Dzika wysepka (Perhentian Kecil, Malezja)

Trzeciego dnia pobytu na Perhentian wzięliśmy wodną taksówkę i popłynęliśmy na plażę D’Lagoon. Nie mogliśmy wybrać się już na wycieczkę snorkellingową, ponieważ zjarało nas słońce i trzeba było dawkować je z dużym umiarem. A jeśli znów jechalibyśmy łódką bez dachu jak wtedy, to pewnie by się to skończyło poważnymi poparzeniami skóry. Wylądowaliśmy więc na dość znanej plaży – całkiem przypadkiem i postanowiliśmy tam wykorzystać czas, który pozostał nam do łódki powrotnej na Półwysep Malajski.

Dżungla i wiatraki

Na samiusieńkim początku mieliśmy pomysł, żeby przejść się aż do wiatraków produkujących prąd, bo miał z nich być bardzo dobry widok na wyspę. Chcieliśmy wybrać się tam z plaży Coral Bay, bo w recepcji powiedzieli nam, że to jakaś godzina drogi w jedną stronę. Okazało się jednak, że trasa zajmie nam zdecydowanie dłużej i do tego bardzo pod górę (było naprawdę gorąco, a słońce dopiero wspinało się na niebo). Ktoś na Long Bay zasugerował, żebyśmy wzięli taksówkę wodną gdzieś bliżej i stamtąd sobie podeszli. Tak więc zrobiliśmy i popłynęliśmy na plażę D’Lagoon.

Po drodze mijaliśmy molo i drewnanie schody wiodące na punkt widokowy niedaleko wiatraków, ale schody były rozwalone, a wędrówka przez dżunglę zajęłaby minimum pół godziny w jedną stronę. Szczerze mówiąc, spacer już nam się odwidział. 😀 Tego dnia jechaliśmy dalej, do Kuala Lumpur, i nie mogliśmy spóźnić się na ostatnią łódkę, która była o godzinie 16. Mieliśmy około 90 minut do powrotu na Coral Bay (trzeba było jeszcze wziąć prysznic, żeby opłukać się ze słonej wody) i woleliśmy popływać w wodzie i poleżeć na plaży. Ja planowałam jeszcze ponagrywać zaległe filmiki.

Zdecydowanie nie był to zły wybór, żeby poodpoczywać w tym pięknym miejscu. Nie było tu tak dziewiczo i czysto jak na plaży Keranji, ale i tak było całkiem przyjemnie, a w wodzie widzieliśmy dość sporo dużych ryb. Można było poleżeć sobie na leżaczku przy plaży, pić zimne napoje, pływać w wodzie, szukając śladów życia albo po prostu wygrzewać się na słońcu i cieszyć życiem. 🙂

Internet i cywilizacja

Jeszcze kilka lat temu ponoć nie było na wyspie prądu, w niektórych miejscach korzystali z generatorów i prąd był tylko w określonych godzinach. Dziś, to jest w maju 2018, kiedy wybudowano wiatrak zasilający wyspę w wielu miejscach był nie tylko prąd, ale także wifi i zasięg 4G w telefonie.

Chociaż z tym ostatnim bywało różnie, bo w pokoju w Ombaku nie zawsze działało wifi, czasem na całym Coral Bay nie było przez dłuższy czas ani netu ani zasięgu, więc jakby ktoś chciał osiąść tutaj na dłużej i pracować zdalnie to nie polecam. I dotyczy to także internetu z telefonii komórkowej karty zakupionej w Malezji oraz wifi w hotelu. W końcu nie ma się co dziwić – jest to mała wysepka z dala od porządnej cywilizacji. Możliwe, że gdzieś bliżej anteny był zasięg non stop – antena znajduje się chyba koło wiatraków, więc na północ wyspy – i chyba faktycznie tutaj był lepszy zasięg niż na południu.

Zmierzam do tego, że wyspa coraz bardziej się rozbudowuje, są tu nie tylko backpackerskie miejscówki, małe komuny schowane w głąb wyspy czy nawet w lesie, z których kiedyś Perhentian Kecil słynęło, ale powstaje coraz więcej nowych większych hoteli z wyższym standardem. Ciekawi mnie, czy kiedyś ta wyspa również zostanie zjedzona przez cywilizację czy jednak będzie skutecznie bronić się przed nią z całych sił. Trzymam kciuki, żeby na zawsze pozostała dziewiczą wyspą, bo jednak nie ma tam zbyt dużo miejsca, żeby wybudować ogromne kurorty, więc musieliby wyciąć dżunglę, która dodaje wyspie uroku i sprawia, że niektórzy wciąż uważają ją za raj.

Minusy cywilizacji widać już teraz – gdzieś tam w wodzie mignęła mi porzucona folia, a na plaży było trochę śmieci. Chociaż na Long Bay było gorzej, przynajmniej jeśli chodzi o pety, bo tam niestety papierosy stały się już chyba częścią krajobrazu.

Praktycznie

Na Coral Bay fale wyrzucają na brzeg dużo kawałków koralowców – zastanawialiśmy się, czy nie wziąć jednego ze sobą do Polski, ale nie można łamać koralowców – wydaje mi się nawet, że pod groźbą kary. Koralowce to zwierzęta (nie pytajcie jak, musicie uwierzyć na słowo albo spytać wujka Google) i w sumie jeśli każdy zabierze kawałek na pamiątkę to przecież po kilku miesiącach nic by z nich nie zostało. W teorii więc jest ryzyko, że jeśli na lotnisku znajdą go w bagażu to czy uwierzą, że został znaleziony, a nie urwany?…

Na wyspach Perhentian tak samo jak na Langkawi prawie nie padało w ciągu tych kilku dni, które tu spędziliśmy. Zupełnie inaczej było w Kuala Lumpur czy na Penang, gdzie padało codziennie po kilka godzin i ściana deszczu potrafiła zepsuć plan zwiedzania.

Wyspa jest bardzo malutka, wszerz można ją przejść w jakieś 10-15 min. Wzdłuż trochę więcej – pewnie maksymalnie 2 godziny.

Czasem zdarza się, że na chwile gaśnie prąd, ale jest to raczej rzadka sytuacja. Przydarzyło się to nam wieczorem w knajpce na plaży, gdzie okazało się, że kelnerka boi się ciemności. Mieliśmy przy sobie latarkę, więc jej pożyczyliśmy, bo ukucnęła przy naszym stole i chyba bała się wstać. W hotelu też raz zgasł prąd. A tak to czasem zasięg sieci komórkowej znikał zupełnie i to na dłużej.

Co tu można robić? A no można się byczyć, pływać, uprawiać snorkelling, nurkować, złapać wodną taksówkę na inne wyspy albo plażę (kilkanaście ringittów w zależności od miejsca docelowego) albo wybrać się na trekking po dżungli.

Photo by Czaro (instagram.com/czesu)

Dojazd

Z tego co wiem na wyspy Perhentian można dopłynąć tylko z Kuala Besut. A tam można dojechać bezpośrednio z Cameron Highlands (około 7 godzin) albo z Kota Bharu, gdzie jest lotnisko (około 1 godzina taksówką).

Łódka na wyspy kosztuje 35 RM/ osobę bez względu na to, na której wyspie się zatrzymasz. Kupuje się od razu oba bilety, ale dopiero dzień przed odjazdem trzeba dać znać recepcji, o której się wraca i oni załatwiają łódkę. W maju kursowała ona tylko 2 razy dziennie, bodajże o 12 i 16. Mówią, że w sezonie pływa częściej. My w maju kupiliśmy bilety na miejscu, bez żadnego wyprzedzenia. W jedną stronę łódka zabrała tylko około 15 osób, w drugą stronę była bardziej wypchana i mógło tam być z 25 osób.

Trzeba też pamiętać, że wyspy zamknięte są w okresie monsunowym, czyli listopad – grudzień. W praktyce wygląda to tak, że łódki przestają pływać regularnie, bo są złe warunki pogodowe. Jeśli zostajesz na wyspie, musisz liczyć się z tym, że będziesz odcięty od świata. Dużo hoteli jest pozamykana, ale myślę, że są miejsca, w których można zostać. W wiosce rybackiej normalnie mieszkają (nie bardzo mają jakieś wyjście), ale zapasów nikt im nie dowozi, jeśli pogoda nie dopisze.

Z autobusu jadącego z Cameron Highlands (btw mieliśmy postój na obiad w trakcie podróży) wysadzili nas w Kuala Besut koło jakiegoś biura podróży, gdzie skorzystaliśmy z toalety, kupiliśmy bilety na łódkę oraz na taksówkę (okazało się, że bez klimy) na drogę powrotną do Kota Bharu (kosztowała na 95 RM na dwie osoby). Natomiast dało się zapłacić mniej, bo jak się potem dowiedzieliśmy, byliśmy kawałek od portu, gdzie przejazd kosztował 75 RM. Grab za to kosztowałby okolo 73 RM i większa szansa, że posiadałby klimę – chociaż tak naprawdę to nie wiadomo, bo była to bardzo mała mieścina i komfort przejazdu nie musiał być tu wcale wysoki.

Jeśli chodzi o samą plażę D’Lagoon to dojście z Coral Bay zajęło 50-60 min w jedną stronę. Dostępne były też taksówki wodne tak popularne na wyspach Perhentian – kosztowały 20 RM w jedną stronę.

O kosztach wyjazdu przeczytasz tutaj.

Nisia

Photo by Czaro (instagram.com/czesu)

Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.

Posty, które mogą Ciebie zainteresować:

Dodaj komentarz