był instruktor (180zl). Całe więc szczęście, że mogę już jeździć bez niego, bo inaczej bym zbankrutowała. 😛

Dojazd

Ranne ptaszki nie będą mieć problemu z dojazdem do Zieleńca, ale śpiochy takie jak ja owszem. 🙂 Gdzieś koło 6:45 jest bezpośredni autobus, który zawiezie nad pod sam stok – nim udało się wracać, co zaoszczędziło nam trochę czasu. Ale w tamtą stronę trzeba było pojechać pociągiem do Dusznik-Zdroju z przesiadką w Kłodzku, a potem złapać ski busa do Zieleńca, który jest właściwie dzielnicą Dusznik, ale położoną dość daleko od miasta. Całość zajęła nam z godzinę dłużej niż jak byśmy jechali bezpośrednio, czyli niecałe 4h.

Trochę więcej energii mi wróciło – prawdopodobnie dlatego, że wreszcie można gdzieś pojeździć – chociażby na snowboard w nasze polskie góry. Coraz częściej przekonuję się, że moje uzależnienie od podróży jest poważne, 😛 a brak wyjazdów i nawet ich perspektywy powoduje u mnie stany depresyjne. 😛


Tak z innej beczki, w bibliotece na Szewskiej we Wrocławiu wiszą obecnie moje zdjęcia z Malezji – w dużym formacie prezentują się lepiej niż na blogu, więc polecam odwiedzić jak będziecie w okolicy. 🙂 Nie wiem jak długo jeszcze powiszą, bo wystawa zawisła na początku listopada, tylko zapomniałam się pochwalić. 😉

* Główne zdjęcie by Czaro

Nisia

Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.

Posty, które mogą Ciebie zainteresować:

3 myśli na temat “Snowboard w Zieleńcu

  1. Gratuluję wystawy!
    I gratuluję też, że się przemogłaś i nie dałaś się snowboardowi, to musi być fajne uczucie. Jak sądzisz, od czego byłoby lepiej zaczynać – nart czy deski?
    Góry Stołowe są przecudowne ^^

    1. Dzięki 🙂 Jakoś ciężko było się przemóc tym razem, ale im ciężej tym większa satysfakcja. 🙂

      Nie jeżdżę na nartach, mnie coś w nartach odpycha (sama nie wiem co) i mam wrażenie, że deska jest bardziej naturalna. Z drugiej strony na nartach łatwiej jest utrzymać równowagę (sam instruktor snowboardu to powiedział, bo też go pytałam, co jest łatwiejsze), bo stoisz na dwóch nogach osobno i możesz nimi ruszać. 🙂 Nart też nie trzeba odpinać za każdym razem, więc nogi się tak nie męczą. ;p
      Ale to zależy od Ciebie, co wolisz. Ja chyba za dużo naoglądałam się kanałów o sportach ekstremalnych w przeszłości i dlatego moze snowboard bardziej do mnie przemówił. 😀

Dodaj komentarz