Poprzednim razem pisałam o kilku świątyniach, które odwiedziliśmy w Kamakurze. Dziś będzie o ostatniej świątyni i małej przygodzie, która spotkała nas w drodze powrotnej.
Jak większość z Was wie, Japończycy słyną z punktualności – pociągi chodzą co do minuty, nie ma więc obawy, żeby przesiąść się na stacji w ciągu 5 minut, zwłaszcza jeśli kupujesz bilet łączony, bo jeśli system Ci na to pozwala, to jest to wystarczający czas na przesiadkę. Tym bardziej więc zdziwiliśmy się, kiedy w Kamakurze czekaliśmy na pociąg w nieskończoność, nie wiedząc co się dzieje. Ale o tym za chwilę. 😉
Świątynia Tsurugaoka Hachimangu
Świątynią, którą zostawiliśmy na koniec była Tsurugaoka Hachimangu – nie spieszyliśmy się z nią, bo była otwarta aż do godziny 21. Z przepięknej świątyni Hasedera poszliśmy na kolejkę, aby podjechać kilka przystanków (do głównej stacji), a potem szliśmy długim deptakiem pełnym sklepów z pamiątkami, kimonami i street foodem. Minęliśmy po drodze też kilka restauracji, jednak na razie nie w głowie było nam jedzenie. 😉
Aby dotrzeć do świątyni, trzeba było najpierw przejść przez uroczy mostek, a potem wdrapać się po schodach. Nie była ona duża, ale niedaleko znajdowały się także bramy tori oraz lisek ze zdjęcia głównego. Lis w kulturze Japonii odgrywa dość ważną rolę, posiada magiczne zdolności oraz umie zmieniać postać. W wierzeniach Shinto uważany za posłańca bóstwa Inari – największą świątynią jej poświęconą jest Fushimi Inari w Kioto, o której jeszcze opowiem. 🙂
Ta świątynia nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia jak poprzednie. Jeśli dobrze pamiętam to nie miała w sobie nic szczególnego – jak na ilość świątyń, które zdążyłam już zobaczyć! 😉 Gdyby była pierwszą, którą widziałam w Japonii, pewnie nie mogłabym wyjść z podziwu, ale jednak świątynie stoją na każdym kroku w tym kraju. 😉 :P. Niektóre są do siebie podobne, na przykład mają takie same czerwone bramy. Jak na razie jednak nie znudziło mi się zwiedzanie ich. 🙂 Czasem wolę wybrać coś innego, ale ogólnie to wciąż mi się podobają i z chęcią je podziwiam. 🙂
W poszukiwaniu jedzenia
Głód nas ogarnął po długim dniu, więc wybraliśmy się na poszukiwania fajnej knajpy. Było to dość ciężkie, bo albo jedzenie nie było przekonujące, albo bardzo drogie, albo nie było menu po angielsku ani żadnych zdjęć.
Stanęło ostatecznie na jednej restauracji na deptaku – menu jedynie w języku japońskim (za to z obrazkami!), ale zaryzykowaliśmy. Okazało się, że kelnerka dobrze władała angielskim i pomogła nam wybrać coś do jedzenia. Ja wzięłam zestaw z zupą (miso, jeśli dobrze pamiętam) oraz łososiem, ikrą i małymi rybkami – to białe, co widać na zdjęciu niżej to nie żadne warzywo ani makaron, ale właśnie te rybki. 😛 Niestesty nazwy nie pamiętam.
W porównaniu do Tokio posiłki w Kamakurze były dość drogie w każdej restauracji, w której menu oglądaliśmy (1200+ yenów). W stolicy jednak był większy wybór i różnica w cenach w zależności od restauracji. Pewnie tutaj nastawiają się na turystów, ale w takim razie nie starają się zbyt bardzo, bo na zewnątrz nigdzie nie ma angielskiego menu ani informacji o nim.
Czasem zdarzało się, że na zewnątrz były wystawione sztuczne potrawy, jak nam się coś spodobało, robiliśmy im zdjęcia i w knajpie pokazywaliśmy co chcemy – takie rozwiązanie na brak odpowiedniego menu. 😉
Opóźnienie w kraju punktualności
Zmęczeni, próbowaliśmy złapać pociąg z powrotem do Tokio o godzinie 18:30. Czekaliśmy i czekaliśmy na peronie ustawieni w kolejkę do wagonu razem z porządnymi Japończykami, a co chwilę leciały jakieś słowne komunikaty po japońsku (tylko i wyłącznie!). W tym mega turystycznym miejscu nie mówili na stacji nic po angielsku.
Po niecałej godzinie ludzie zaczęli się wykruszać z peronu (wciąż żadnej informacji po angielsku). W obawie, że nas tu zostawią, zapytaliśmy jakichś japońskich dziewczyn czy coś wiedzą, ale niezbyt dobrze mówiły po angielsku (właściwie to nie mówiły prawie nic) – dowiedziałam się tylko tyle, że pociąg ma przyjechać o 20.
Poszliśmy do toalety, kupiliśmy ciepłe napoje w automacie (zaczynało robić się strasznie zimno) i czekaliśmy dalej. W końcu pociąg przyjechał dopiero o 20:30! Jedyny komunikat, który usłyszeliśmy po angielsku był taki, że pociąg niedługo wjedzie na stację! Dzięki wielkie, to akurat nie było aż tak potrzebne, fajnie byłoby dowiedzieć się wcześniej, że pociąg jest opóźniony, kiedy ma przyjechać i że można na spokojnie schować się na dworcu, żeby nie zamarznąć na śmierć.
Nie wiem skąd było opóźnienie, Czaro znalazł jakąś stronę, gdzie była informacja, że przyczyną był „human-related accident”. :O Pierwsze co przyszło mi do głowy to to, że w Japonii samobójcy często rzucają się pod pociąg, bo jedzie on tak szybko, że śmierć jest pewna. Czyżby to był powód opóźnienia naszego pociągu? Godzina opóźnienia w Japonii jest raczej rzadkim zjawiskiem, bo tutaj wszystko chodzi jak w zegarku – cały program czy rozkład jazdy jest tak pięknie zorganizowany, aby nie marnować ani minuty – tak jak sprzątanie shinkansenów na końcowych stacjach.
To niestety nie był koniec naszej przygody, bo zatrzymaliśmy się na następnej stacji. W pociągu ogłosili jakiś komunikat (nie zgadniecie w jakim języku 😉 ) i wszyscy zaczęli wychodzić. No, wszyscy poza zagranicznymi turystami, bo nikt z nas nie zrozumiał ogłoszenia po japońsku.
Intuicja jednak podpowiedziała nam, żeby lepiej wyjść i podążyć za tłumem, bo pewnie podstawili inny pociąg. Zapytaliśmy się jakichś młodych Japończyków o co chodzi (z nadzieją, że w szkole uczą ich angielskiego), ale ani jeden z nich nie powiedział ani słowa i nie wiedzieli o co mi chodzi.
Zagadałam więc do pary Japończyków, którzy – jak wcześniej widziałam – pomogli Niemcom. Kazali nam za sobą iść, bo też jechali do Tokio, a trzeba było zmienić peron i przesiąść się do innego pociągu. Urocze było to, że jak wchodziliśmy po schodach i Japonka obejrzała się, stojąc na samej górze, żeby sprawdzić czy napewno nas nie zgubiła, w pierwszym momencie nas nie zauważyła i ewidentnie się zmartwiła. 🙂 W Japonii jak pomagają to już naprawdę im zależy. 😉
Potem już na spokojnie udało się wrócić do hotelu. 🙂 O shinkansenach i jeździe pociągami w Japonii opowiem jeszcze w innej notce, bo jest to doprawdy zupełnie inne doświadczenie niż w Polsce czy w ogóle w Europie.
Praktycznie
Z Tokio do Kamakury jedzie się około 1 godziny i pociągi jeżdżą dość często. My na miejscu byliśmy koło 11, a wracaliśmy o 18:30, mieliśmy więc trochę czasu na zwiedzanie. Jak wszystko w Japonii, także tutaj wiele atrakcji zamykane było o godzinie 16-17.
Jechaliśmy linią JR, bilet kupowaliśmy tuż przed wejściem do pociągu, bo nie byliśmy pewni, o której wstaniemy i kiedy dokładnie będziemy wracać. Z tego też powodu nie zawsze były miejsca siedzące. Siedzieliśmy w pociągu do Kamakury, z powrotem był duży tłok przez opóźnienie, więc nie udało się usiąść. Ale podróż i tak trwała około godziny, więc nie aż tak źle.
Na tej trasie nie było shinkansenów (ale i tak średnio by się to opłacało). Zapłaciliśmy za bilet 920¥ w jedną stronę (ok. 33 zł). Połączeń można szukać w języku angielskim na stronie HyperDia.
PS. To jest 200 notka, która pojawiła się na blogu! 🙂 Woohoo!
Nisia
Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.
Posty, które mogą Ciebie zainteresować: