Coś nie mogę się zabrać za pisanie o Kioto, mimo iż było tam wiele pięknych miejsc. Pewnie dlatego, że wyjazd do Japonii odbył się pół roku temu, wspomnienia trochę wyblakły, a w międzyczasie pojawiło się wiele innych wyjazdów (jak Malta czy Kreta) oraz wrażeń (jak spływ kajakowy). Powróciłam też do starego hobby, czyli układania puzzli. 🙂 Fushimi Inari-taisha podobało mi się najbardziej w Kioto, postanowiłam więc zacząć od tego miejsca z myślą, że motywacja do napisania notki przyjdzie sama. 🙂
Prawie wszyscy chyba znają to miejsce – może nie z nazwy, ale ze zdjęć z wielką ilością czerwonych bram tori, które można tu spotkać. Nie każdy wie, że ta świątynia znajduje się na wzgórzu Inari, bramy ciągną się aż na samą górę (potrzeba około 2 godzin, żeby się wdrapać na sam szczyt), a po drodze czeka kilka ciekawych zakątków do odkrycia.
Początek jest ciężki, bo otacza cię cała masa ludzi i wszyscy chcą robić zdjęcia (co jest zrozumiałe i nie ma ich za co winić). Zatrzymują się więc co chwilę, wstrzymując ruch. Ale im wyżej tym lepiej, bo tylko wytrwali docierają na samą górę, więc robi się dużo spokojniej. W pewnym momencie jest nawet bardzo przyjemnie, można też bez problemu zrobić kilka zdjęć… 🙂
Chociaż one i tak nie oddają tego, co widzą oczy. 🙂
Spotkanie z tłumami
Na miejsce docieramy koło 11. Na dole ludzie tłoczą się przy świątyni, jest ich też całkiem sporo przy pierwszych tori. Mapa pokazuje, że teren jest dość spory, a w drodze powrotnej z góry jest skrót bez bram. Trochę nam zajmie dojście na samą górę, ale nie zrażamy się, taki pagórek nie jest nam straszny, wchodziliśmy na wyższe. 😉
Dość szybko witają nas małe tori w dwóch rzędach – pięknie się prezentują i nie mogę wyjść z podziwu! Chciałabym, aby wszyscy ludzie na chwilę zniknęli, żebyśmy mogli tylko we dwoje rozkoszować się tym widokiem (taka ze mnie egoistka 😛 ). Niestety nie jest to możliwe, więc cierpliwie dreptam do przodu, czekając na okazje do zrobienia dobrego zdjęcia. Nie jest to zbyt łatwe i po jakimś czasie mam wrażenie, że wszystkie moje zdjęcia będą takie same. Fotki są dla mnie ważne, bo nie dość, ze przydają się na blogu, to jeszcze czasem robię wystawy zdjęć czy po prostu wracam do nich, żeby przypomnieć sobie fajne wyjazdy.
Uparcie idziemy do przodu, a ludzi towarzyszących nam robi się coraz mniej. Niektórzy mieli pewnie dość i nie chcieli piąć się pod górę. Innym wystarczył pierwszy odcinek drogi – można tam było zobaczyć wystarczająco, a może szkoda im czasu, aby wejść na samą górę. My potrzebujemy bardziej nacieszyć się tym miejscem, więc zgodnie idziemy dalej. Nie lubimy tłumów, więc z radością widzimy coraz mniej osób.
Wyżej nie ma tak właściwie nic innego – jest tylko spokojniej, bramy wciąż stoją i nagle momentami robi się pusto. Tori są tylko nasze i pstrykamy jedno zdjęcie za drugim, dajemy się też ponieść i ustawiamy timer w aparacie oraz pstrykamy serie kilku zdjęć i robimy śmieszne pozy. Jesteśmy na chwilę sami – zupełnie tak jak zapragnęłam na początku. 🙂
Idziemy na samą górę, często zatrzymując się po drodze czy to na zdjęcia czy po prostu, żeby przyjrzeć się jakiemuś pasągowi czy bramie. Nie spieszymy się, bo mamy sporo czasu – nie planujemy dziś już niczego zwiedzać, tylko to miejsce jest naszym celem. Ten spokój sprawia, że jesteśmy zachwyceni Fushimi Inari. Oczywiście duże znaczenie ma też sama atmosfera tego miejsca. 😉 Jest tajemniczo i klimatycznie.
Zdecydowanie warto tu przyjść i poświęcić tyle czasu, na ile akurat ma się ochotę i zdobyć górę. Zwłaszcza, jeśli ktoś nie lubi tłoku – w takim wypadku początek może go rozczarować, bo to jest jedno z tych miejsc, których porównanie możesz zobaczyć w internecie (oczekiwania vs rzeczywistość). Ale tak jest tylko na dole, bo potem klimat się zmienia i nie ma już gwaru ani pospiechu. Są tylko bramy, cisza i natura.
Wrażenia z Fushimi Inari-taisha
Spędziliśmy tu około 5 godzin, co chwilę robiąc zdjęcia czy po prostu podziwiając tori. Niektóre były zniszczone, inne zupełnie nowe, jedne w trakcie rozbiórki, inne dopiero stawiane. Po niektórych było widać, że przydałaby im się renowacja, bo swoje już przeżyły.
Bardziej podobała mi się ta strona tori z tajemniczymi japoński napisami. Z tego co wiem, z tyłu tori pisze się nazwę firmy czy nazwisko osoby, która ufundowała konkretną bramę. Jako że nie znam japońskiego to są to dla mnie ładne, starannie wykaligrafowane znaki, które nadają tori charakteru i tajemniczości. A nie na przykład „Sklep mięsny z Tokio” czy „firma kamieniarska z Kioto”. 😉
W Japonii dużo jest wypożyczalni, gdzie można przebrać się w tradycyjne stroje – turyście często z nich korzystają, można więc zobaczyć wiele osób w kimonach. Dobrze, że my tutaj tego nie zrobiliśmy, bo – jak się potem okazało – japońskie sandały bardzo by nas zwolniły, a szaty ograniczyły ruchy. No i drewniane japonki nie są wygodne, więc prawdpodobnie nie dotarlibyśmy na szczyt. Do tego sam spacer nie byłby wtedy przyjemny, bo zbyt bardzo byśmy myśleli o stawianiu niewielkich kroków i utrzymywaniu równowagi. 😉
Po zejściu na dół, łaziliśmy jeszcze po okolicy – było tam dużo świątyń, jedna z nich całkiem spora z uroczym mostkiem, ale niestety wszystko było już po 16:30 zamknięte. Mogliśmy tylko zajrzeć do środka z innego mostu i wrócić tu innego dnia. 🙂
Fushimi Inari-taisha to naprawdę piękne miejsce – byłoby w pierwszej piątce najładniejszych miejsc. W Japonii sporo było ładnych i ciekawych atrakcji, więc ciężko było mi wybrać te najlepsze, kiedy rozmawiałam o tym ze znajomymi. Ale te wszystkie bramy tori zdecydowanie robiły wrażenie. 🙂
Plan całej mojej podróży po Japonii znajdziesz na mapach Polarsteps.
Nisia
Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.
Posty, które mogą Ciebie zainteresować: