Karmiąc słonie w Sanktuarium (Kuala Gandah, Malezja)

Sanktarium Słoni w Kuala Gandah znajduje się jakieś półtorej godziny drogi od stolicy Malezji. Zajmują się tam odratowywaniem słoni i opieką nad nimi do momentu aż są dojrzałe i można wypuścić je do dżungli; a także przesiedlaniem ich z lasów, gdzie wycinka drzew pod farmy na olej palmowy zabiera im dom.

W trakcie dnia jest kilka atrakcji dla zwiedzających, takich jak karmienie wiecznie głodnych słoni, film opowiadający o historii pewnego słonia, krótki pokaz ze słoniami (nie, nie jak w cyrku), film dokumentalny z działalności sanktuarium czy kąpiel słoniątek. Z tego co wiem ta ostatnia robi szczególną furrorę, ale trzeba zapisać się z rana, żeby mieć ku temu okazję, bo jest ograniczona liczba miejsc. I przez „słoniątka” mam na myśli słonie wielkości dorosłego człowieka, które wcale nie wyglądają na małe, ale za to są urocze. 😉 Jak się potem okazało Sanktuarium jest dość popularną atrakcją wśród Polaków, a Malajowie z reguły nie mają o niej pojęcia.

Do Kuala Gandah jechaliśmy ze stolicy za pośrednictwem Łukasza, który oferuje transport w niektórych okolicach Malezji (namiary niżej). Niestety samego Łukasza nie było wtedy w kraju, więc pojechaliśmy z Aldinem – Malajem, którego nam polecił – też była to bardzo dobra opcja, bo usłyszeliśmy od niego wiele ciekawostek o życiu w tym kraju i panującej tutaj religii.

W Sanktuarium nie musieliśmy być zbyt wcześnie, w wycieczce więc wliczona była wizyta w Batu Cave – świątyni hindu znajdującej się na wzgórzu na obrzeżach miasta. Tam spędziliśmy około godziny, a potem udaliśmy się już do Kuala Gandah…

W Sanktuarium było sporo czasu wolnego, kiedy można było kupić jedzenie dla słoni i karmić je albo stojąc obok płotu albo z platformy umieszczonej ponad ich głowami. Jak tylko weszło się na podwyższenie, słonie wyciągały trąby w poszukiwaniu jedzenia. Ich trąba dosłownie działała jak odkurzacz i było czuć pęd powietrza po nogach, nawet z odległości kilkudziesięciu centymetrów. Wywoływało to salwy śmiechu, zwłaszcza moje. 😀 Wydawało mi się to strasznie urocze jak taka trąba szorowała po podłodze platformy, szukając trzciny cukrowej. 😀 Słonie wydawały się być wiecznie głodne, ale nie ma się co dziwić, bo w ciągu dnia dorosłe zwierzę pożera 150-200 kg jedzenia, więc kilka gałązek trzciny napewno nie zaspokoi ich głodu, a raczej tylko pobudzi apetyt. 🙂

Taka ciekawostka – trąba składa się z około 10000 mięśni, służy słoniowi jako ręka, ale także używana jest do oddychania. I tak jak ludzie są lewo czy praworęczni tak słonie są lewo- czy „prawo-kielne”. Nie do końca wiem na czym to polega, ale mówią, że tak jest. 😉 😀

Słonie przesiedlane są między innymi z powodu wycinki drzew pod plantacje palm. Zabierany jest im dom i potrzebują więcej przestrzeni do życia, a do tego wchodzą w konflikty z miejscową ludnością. Słoń jest bardzo inteligentny, ma bardzo dobrą pamięć i całe życie chodzi tymi samymi ścieżkami, na przykład w poszukiwaniu jedzenia. Nawet jeśli w międzyczasie na tej trasie wytną wszystkie drzewa i postawią domy to i tak słoń będzie kontynuował drogę tymi samymi ścieżkami, nie zważając na zmianę otoczenia. To oczywiście znaczy, że może stratować ludziom domy oraz farmy i sporo namieszać.

Do 1972 można było strzelać do słonia ot tak! :O Teraz na szczęście jest to zabronione, ale pewnie i tak jest jeszcze sporo ludzi, którzy pod wpływem emocji użyją strzelby, jak zobaczą zwierzę niszczące ich posiadłość. Do tego dochodzą kłusownicy chętni na kupę forsy, którą pewnie można zgarnąć za kły albo po prostu polujący na zwierzęta dla sportu czy prywatnych trofeów. Aldin mówił, że w Malezji kłusownicy sami robią sobie broń i używają naboi kupionych w Tajlandii, żeby nie zostawić po sobie śladu w formie rejestru zakupu broni. Ciekawe, że nie boją się, że broń wybuchnie im w dłoni – to musi być przecież dość delikatna sprawa i takie „narzędzie” powinno być zrobione z dużą precyzją.

Część właścicieli farm kontaktuje się z ludźmi, którzy zajmują się potem przesiedlaniem słoni z ich terenów na teren dżungli Teman Negara. Jest to dość czasochłonna i niebezpieczna robota.

Najpierw słonie trzeba wytropić, a potem „nakłonić” do współpracy. Jeśli uda się schwytać przodownika stada to reszta chętniej podąży za nim, ale jeśli nie to jest spora szansa, że przeniesie się małą część słoni, które zostaną osamotnione. Słonie są dość emocjonalne i przywiązują się do grupy, z tego co wiem to nawet płaczą po innych słoniach. Stado jest więc dla nich ważne i towarzyswo innych słoni wpływa na nie pozytywnie. Najprostszy przykład z filmu dokumentalnego – kiedy jeden z przesiedlanych słoni był bardzo zdenerwowany i sprawiał wiele problemów, grupa sprowadziła specjalnie wyszkolone słonie, które stanęły po obu stronach naszego „problematycznego” towarzysza, pocieszały go, głaskały trąbą i ogólnie pomogły go uspokoić, mimo iż były dla niego obce.

Ryzyko niepowodzenia jest bardzo duże, bo słonie się boją, źle reagują na obcych, którzy w dodatku strzelają do nich, oraz na środki uspokajające. Nasuwa się więc pytanie: czy przesiedlanie słoni faktycznie ma pozytywne skutki czy jest tylko nieudaną próbą pomocy? Mam co do tego mieszane uczucia, a panowie z zespołu przesiedleniowego, który współpracuje z Sanktuarium również nie potrafili na to pytanie odpowiedzieć w filmie dokumentalnym, który oglądaliśmy na miejscu.

Dokument przedstawiał historię 3 słoni z większego stada, które zostały przetransportowane nie do końca z powodzeniem, ponieważ najpierw przewieziono słonicę, a po kilku dniach czy nawet tygodniu udało się dowieźć 2 inne słonie, ale słonicy już nie było na miejscu. Słonica miała wszczepiony chip, i dzięki temu zarejestrowano, że po jakimś czasie wyszła z parku narodowego, ale nie wiadomo czy była sama czy z towarzyszami, ani gdzie udała się dalej. Możliwe, że szukała reszty stada albo drogi do domu. Możliwe też, że była samotna i przerażona…

W Sanktuarium Słoni znajdowała się sędziwa już słonica, którą uratowano z pułapki zastawionej przez kłusowników. Niestety, straciła ona jedną stopę i nie była w stanie zbyt wiele się ruszać. 🙁 Stała sobie w towarzystwie małych słonic i można ją było tylko obserwować z daleka. Szkoda, bo pewnie też by się ucieszyła ze smakołyku, którym je częstowaliśmy. 🙂

Po południu miało odbyć się kąpanie słoniątek, ale jak od razu nas powiadomiono, rzeka wezbrała, poziom wody był wysoki i kąpiel była zbyt niebezpieczna. Tego dnia więc się nie odbyła. Jakoś bardzo nie żałowałam, bo samo przebywanie z uroczymi słoniami było wystarczające. 🙂 Nie przypuszczałam, że słonie są aż tak urocze i inteligentne. Do tego dowiedziałam się sporo ciekawych informacji, co sprawiło, że wycieczka do Sanktuarium była naprawdę udana i miło mi się kojarzy. 🙂

Na sam koniec odbyło się coś na wzór krótkiej prezentacji dorosłych słoni, podczas której usłyszeliśmy ich historię oraz mogliśmy zobaczyć jak wchodzi się na słonia czy jak słoń się kładzie. Po tym grupka obecnych zwiedzających dostała ogromny kosz owoców, żeby poczęstować słonie i przez kilkanaście minut odbywało się karmienie oraz cykanie fotek, a wszystkiemu towarzyszył śmiech oraz dużo radości. 😉

Nie można tu jeździć na słoniach, bo jest to dla nich stresujące i nieprzyjemne – takie praktyki ponoć stosuje się w niektórych krajach Azji, ale jest to kosztem słoni ku uciesze nieświadomych turystów. Ogólnie odnoszę wrażenie, że dba się tutaj o zwierzęta i nie robi nic wbrew ich woli (chyba że chodzi o przesiedlenie, ale tutaj jest to kwestia zagrożenia ich życia 😉 ).

Dorosłe słonie mają tutaj swoich opiekunów i faktycznie można zobaczyć jak Ci ludzie siedzą na grzbiecie zwierząt. Jest to jednak często wykorzystywane do pomocy innym słoniom – są to zwierzęta specjalnie przygotowane do wsparcia innego słonia, który ma być przesiedlony, a stresuje się zbyt bardzo i nie chce współpracować. Opowiada o tym wcześniej wspomniany już film.

Łukasz zaoferował nam również obejrzenie zachodu słońca z Genting Highlands, czyli miasta położonego wysoko na wzgórzu (jest tam zimniej, więc trzeba wziąć bluzę). Miało by to sens, gdybyśmy zostali na kąpiel wyrośniętych słoniątek, bo wtedy wyruszylibyśmy po 16, ale w obecnym wypadku byliśmy wolni już przed 15. Stwierdziliśmy więc, że nie ma sensu jechać, ponieważ zachód słońca byłby pewnie piękny, ale nie było tam nic innego co naprawdę wzbudziłoby nasze zainteresowanie i nie mielibyśmy jak zabić czas (oraz nie wzięliśmy kurtek). Woleliśmy iść na Petronasy, bo mieliśmy tylko to popołudnie albo następny dzień, żeby je zobaczyć.

Niestety na miejscu okazało się, że nie ma już biletów na wieżę na najbliższy czas, a dopiero na 20:30, czyli zdecydowanie za późno. O tej porze miasto zakryłaby już ciemność i niewiele byśmy zobaczyli. Mieliśmy już okazję podziwiać ten widok z wieży KL, gdzie światła ze sklepików w środku tworzyły odblaski na szybie i ponownie tego nie potrzebowaliśmy. 😉

Kupiliśmy więc bilety na następny dzień na 10:30 i wróciliśmy do hotelu. Tam wskoczyliśmy do basenu, żeby doznać szoku termicznego w bardzo zimnej wodzie. 😀 O Kuala Lumpur, Petronasach, wieży KL i basenie na 18tym piętrze przeczytasz w poprzedniej notce.

Praktycznie

Jedzenie dla słoni kosztowało bodajże 10 MYR za paczkę.

Wstęp do sanktuarium nie jest płatny, ale mile widziana jest darowizna. Proponuję złożyć ją po wizycie, bo po obcowaniu z tymi uroczymi stworzeniami jest się bardziej hojnym i nie szkoda już ani jednego ringgita. 😉

Wygląda na to, że nie ma bezpośredniego autobusu z Kuala Lumpur do Kuala Gandah. Można dojechać autobusem do najbliższego większego miasta, ale potem trzeba przejść się kilka kilometrów na piechotę. Wskazówki znajdowały się na stronie Sanktuarium w języku angielskim, ale jak teraz patrzę na tą stronę to nie mogę ich znaleźć. Była też podana ich dokładna lokalizacja, żeby wklepać sobie do nawigacji, udając się tam samochodem.

Za wiele podobnych wycieczek trzeba zapłacić minimum 250 MYR za osobę, nasza kosztowała 280 RM/ 2 osoby + 25 RM/2 os za wjazd na autostradę, kierowca odebrał nas z hotelu, zawiózł najpierw do Batu Caves, a potem do Kuala Gandah. Poopowiadał dość sporo ciekawostek na temat życia w Malezji, życia jako Muzułmanin (sama wypytywałam, bo niewiele wiem na temat islamu i mnie to ciekawiło) oraz trochę więcej różnych rzeczy. Aldin był bardzo miły i pomocny, chętnie odpowiadał na pytania, sam po malajsku wypytywał pracowników Sanktuarium (nigdy wcześniej tu nie był) i dzielił się z nami informacjami po angielsku.

Polacy, których spotkaliśmy na Perhentian Islands mówili, że udało im się znaleźć kogoś z Graba, kto zawiózł ich do Sanktuarium za 150 MYR w jedną stronę. I zdziwił się, bo pierwszy raz o tym miejscu usłyszał.

Na miejscu znajdowała się restauracja i mała kawiarnia, ale obie były zamknięte w czasie naszej wizyty. Warto więc zabrać ze sobą coś do jedzenia, jeśli jedziecie w czasie ramadanu, bo nieprzerobionej trzciny cukrowej człowiek raczej nie przetrawi. 😉 😀

Zdecydowanie na miejscu przyda się coś na komary, bo straszliwie żrą, chociaż nie polecam wtedy od razu zbliżać się do słoni ani ich karmić, żeby nie musiały wąchać tego obrzydliwego smrodu sprayu. 😉 Weźcie też krem do opalania i wodę, bo nie ma zbyt wiele miejsc, żeby schować się przed słońcem. W czasie naszej wizyty w maju w czasie ramadanu było bardzo mało ludzi, ale w innym wypadku może nie starczyć dla Was miejsca, żeby schować się w jednej z odaszonych budek.

Strona Łukasza: www.visitor-tour.com
Jeszcze nie działa w pełni, ale można skontaktować się z nim albo mailem albo przez whatsup, jeśli nie chce się dzwonić. Na wypadek gdyby strona padła, numer do Łukasz to +60124030013.

Orientacyjne ceny jednodniowych wycieczek (u nas było za 2 osoby):

  • Cameron Highlands (plantacje herbaty i truskawek) – 400 RM
  • Genting Highlands (miasto w chmurach oraz chińska świątynia) – 200 RM
  • KL round max 5hrs – 180 RM
  • KL round max 8hrs – 260 RM
  • Melaka – 370 RM
  • Airport transfer – 90 RM

Z tego co wiem to Łukasz oferuje pełny serwis w George Town, Taman Negara, Cameron Highlands, na wyspy Perhantian oraz Langkawi oraz przygotowuje pełny pakiet na całą Malezję, wyspę Redang oraz Borneo (Sabah, Serwak).


O kosztach całego wyjazdu do Malezji przeczytasz tutaj.

Za to plan całej podróży z zaznaczonymi punktami na mapie znajdziesz tutaj.

Nisia

Photo by Czaro (instagram.com/czesu)

Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.

Posty, które mogą Ciebie zainteresować:

7 myśli na temat “Karmiąc słonie w Sanktuarium (Kuala Gandah, Malezja)

  1. Na zdjęciach ewidentnie widać, że opiekunowie jeżdżą na słoniach. Zobacz co trzymają w ręce. Myślisz, że to tylko rekwizyt? Nikt nie uderzył słonia, nikt nie użył haka podczas Twojej wizyty? Poczytaj więcej o tym jak tresuje się słonie pod tym kątem. Tym hakiem zmusza się je do uległości, zadając im ból, ciągnąć ciągnąc za uszy, dźgając… nie jest żadna tajemnica! W Azji, niestety, podejście do zwierząt jest bardzo złe. Nawet w „sanktuariach”.

    1. Przepraszam, że umknął mi ten króciutki akapit o tym, że faktycznie jeżdżą i że używają tej jazdy do jakiegoś tam celu. Mimo to dalej podtrzymuję swoje zdanie. Tresura taka jest okrutna. Bez względu na powody… To jest ogromny stres dla słonia. Istnieją miejsca, organizacje i ludzie, którzy faktycznie dbają wyłącznie o dobro zwierząt, nie czynią tylko „mniejszego zła”. To ich warto wspierać. Ale trudno trafić na nich szukając atrakcji w Azji.

    2. Nie, nikt słonia nie uderzył ani razu, nie było niczego takiego. Wiem, że w Azji źle traktuje się słonie, ale tutaj nie odniosłam takiego wrażenia. Nie wiem oczywiście, co dzieje się tam, jak nikt nie patrzy, nie jestem w stanie tego sprawdzić.
      Ale słonie w polskich zoo wyglądają na smutne, a tutaj nie (poza słonicą bez nogi)…

      1. Wiedząc do czego służy ten hak i jak reaguje na jego widok słoń (ogromnym stresem i strachem) po prostu nie potrafię przejść obok tego obojętnie. Wiem, że to o wiele lepsze niż „tradycyjne” atrakcje ze zwierzętami, ale nadal niestety nie jest to wyłącznie dbanie o zdrowie o bezpieczeństwo zwierząt, w pełnym tego słowa znaczeniu. Unikam więc atrakcji
        ze zwierzętami. Mi niczego nie zabraknie gdy nie dotknę słonia, a on będzie miał święty spokój 🙂 We wrocławskim zoo opiekunowie uratowali chore słonie z cyrku… I mają pełną świadomość czego im obecnie potrzeba. Spokoju. Nie ma ludzi, którzy dotykają. Nie ma sztuczek, nie ma jazdy na grzbiecie.

    1. Napisałam do Łukasza, aby sprawdzić, czy wciąż prowadzi te usługi i czy mogę udostępnić bezpośrednio jego numer. Dam znać jak się odezwie

Dodaj komentarz