Tokio było pierwszym miastem, które zwiedziliśmy w Japonii. To na tokijskiej ziemi stanęliśmy, wychodząc z samolotu, kiedy odwiedzaliśmy ten kraj po raz pierwszy. Tutaj zaczęliśmy poznawać Japonię, zauważać drobne szczegóły i wyrabiać sobię opinię na temat tego kraju.
* główne zdjęcie przedstawia bramę do głównego budynku świątyni Meiji
Pierwszy dzień
Pierwszy dzień nie liczył się za bardzo do pierwszego wrażenia, 😛 bo byłam mega zmęczona po podróży – wstaliśmy przed 5, żeby dojechać do Warszawy skąd mieliśmy bezpośredni lot do Tokio, ale bardzo mało spałam w samolocie, bo kto by zasnął o 15? Lot trwał 11 godzin, czas przesunął się bodajże o 8h wstecz, więc wylądowaliśmy na miejscu o 9 rano i dzień trwał mega długo.
Miałam zjazd energetyczny na miejscu, nie miałam więc siły na zwiedzanie miasta. Żeby nie kłaść się spać o 14 (wtedy byłoby ryzyko, że obudzę się w środku nocy w pełni wypoczęta), poszliśmy tylko zobaczyć niedużą świątynię zwaną Nogi shrine znajdująca się tuż za rogiem od hotelu i zaszliśmy na ramen, który swoją drogą wydawał się mieć mało składników w porównaniu z taką Pandą Ramen we Wrocławiu.
Problem może być taki, że była to mała knajpka, zwykłego standardu, z japońskim menu i kucharzem nie mówiącym po angielsku, więc powiedzieliśmy po prostu, że chcemy ramen („Ramen o kudasai!”) – mogły więc być lepsze opcje, ale nie byliśmy tego świadomi i wzięliśmy tą podstawową, bo nie umieliśmy się dogadać i nie mieliśmy wtedy wysokich wymagań. 😉
A potem udaliśmy się w objęcia Morfeusza. ^^
Szoku kulturowego brak 😉
Pierwsze wrażenie tak naprawdę pojawiło się następnego dnia, kiedy to zwiedzaliśmy Meiji Shrine, oglądaliśmy ogromną Shibuyę i Shunjuku, a także słuchaliśmy koncertu tradycyjnej muzyki japońskiej. O kontraście jest w tej notce, bo w Tokio faktycznie widać tradycję i historię mocno zaprzyjaźnioną z nowoczesnością i warto o tym napisać.
Dużo czytałam o Japonii, naoglądałam się sporo animców (chociaż tutaj rzeczywistość jest przekłamana i jestem tego świadoma 😉 ) oraz dram, więc jakiś obraz tego kraju zrodził się już dawno w mojej głowie. Byłam więc świadoma, że Japończycy dużo się kłaniają (aż tyle…?), są bardzo grzeczni i ich język uwzględnia różne hierarchie i stopnie pokrewieństwa czy zażyłości i to, że technologia w Japonii jest mocno do przodu. Do tego jadłam już sushi zarówno w Polsce jak i w Malezji i wiedziałam mniej więcej czego się spodziewać. Szoku kulturowego więc nie było. 🙂
Ale mimo wszystko jest różnica wiedzieć to wszystko i mieć gdzieś z tyłu głowy, a zobaczyć taki świat własnymi oczami i doświadczyć tego na własnej skórze – to wciąż robi wrażenie i niektóre rzeczy wydają się niesamowite.
Co mi się bardzo podoba w Japonii to sklepy z jedzeniem, w których jest prawie wszystko (przynajmniej w Tokio). Nie tylko można kupić coś na wynos, ale także zalać sobie zupę wrzątkiem czy też kupić gotowy obiad i pogrzać w mikrofalówce. No i zjeść na miejscu. W tym mieście sklepy 7eleven znajdowały się na każdym kroku, czasem nawet wewnątrz stacji metra. W Polsce Żabki idą w tym kierunku i całkiem mi się to podoba – chociaż tak naprawdę jedzenie w sklepie, kiedy mieszka się w danym mieście może nie mieć zastosowania – w czasie podróży i całodziennego zwiedzania jest trochę inaczej. 😉
Zbawieniem bywają też gorące napoje w plastikowych butelkach (takich jak sprzedaje się napoje gazowane) – można je kupić zarówno w sklepach jak i w automatach, których pełno w Japonii. Niejednokrotnie uratowały mi one tyłek, bo czasem bywało naprawdę zimno i gorący napój fajnie rozgrzewał, a można też było ogrzać sobie nimi ręce. 😀 Co ciekawe, znajduje się wśród nich także kakao w plastikowej butelce. 🙂 Z herbatą gorzej, bo bywa bardzo mocna i gorzka – ja akurat nie słodzę, ale nie parzę herbaty zbyt długo, nie mogłam więc znaleźć czegoś dobrego dla siebie. Ostatecznie, często piłam w takich sytuacjach herbatę z miodem i cytryną, w której głównie było czuć ten ostatni składnik. 🙂
Japonia to niewielki kraj, jej mieszkańcy więc opanowali do perfekcji wykorzystywanie w pełni dostępnego miejsca. I tak na ulicach widzimy pojazdy wyglądające na wersję mini – mini samochody krótsze od standardowych i przypominające bardziej mini busiki czy mini ciężarówki zajmujące tyle samo miejsca co samochód osobowy, ale o kształcie zwykłej ciężarówki (tzw kei-cars).
W hotelu są małe pokoje (15m2 to standard) czy niewielkie łazienki. To drugie to w ogóle ciekawa sprawa, bo miałam wrażenie, że takie pomieszczenie jest zupełnie szczelne – jakby ktoś je skleił gdzieś w fabryce i w całości przewiózł na miejsce. Widziałam też naprawdę miniaturowe bary w Shinjuku, gdzie były tylko 4 krzesła przy ladzie i tak ciasno, że wszyscy musieliby wstać, żeby przepuścić do wyjścia osobę siedząca najdalej.
I niby budynki mają tu wysokie, ale niektóre z nich o szerokości jedynie 5 metrów, czyli zapewne jednego mieszkania! Ciekawe czy mają w nich okna, bo w knajpach i muzeach często są one zasłonięte albo ich brak. 😉 Nie jestem pewna czy to oznacza, że Japończycy cenią sobie prywatność i nie chcą, aby ktoś na nich patrzył w trakcie jedzenia czy rozkoszowania się kawą…? 😉
Park Yoyogi
Pierwszym miejscem, do którego się udaliśmy był dość znany dla zapoznanych z Japonią Park Yoyogi. Szukaliśmy tutaj kwitnących wiśni, ale znaleźliśmy zaledwie jedno, przy którym tłocznie stali ludzie, robiąc sobie zdjęcia z przepiękną sakurą! Było jeszcze przed datą kwitnienia, więc nie było w tym nic dziwnego. Przyjechaliśmy do Japonii chwilę wcześniej, żeby na spokojnie zapoznać się z kulturą i świętować moje urodziny (no i bilety były dość tanie 😉 ).
Zaciekawiły mnie wybiegi dla psów, bo były podzielone na rozmiar i wagę zwierzaka – mieliśmy więc wybieg dla małych, średnich i dużych piesków. Poza ogrodzonym terenem chyba faktycznie zwierzaki nie biegały bez smyczy.
Doskwierał mi już głód, więc kupiliśmy pampucha z wieprzowiną – jest to chińska bułeczka z nadzieniem, lekko słodka, a nadzienie różne – z mięsem, z serem i sosem pomidorowym czy słodką pastą z fasoli. Idealna przekąska na zaspokojenie pierwszego głodu – na stałe weszła do mojego menu dziennego i była jedną z dwóch ulubionych przysmaków, którymi zajadłam się w Japonii i które ratowały mnie w momencie zwątpienia (potrafię zrobić się marudna, kiedy doskwiera mi głów). Drugim były onigiri czyli trójkąty z ryżu z nadzieniem w środku zawinięte w nori. Po prostu pycha! 😀
Świątynia Meiji
Potem udaliśmy się piechotą do Meiji shrine, które jest bardzo znaną świątynią w Tokio. Miejsce jest tym bardziej klimatyczne, bo znajduje się w małym lesie i nie odczuwasz tego, że jesteś w ogromnym mieście pełnym wieżowców.
Na początku wita Ciebie ogromne Tori, przy którym wyznawcy shinto kłaniają się. Ukłony są w Japonii bardzo popularne i często stosowane – Czarek nawet nabrał odruchu kłaniania się lekko jak dziękował czy przepraszał. 😀 Wystarczyło kilka dni! 😉
Dalej widzisz wielkie baryłki sake złożone w ofierze bóstwom świątyni oraz w ramach oddania hołdu cesarzowi Meiji, któremu poświęcone jest to miejsce. Możesz także wejść do ogrodów albo po prostu skierować się na koniec drogi, gdzie będziesz mógł przejść przez bramę by dotrzeć do głównego budynku. Tam wyznawcy obmywają ręcę przed wejściem, niektórzy spisują swoje życzenia i modlitwy by zostały wysłuchane oraz palą kadzidła.
Tuż przed zamknięciem słyszeliśmy komunikat płynący z głośników, że niedługo świątynia zostanie zamknięta wraz z prośbą by kierować się do wyjścia. Żartowaliśmy z Czarkiem, że przecież nie mogą zamknąć lasu, więc to jest pewnie tylko formalność. Po chwili okazało się jednak, że Japończycy na wszystko znajdą sposób. 😉 Przy wejściu rozwinęli płotek, który uniemożliwiał wejście nowoprzybyłym – zdecydowanie nie spodziewałam się tego! 😀
O Tokio ogólnie
Mam wrażenie, że Tokio specyficznie pachnie – nie wiem czy to są jakieś dziwne rośliny, ale czasem kojarzyło mi się z toaletą. 😛 Nie był to jednak zapach moczu czy śmieci – miasto było bardzo czyste pomimo tego, że prawie nigdzie nie było śmietników. Potem już przestałam czuć ten zapach, więc albo się przyzwyczaiłam albo pomogła maseczka na twarz, którą chroniłam innych przed moim kaszlem. 😉
Mimo wielkich budynków otaczających mnie z każdej strony nie czułam się jak w betonowym mieście – w Tokio mimo wszystko jest sporo zieleni. A może po prostu nie przeszkadzało mi to tak bardzo. Tak samo było z kablami wiszącymi na zewnątrz domu – to jest coś co kojarzy mi się z Japonią i w pewnym sensie tworzy jej klimat. O ile kable wyglądały brzydko w Anglii tak tutaj były ok. Chyba naoglądałam się za dużo animców jako nastolatka i w moim mniemaniu było to integralna część japońskich dzielnic mieszkalnych. 😀
Jak już kiedyś pisałam przy okazji Kuala Lumpur – nie przepadam za dużymi miastami, bo ludzie wiecznie się gdzieś spieszą, jest tłok i dużo betonu. Ja kocham naturę i zieleń, której często brakuje. Tutaj jednak bardzo mi się podobało – czyżbym zaczynała lubić ogromne nowoczesne metropolie? 😉
A może po prostu spodobało mi się Tokio, bo jest dość nowoczesne i praktyczne – Japończycy lubią wszystko dobrze zorganizować, co jednak uławia życie. Normalnie bez tych ułatwień żyje się spoko, nie myśląc w ogóle, że coś takiego mogło zostać wymyślone, ale jak już się ich skosztuje to wszysko staje się łatwiejsze. 😉
Nisia
Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.
Posty, które mogą Ciebie zainteresować:
Czekam na ciąg dalszy 🙂
Już prawie gotowy.. jeszcze tylko zdjęcia i będzie :p jakoś na weekend pewnie
Super 🙂
Ha, drzewka na końcu wyglądają, jakby chciały do toalety. 😀
😀