Szukając spokoju w Czechach (Brno)

Czechy są dość blisko Wrocławia i sama zaczęłam się sobie dziwić, że jeżdżę tam tak rzadko, bo to przecież rzut beretem, a jest co zwiedzać. Nie tylko piękne miasta, ale także super góry i przyroda. I właściwie nie trzeba brać urlopu, bo da się zorganizować weekendowy wyjazd. Czego chcieć więcej? 😉

Jak pisałam wcześniej – sporo się u mnie działo we wrześniu, ale nie tylko we Wrocławiu. 😉 Udało mi się pojechać do Brna, na które jakoś uparłyśmy się z dziewczynami, pomimo iż znajduje się po drugiej stronie Czech. Na początku rozważałam wynajęcie samochodu, ale miałam wątpliwości czy dam radę tak daleko pojechać za jednym zamachem, biorąc pod uwagę słabe kolana. Bo o ile w tamtą stronę mogłybyśmy wyruszyć w piątek i zrobić postój gdzieś w połowie, o tyle w niedzielę trzeba by było przejechać całą trasę na raz. Bo jechać tam, żeby spędzić w Brnie tylko jeden dzień zdawało się być bez sensu (w praktyce byłyśmy tam półtora dnia, ale taka opcja wydała mi się dużo lepsza :P). Ostatecznie pojechałyśmy więc autobusem. 🙂

Przepaść Macocha z góry

Niedaleko miasta znajduje się kilka jaskiń oraz przepaść Macocha. „Niedaleko” to może dużo powiedziane, bo trzeba najpierw przejechać się do Blanska oddalonego o pół godziny jazdy pociągiem. 😛 A stamtąd przejść bodajże kilka kilometrów. 😀 Nie wszystkie jaskinie znajdują się obok siebie, niektóre są otwarte tylko do godziny 16, a jedną trzeba zarezerwować dużo wcześniej, trzeba było więc ograniczyć ich liczbę.

Poszłyśmy najpierw nad przepaść, która lekko mnie rozczarowała. Była mocno zalesiona i przez to sprawiała wrażenie dość niskiej. Na dole znajdowała się jakby na wpół otwarta jaskinia, ale nie znalazłyśmy zejścia do niej, więc poszłyśmy dalej. 🙁

Przepaść Macocha od dołu

Jaskinia Kateřinská była jedyną, którą odwiedziłyśmy – ponoć jest jedną z większych i dlatego tam poszłyśmy. Tak właściwie to przed wyjazdem w ogóle nie zgooglowałam żadnej atrakcji Brna i okolic, wystarczyło mi, że szukałam samochodu, autobusu i noclegu i kupowałam biletu. W końcu wyjazd Brna to miał być wypoczynek, więc było mi prawie obojętne, co będziemy zwiedzać. 😛

Jaskinia była ładnie oświetlona i faktycznie całkiem spora. Weszliśmy tam grupą z przewodnikiem (nie było innej opcji), który opowiadał po czesku – i nie, jak ktoś mówi szybko i opowiada o zabytku to nie da się zrozumieć sensu, raczej rozumie się tylko pojedyncze słowa. Ale miałyśmy ze sobą Emilię, która jest po filologii czeskiej, więc od czasu do czasu dzieliła się z nami jakimiś ciekawostkami. 😉

Intrygujące było to, że jak cała grupa weszła do środka to przewodnik bodajże zamknął za nami drzwi na klucz… Co może pójść nie tak…? 😉 😀

Jaskinia z zewnątrz

Normalnie z chęcią poszłabym do innych jaskiń, ale tym razem nie pisałam się na taką wędrówkę! 😛 I tak zrobiłyśmy z 20 kilometrów i dało mi się to we znaki następnego dnia w postaci zakwasów łydek. Jakimś cudem nie pomyślałam, że tak będzie wyglądać nasza wędrówka (że faktycznie się namęczę :P) i nie zabrałam ze sobą niczego do jedzenia oraz założyłam sweter(!).

Do następnej fajnej jaskini było kilka albo kilkanaście kilometrów, a do tego miała zostać zamknięta za jakąś godzinę, więc postanowiłyśmy wrócić do Brna (uff!) i jeszcze tego wieczora obejrzeć katedrę.

Katedra oczywiście też była już zamknięta, 😀 więc podziwiałyśmy ją z zewnątrz. Nie było jednak tak źle, bo weszłyśmy też na wieżę widokową (jest kilka punktów widokowych w mieście) i stamtąd faktycznie katedra prezentowała się całkiem nieźle. 🙂

W Brnie znajduje się zamek Špilberk i nie byłabym sobą, gdybym nie skomentowała, że bardziej przypomina pałac niż zamek. 😛 No wiecie, bo zamek to musi być potężny, mieć ogromne mury, budzić respekt i kategorycznie być zbudowany z czerwonej cegły jak nasz piękny zamek w Malborku. Jakikolwiek inny, choćby był to zamek w Japonii, o którym niedługo napiszę (a nawet o 2 czy 3 różnych :P) czy taki jak tu – nie pasuje do mojego wyobrażenia. 😉

Mimo tego był całkiem ładny, chociaż przyznaję, że zobaczyłam głównie dziedziniec oraz więzienie w lochach, ponieważ brakowało nam czasu na zwiedzenie całości (ponoć potrzebne są na to 3 godziny). W więzieniu już kiedyś byłam (zwiedzałam! :P), ale było zupełnie inne – tamto w Dublinie było o wiele większe i bardziej nowoczesne. Te tutaj kojarzyło mi się bardziej z obozem koncentracyjnym tylko że w lochach – pomieszczenia były ciasne z długimi drewnianymi pryczami i niczym więcej. Bardzo surowo i niezbyt ludzko.

Pani przewodnik (znowu opowiadająca tylko po czesku) mówiła, że średnia życia w celach dla więźniów skazanych na 30+ lat (w tamtych czasach prawie równoznaczne z dożywociem z powodu obniżonej żywotności – albo wydłużonej teraz :D) wynosiła 11 miesięcy. A zdarzało się, że ludzie dożywali tam tylko kilka dni, a rekordzista wytrzymał prawie 2 lat. Co ciekawe, taki więzień miał osobną celę, ale za to był przywiązany za ręce, nogi i miał kajdany też na szyi…. Zanudzić się można. 😛

Jak na czeskie miasto przystało, Brno jest całkiem ładne i klimatyczne – sporo w nim odnowionych kamienic, warto więc spoglądać dużo w górę i po prostu przejść się po centrum. 😉 Tak właśnie spędziłyśmy resztę naszego wyjazdu. Starczyło też czasu na winko lokalne oraz smażony ser i knedliczki – trzeba w końcu pamiętać o wypoczynku i odpowiednich priorytetach. 😉


Życie takie krótkie jest, trzeba więc znowu gdzieś jechać – tym razem do Londynu! 😀 Właściwie to byłam w tym mieście kilka razy, ale zawsze na krótko, zabieram więc tam Czarka na urodziny (sponsoring skończył się na biletach ;P) co by też trochę świata zobaczył, a co! 😉 😀

Nisia

Photo by Emilia

Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.

Posty, które mogą Ciebie zainteresować:

2 myśli na temat “Szukając spokoju w Czechach (Brno)

Dodaj komentarz