Wróciłam właśnie z Malezji, mogę więc podsumować miniony miesiąc, który w dużej mierze skupił się na wyjeździe (i nie ma się czemu dziwić! :D), i opowiedzieć o ogólnych wrażeniach. 🙂
Pierwszy raz byłam w Azji, było to więc ekscytujące doświadczenie! 😉 W Malezji doznałam mieszanki kultury malezyjskiej, chińskiej oraz indyjskiej, a także religii buddyjskiej i islamskiej. Kościołów katolickich nie było jakoś widać (może tylko jeden!), ale Malezję skolonizowali Anglicy, więc spodziewałabym się bardziej mniejszości protestanckiej (której też za bardzo nie widziałam).
Jak to z reguły bywa kraj okazał się bardzo różnorodny – od spokojnych wysp z rajskimi plażami, muszelkami zamieszkałymi przez małe kraby, poprzez plantacje herbaty oraz truskawek, do dzikich dżungli i nie mniej dzikich ogromnych miast pożartych przez hałaśliwą cywilizację. Jedzenie pyszne, muzyka klimatyczna, temperatura wysoka, restauracje nierzadko brudne i obskurne. No i czasem śmierdzące ulice.
Tak w kilku słowach opisać można Malezję – po więcej informacji czytaj dalej. 🙂
Wpis z serii Z Życia Bloga, czyli co się u mnie działo w tym miesiącu i jak wyglądają moje podróże od podszewki
Przygotowania
Pierwsze 10 dni maja spędziłam na przygotowaniach, kupowaniu potrzebnych rzeczy – maski snorkellingowej z rurką, jasnych i przewiewnych ciuchów, kosmetyków w wersji mini, żeby niepotrzebnie nie targać dużych butelek, drugiego stroju kąpielowego jakby pierwszy nie dał rady wyschnąć w wilgotnym malezyjskim powietrzu…
Czytałam też sporo o miejscach, które mamy odwiedzić, spisywałam godziny otwarcia, koszt wstępu oraz zaznaczałam je na mapie, którą można obejrzeć tu, jeśli komuś potrzebna. Dowiedziałam się też kilku dodatkowych rzeczy, czego spodziewać się na miejscu i jak zachowywać w kraju muzułmańskim. To ostatnie tak do końca się nie przydało, bo okazało się, że mieszkańcy wcale nie są tacy konserwatywni jakby się wydawało. 😉
Ale faktycznie w wielu świątyniach czy muzeach w niektórych miejscach trzeba było ściągać buty albo zasłaniać nogi chustą i wiedziałam o tym wcześniej. Dużo Azjatów zasuwało w skarpetkach, a my dziko na boso. 😉
Wracając do początku…
Wreszcie na miejscu!
Podróż była dość męcząca, zajęła prawie 30h, ale przeżyłam ją dzielnie, bo nigdy nie miałam dużego problemu, żeby spać w autokarze czy pociągu, a co dopiero w samolocie z pogaszonymi światłami i zasłoniętymi oknami. 🙂
Malezja była mniej więcej taka jak się spodziewałam – zaczęliśmy od wyspy Langkawi, gdzie chcieliśmy najpierw odpocząć po podróży. W tym miejscu sporo było małych ślicznych wysepek, dzika przyroda, piękne widoki, mało deszczu (burza nas zawsze omijała!) i cudowna atmosfera, idealna na relaks.
Na wyspie nie rozwinęła się komunikacja miejska, ulice były często obskurne, a stoliki w restauracjach niezbyt czyste. Tu trzeba było zaufać światu, że nie tylko czysta knajpa oznacza dobre jedzenie – po prostu zaufać, bo rozczarowania nie było 🙂 (a jeśli chodzi o choroby czy pasożyty to jest to rosyjska ruletka i jeszcze nic nie wiemy 😛 ).
Potem pojechaliśmy do George Town znajdującego się na wyspie zwanej Penang i połączonej z lądem długim mostem. Tu był tłok i gwar, cywilizacja wyglądała na mnie z każdego zakamarka, a na ulicach wśród standardowych budynków wyrastały złotem zdobione liczne świątynie. Można było zobaczyć sławne malunki na ścianach w największym w Malezji chinatown, przejść się po ogromnym kompleksie świątyń w Kek Lok Si oraz zjeść pyszne jedzenie w jednej z budek, gdzie niewielu białych turystów zagląda. Śmierć stawała w oczach przy przechodzeniu przez jezdnię. 😉 Tu była miejska dżungla – tylko dla odważnych!
I tak jak na Langkawi nie czułam do końca, że jestem w Azji (rajskie plaże z palmami są obecnie w wielu miejscach na świecie, nawet w Meksyku) tak tutaj w tym miejskim zgiełku wśród wydzierających się Chińczyków i silnych zapachów jedzenia wreszcie do mnie dotarło – tak, jestem w Azji, do której tak bardzo zawsze chciałam pojechać! 🙂
Następnie ruszyliśmy w drogę do chłodniejszego Cameron Highlands, by podziwiać położone w górach plantacje herbaty oraz przemierzać niezbadaną i dziką dżunglę, której podarować trzeba było trochę krwi, łez i dużą ilość potu!
Widzieliśmy też plantację truskawek, które dla Azjatów są czymś egzotycznym, a dla Europejczyków jednak nie bardzo, a przynajmniej nie dla Polaków – moi dziadkowie mieli pole truskawek, ziemniaków i innych smakowitości, więc taka plantacja nie była dużą atrakcją. Wstąpiliśmy tam jednak na chwilę, bo nasza grupa chciała zajechać. Na plantacje zaszliśmy na sekundę, za to posiedzieliśmy chwilę w kawiarni, jedząc gofra z truskawkami, bitą śmietaną i sosem czekoladowym (mniam!). ^^ Byliśmy tam tylko jeden dzień, za to wrażeń było całe mnóstwo!
Potem przyszła pora na kolejne wyspy i odpoczynek, popłynęliśmy więc na jedną z Perhentian Islands zwaną Kecil. Tutaj dziewiczy klimat objął nas swoimi życzliwymi ramionami od razu po przyjeździe, jak tylko postawiliśmy nogę na plaży Coral Bay. Tu zakosztowaliśmy spokoju, relaksu oraz gorącego słońca, które podczas pływania przypaliło mi tyłek na biało-czerwono. 😉
To tutaj przyszedł czas na wszechobecny i popularny w dzisiejszych czasach snorkelling. Z Polski przywieźliśmy maski i rurki oraz kasiorę na wycieczki krajoznawcze.
Popłynęliśmy, zanurkowaliśmy i zostaliśmy zaskoczeni tym, jak bogate jest życie wodne nawet blisko plaży. Natknęliśmy się na szczupako-podobną rybę, znaleźliśmy Nemo wraz z bratem bliźniakiem, płynęliśmy z ławicą ryb i nawet z bliska (i z pewnym strachem) oglądaliśmy ogromnego rekina.
A po kilku dniach trzeba było wracać do gwaru miejskiego – polecieliśmy jakąś pchełką do Kuala Lumpur: samolot był bardzo mały i uroczony i leciało nim tylko 17 osób razem z nami. 🙂
Stolica Malezji bardzo mnie urzekła, mimo iż jakoś szczególnie nie przepadam za miejskim krajobrazem. To miasto było jednak ogromne, ładnie rozświetlone w nocy i wyglądało jak wyciągnięte z przyszłości. 🙂 Nasze polskie miasta w ogóle się nie umywają do nowoczesnego KL z masą wieżowców, jednym wyższym od drugiego.
Minus był taki, że sporo tutaj padało, a właściwie to lało jak z cebra każdego dnia i paraliżowało to jakikolwiek plan zwiedzania. Do tego często grzmiało tak głośno jakby piorun walnął kilka metrów obok – to akurat było całkiem fajne. 😀
Kilka miejsc jednak udało się zobaczyć, w tym znane na cały świat Petronas Towers, popularną hinduistyczną świątynię Batu Cave, wieże KL Tower z najlepszym widokiem na miasto oraz Sanktuarium słoni, gdzie karmiliśmy kilkuletnie słoniątka.
Dużo wrażeń, a tak mało czasu!
O kosztach całego wyjazdu do Malezji przeczytasz tutaj.
Co więcej w Malezji
Nie starczyło nam czasu, żeby zwiedzić więcej miejsc, bo mieliśmy dwa tygodnie i wbrew pozorom jest to naprawdę mało czasu. Gdybym miała go więcej, posiedziałabym dłużej we wszystkich miejscach, w których byłam, ale także pojechałabym w nowe, które musiałam odrzucić.
Napewno zahaczyłabym o Ipoh, które położone jest w górach pośród malowniczych skał. Znajduje się ono niedaleko Cameron Highlands i nawet mieliśmy tam postój w drodze do Tanah Rata. Jest to całkiem spore miasto, gdzie nie brakuje wieżowców, ale gdzie można także podziwiać piękną przyrodę.
Zatrzymałabym się także na kilka dni w parku narodowym Taman Negara, w samym środku dżungli. Poszłabym na wędrówkę z przewodnikiem, może skusiłabym się na spanie w domku na palach – byłaby z tego całkiem niezła przygoda! 🙂 Teraz może i dobrze, że nie starczyło czasu, bo jestem w kiepskiej kondycji i muszę nad nią popracować – zmęczyłam się kilka razy w Malezji, wchodząc po kilkunastu czy kilkudziesięciu schodach. 😉 I wiem, że ponoć w takim klimacie ciężej jest znieść wysiłek, ale przecież park narodowy w Malezji byłby w tym samym klimacie, byłoby tam tak samo gorąco, parno i wilgotno. 🙂
Słyszałam jeszcze nie raz o mieście Melaka, które wiele osób proponuje do odwiedzenia, ale mnie nie przekonali wystarczająco, aby tam zajechać – wszystkie miejsca, w których byłam okazały się ważniejsze. 😉 Ponoć miasto to utrzymane jest w klimacie chińskim, bardzo kolorowe i ładne.
Odwiedziłabym też kilka innych wysp jak Tioman, Redang czy Payar. Wszystkie porozrzucane w różne miejsca Malezji i zapewne wszystkie przepiękne! 🙂
Widziałam też zdjęcia miasta Cherating czy Bentong, które wydały mi się klimatyczne, ale okazały się być zupełnie nie po drodze.
Nowe posty o Malezji zaczną pojawiać się pewnie od czwartku raz na tydzień, tak żeby nie zrobić się monotematycznym. 😉 Będę też pracować nad filmikiem, którego wrzucę na Youtube, chociaż tutaj nie mogę wiele obiecać, bo mam wrażenie, że nie spełni moich oczekiwań – widać, że na początku mówię drętwo i mało, bo nie bardzo wiem co powiedzieć. I sprzęt też pozostawia wiele do życzenia.
Ale wiem, że jestem dla siebie zbyt surowa, bo nie powinno oczekiwać się powalających rezultatów od kogoś, kto nigdy wcześniej nie filmował, nie montował video ani nie ma ogromnej wiedzy na ten temat. 🙂 Od czegoś trzeba zacząć (od praktyki!) i to jest właśnie mój skromny początek. 🙂
I bardzo intensywnie myślę o tym, aby znów zrobić prezentację w bibliotece i w Wędrówkach we Wrocławiu tak jak zrobiłam po przyjeździe z Meksyku. Na 98% to wypali, ale jeszcze nie wiem dokładnie kiedy. 🙂
A za kilka dni znowu w drogę, tym razem na Sycylię na babski wypad, o którym wcześniej pisałam i który – mam nadzieję – będzie relaksujący, bez stresu i pośpiechu. 🙂
Trzymajcie za mnie kciuki i nie bójcie się ruszać w drogę! 😉
Nisia
Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Tutaj znajdziesz link do mapy z zaznaczonymi miejscami, w których byłam, i linkami do notek.
Posty, które mogą Ciebie zainteresować:
- Wszystko co wiem o Malezji
- Trzeba Trochę Cierpliwości, Żeby Dostać się do Malezji – Początek Wyprawy
- Bajeczny Park Guelle w Barcelonie (Hiszpania)
- Niezbyt Krótko o Tym, Jak Zaplanować Pierwszy Wyjazd 😉 (część 1)
- Ogród Japoński, Plany na Malezję oraz Podróżnicze Marzenie
- Ruiny Wśród Chmur (Monte Albán, Meksyk)
Dziękuję Kochana! Cudowny wpis. Czuję motyle w brzuchu, bo w sierpniu być może tam się przeprowadzamy! Taka jest intemcja 😉
Czekam na filmik, bądź dla siebie łaskawa ;*
Powodzenia życzę 🙂
Czekam na czwartek na szczegółową relację! 😉
W czwartek to akurat będzie post praktyczny z przelotu, ale potem to już relacje 🙂
To też swego rodzaju relacja 😉