Wędrówka w upale (Bardo)

W ostatnią niedzielę była idealna pogoda, aby wybrać się nad jezioro (do tego trzeba mieć samochód), na basen lub do aquaparku. Było tak gorąco, że człowiek marzył, aby schłodzić się w wodzie. Każdy normalny tak właśnie by zrobił, ale nie my! 😀 My wybraliśmy się do Bardo – Czaro jeździł na rowerze, a ja poszłam trasą pieszą… 😀

Wpis z serii Z Życia Bloga, czyli co się u mnie działo w tym miesiącu i jak wyglądają moje podróże od podszewki

Pociągiem z Wrocławia

Jechaliśmy pociągiem KD (ok półtorej godziny) – przewóz roweru kosztował jedyne 2 zł. Ta linia kolejowa przypomina bardziej dalekobieżny tramwaj – pociągi są z reguły krótkiei nie ma w nich zbyt dużo miejsca. To samo było z rowerami – na cały pociąg były 4 wieszaki, a do nich uchwyty trzymające rower. Rower Czarka zajął jedyny działający uchwyt, pozostałe 2 rowery trochę dyndały, ale wciąż wyglądało to dość bezpiecznie. Konstruktor pociągu chyba miał średni pomysł na zagospodarowanie miejsca, bo tam gdzie był rower, było też miejsce dla osoby na wózku. W tym samym czasie mógł więc jechać albo rower albo osoba niepełnosprawna. O_o

Co ciekawe w Kolejach Dolnośląskich osoba z rowerem jest zwolniona z obowiązku udania się do konduktora po bilet – może go kupić jak konduktor przyjdzie i nie trzeba wtedy płacić kary za jego brak (normalnie 600 zł). Dobrze pomyślane, bo z rowerem ciężko jest przeciskać się przez wagony (tak samo jak ciężko przejść koło 3 rowerów powieszonych obok siebie). Ponoć w Regio zwolnienie z zapłaty nie obowiązuje – tam nie obchodzi ich, że masz rower, musisz mieć i bilet zanim konduktor do Ciebie podejdzie.

Rowerem po lesie

Czaro zabrał się z rowerem w swoją stronę, a ja poszłam w swoją. Opowiadał mi potem, że podjazd na Pętlę Łaszczową był męczący i jak dotarł na górę, musiał zrobić sobie przerwę. 😀 Jechał sam.

Zjazd był całkiem spoko, nie jakiś szczególnie trudny, ale jednak trzeba podstawy znać i ja bym pewnie nie dała rady momentami, bo czasem było sporo band, na których trzeba wykręcić (na rowerze to ja jeżdżę najlepiej po płaskim :P). Nie mówiąc o tym, że niektóre bandy były wyłożone kamieniami, co sprawia że łatwo się poślizgnąć i pozbyć się trochę krwi (a nawet całkiem sporo, jak się przekonaliśmy). 😛

Bandy były na tyle ciężkie, że Czaro również zaliczył glebę (o czym powiedział mi dopiero jak już staliśmy na peronie, a ja wcześniej się nie zorientowałam :O). Z rany lała się krew i ostatecznie tego samego wieczora udaliśmy się na pogotowie na zszycie, a przez kolejny tydzień Czaro kulał.

Czy to go zniechęciło? Oczywiście, że nie – zmotywowało do popracowania nad techniką i umiejętnościami! To jest dopiero duch walki! 😀 😉

Trasa na Leszka

Moja trasa za to nie robiła wielkiego wrażenia, bo po obu stronach były krzaki i drzewa. Raz weszłam na polanę, raz był prześwit między drzewami, ale nie byłam jeszcze wystarczająco wysoko, aby mieć dobry widok. Za to było cicho i spokojnie. I to było wystarczające, aby odetchnąć od miejskiego zgiełku, a – jak ostatnio często się przekonuję – poziom hałasu we Wrocławiu jest naprawdę wysoki, ale przestałam na niego zwracać uwagę, bo się przyzwyczaiłam.

Chociaż jak na mój umysł to chyba jednak za spokojnie, bo na początku próbował mnie przekonać, że pewnie gdzieś tu czai się psychopata morderca, a ja jestem ofiarą idealną – idę sama pośród chaszczy i nie mam dokąd uciekać. XD Przypominał mi o tym co jakiś czas, na przemian z pytaniem „a co jak spotkamy dzika?”. Pamiętam rymowankę ze szkoły, która szła coś w stylu

„Dzik jest dziki, dzik jest zły,
dzik ma bardzo osre kły.
Kto spotyka w lesie dzika,
ten na drzewo szybko zmyka”

… Ale czy to w ogóle prawda? 😛 (serio pytam, bo zawsze mnie to zastanawia :D).

Miałam nadzieję, że skoro trasa na górę o nazwie Leszek biegnie przez las to będę szła w cieniu. Nic bardziej mylnego – najpierw trzeba było wejść pod górę, więc trochę się zmęczyłam, a w większości szłam w słońcu. Co jakiś czas zatrzymywałam się, żeby napić się wody i dać plecom odpocząć, i tak po 50 minutach GPS pokazywał, że nie jestem nawet w połowie drogi do Leszka. :O

Chwilę walczyłam ze sobą, zastanawiając się czy iść dalej i dostać udaru czy jednak zawrócić i znaleźć ławeczkę w cieniu. Po zrobieniu kilku kroków w przód, potem w tył i znowu w przód (chyba już słońce trochę mi przygrzało :P), stanęłam na chwilę, żeby się zastanowić, i wreszcie wygrał rozsądek. Całe szczęście, bo jak doszłam na dół i zjadłam kanapkę, skończyła mi się woda. 😛 Na szlaku nie ma schronisk, bo to zapewne mało uczęszczane miejsce (dziś nie spotkałam ani jednej żywej duszy w lesie, ale nie ma się co dziwić – kto by się wybierał na wędrówkę przy 30 stopniach…? 😛 :D) albo po prostu góry zbyt niskie (nie większe niż 600 m.n.p.m), więc nie sądzę, że miałabym gdzie uzupełnić zapasy.

Sama już nie wiem czy dotarłam na Młynarza czy tylko kawałek za Lisią Górę – GPS zaczął mi wariować i pobiegał po mapie. Znaków żadnych nie widziałam.

Trasa była dość dobrze oznaczona, ale trzeba było dobrze zwracać uwagę na drzewa, bo było dużo rozwidleń. Ja raz się zagapiłam i poszłam za daleko w złym kierunku. Nie zorientowałam się od razu, bo szlak i tak był dość zarośnięty – krzaczory próbowały wedrzeć się na moją ścieżkę.

Wzgórze Różańcowe

Jak wyszłam z lasu na ulicę, poczułam mocny wiatr, który wiał bardzo przyjemnie. Dało mi to trochę energii, poszłam więc jeszcze na Trasę Różańcową, przy której stało kilka kapliczek i kościołów. Byłe bardzo urocze i dość spore jak na takie zapomniane miejsce (mogło to być mylne wrażenie). Niektóre bardziej przypominały wieży czy mini zameczki.

Jest to dość krótka okólna trasa, która zajmuje maksymalnie 30 minut, ale momentami idzie się trochę pod górę. I faktycznie jest to trasa różańcowa, jakoś na początku nie skojarzyłam, że nazwa ma jakieś znaczenie. 😉

Kaplica na Wzgórzu Różańcowym

Same miasto jest malutkie i było prawie zupełnie martwe w gorącą niedzielę czerwcową. Wszystko pozamykane poza budką z lodami, goframi i piwem, która stała koło dworca i chyba zbierała kokosy od turystów. 😉 Zaczyna się tam kilka tras, ale raczej na dłuższą wędrówkę (4-5h).

Odkryłam także 2 firmy organizujące spływ pontonem. Podoba mi się ten pomysł i pewnie spróbuję coś takiego ogarnąć w te lato. Wolałabym tylko nie robić tego w taką pogodę, bo na rzece też ciągle świeci słońce, a całość trwa jakieś 3h (i kosztuje tylko 40zl/os). Z drugiej strony, przynajmniej obcowalibyśmy z wodą i można by w niej zanrzyć chociaż dłoń. 😉

Pewnie to fajna atrakcja, skoro ponad 1200 osób wystawiło im pozytywną opinię na google mapsach. 😉

Przy okazji wpadłam też na genialny pomysł, aby w trakcie naszego pobytu na Krecie (już za niecałe 2 tygodnie!) zorganizować jakieś pojedynczy wypad na nurkowanie z całym sprzętem – chciałam się zapisać na kurs, ale co jeśli po jednym razie stwierdzę, że mi to nie pasuje? 😉 Na początek więc tylko spróbujemy, a potem się zobaczy – będziemy improwizować! Trzymajcie kciuki, aby się udało i podobało! 😀 Zwłaszcza teraz, jak Czaro jeszcze nie może chodzić. 😉


Trasy turystyczne znajdziecie na przykład tutaj. Na kilku stronach znalazłam informację, że na Leszka idzie się niby 1,5h w jedną stronę, więc albo naprawdę GPS mi zwariował albo miałam bardzo niskie tempo przez pogodę. 😉

Był to wyjazd zupełnie spontaniczny, bo zdecydowaliśmy o tym, że wsiadamy w pociąg tego samego dnia koło godziny 12. Pytaliśmy jeszcze znajomych, ale nikt nie był na tyle spontaniczny, aby pojechać z nami (albo był na tyle rozsądny, aby zostać w domu :P).

Nisia

Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.

Posty, które mogą Ciebie zainteresować:

3 myśli na temat “Wędrówka w upale (Bardo)

  1. A gdzie zdjęcia z centrum? Kontrast pięknych dawnych budowli i ruiny spowodowanej brakiem funduszy dał bardzo widowiskowy efekt 😉
    …tak, drzewo. Dzik biegnie szybciej, niż Ci się wydaje, a jak szarżuje to już w ogóle… Zwykle atakuje locha z młodymi i wtedy szanse masz takie sobie. Ona nie odpuści.

Dodaj komentarz