Ostatnio w serii emigracyjnej pisałam o tym, jak nie powinno wyjeżdżać się za granicę, dziś poprę to historią. 😉
Jak wyglądał mój wyjazd za granicę?
Wyjechałam z facetem do Anglii, mając 19 lat, świeżo po maturze. Miałam załatwioną pracę i pokój dla siebie, on jechał hardcorowo – nie znał nawet za bardzo języka. Naczytałam się wtedy różnych rzeczy i wydawało mi się, że te 400 czy 500 funtów, które mieliśmy razem w kieszeni to kupa kasy. Już drugiego dnia zorientowałam się, jak bardzo się pomyliliśmy.
Do zaczęcia pracy miałam kilka dni (i do wynajmowania pokoju, bo był załatwiony przez pracodawcę), więc trzeba było coś znaleźć. Pamiętam taki moment, kiedy siedziałam na schodach w galerii handlowej (nie mogliśmy znaleźć spokojnego miejsca) z miejscową gazetą z ogłoszeniami (Evening Post) i szukałam pokoju na „od zaraz”. Pamiętam narastające rozczarowanie, kiedy nie mogłam niczego znaleźć, a niektórych Anglików nie potrafiłam w ogóle zrozumieć. Zgiełk ludzi robiących zakupy wcale nie pomagał, a do tego dochodził stres i moja wrodzona nieśmiałość.
Ale nie poddaliśmy się. Mimo iż już tego wieczora mieliśmy dość i zatęskniliśmy za domem, nie poddaliśmy się. I tak udało nam się zapoznać z życzliwymi ludźmi, którzy pomogli nam znaleźć pokój i ogarnąć się z życiem w Anglii. Byli to Brazylijczycy i jeden Polak, którzy pomagali nam zupełnie bezinteresownie i jedyne co powiedzieli w związku z tym to tyle, żeby pomagać innym jak będą w potrzebie; żeby nie odrzucić potrzebującego, ale pamiętać, że nam też ktoś kiedyś pomógł.
Pierwsza noc była ciężka – po bezowodnych poszukiwaniach wylądowaliśmy w hostelu w centrum miasta dzięki czemu na nocleg wydaliśmy 1/5 całych naszych funduszy (!), które miały starczyć na miesiąc, a przynajmniej na pierwsze 2 tygodnie. Nie zapowiadało się kolorowo.
Walcz o swoje!
Ale nie traciliśmy wiary i następnego dnia znów rozpoczęliśmy poszukiwania za nowym życiem. Szukaliśmy w różnych miejscach, pamiętam, że rozmawialiśmy z kierowcą autobusu, który był Polakiem i który zawiózł nas bez biletów do polskiego kościoła. Ale tam nikogo nie było, więc znów wróciliśmy do centrum i szukaliśmy dalej. Pytaliśmy, rozmawialiśmy. Nie traciliśmy nadziei, że jednak nam się uda (a dodatkowo nie mieliśmy innego wyjścia, bo autobus powrotny do Polski, na który mieliśmy bilet, jeździł tylko raz czy dwa razy w tygodniu i odjeżdżał dopiero za kilka dni).
Jakiś Anioł Stróż jednak czuwał nad nami, bo całkiem przypadkiem trafiliśmy w ręce Marcina, który dosłownie się nami zajął (jestem przeświadczenia, że najważniejsze wydarzenia w życiu są wynikiem cudownych zbiegów okoliczności – ale o tym innym razem 😉 ). Marcin zabrał nas do siebie do domu (mieszkał w jakimś budynku dla pracowników z obszaru social workers), nakarmił, pocieszył i wspierał. A potem zapoznał z ludźmi, z którymi mieszkaliśmy przez jakiś czas, którzy o nas dbali i troszczyli się o nas jak o młodsze rodzeństwo. Gdyby nie Marcin, nie mielibyśmy gdzie spać. Może znalazłby się ktoś inny, a może nie. Gdyby nie on, możliwe, że nie poszlibyśmy dalej w naszym życiu, nie zostalibyśmy w Anglii. Jestem mu więc wdzięczna, bo pośrednio przyczynił się do tego, że byłam w Bristolu łącznie 6 lat i jestem tym, kim obecnie jestem. 🙂
Strach to tylko rzeczownik *
*tak mi kiedyś powiedział wujek Tymbark, a ja mu uwierzyłam 😉
Pierwsze wrażenie Bristolu – przerażająco duże miasto, gdzie łatwo się zgubić, gdzie ludzie się spieszą niewiadomo dokąd i po co. Może nieprzyjemne, może nieprzyjazne. A może uczucie było to spotęgowane niepewnością dni następnych, brakiem poczucia bezpieczeństwa, bo jak już ustabilizowałam się w Anglii, nie miałam takiego wyobrażenia ani o Bristolu ani o Anglii. Sam kraj wydał mi się nawet bezpieczniejszy i bardziej przyjazny niż Polska.
Pomimo obaw, początkowo braku jakichkolwiek perspektyw na normalne życie, brnęliśmy dalej, bo mieliśmy przed oczami nasz cel i byliśmy cholernie uparci. Przekonaliśmy się, że tylko ten upór jest w stanie dać nam to, po co tam przyjechaliśmy; tylko on może pozwolić nam na osiągnięcie naszych marzeń. Było już za późno, żeby się wycofać – a nawet jeśli by się dało, to po co? Mielibyśmy żyć dalej, myśląc, że nie spróbowaliśmy? Że przestraszyliśmy się w momencie, kiedy od nas zależała nasza przyszłość? Wystarczyło tylko mieć na uwadze nasze marzenia i zauważać miłe drobiazgi, które nam się przydarzały i które dawały siłę na następne dni.
Moja nauczycielka z liceum powtarzała coś, co mi utkwiło na długo w głowie – „Lepiej grzeszyć i potem żałować, niż żałować, że się nie grzeszyło”. Parafrazując, lepiej jest próbować i zbierać konsekwencje, niż potem żałować, że nigdy się nie spróbowało – z głową oczywiście! bo niektóre konsekwencje głupich czynów mogą zmiażdżyć i zmienić życie na zawsze. Tak i my wtedy nie daliśmy się omamić obawom i rzuciliśmy się w wir życia, które ostatecznie zabrało nas w dwóch różnych kierunkach. 🙂
Wnioski
Podróże otwierają oczy – zrozumiałam to właśnie wtedy. Ludzie nie mają pojęcia jak to jest żyć w innym kraju, proste rzeczy, które normalnie bierze się za oczywiste, w innym miejscu okazują się czymś dziwnym albo zupełnie nienormalnym. Zauważa się, że do tej pory tak naprawdę żyło się w swoim niewielkim świecie. Podróżnicy są bardziej otwarci na świat, potrafią więcej zrozumieć, bo więcej widzieli, więcej przeżyli. I myślę też, że doceniają to, co przyszło im mieć czy doświadczyć.
Pomimo iż moja droga nie była usłana różami, nie zmieniłabym jej. Nauczyła mnie, że nie można się poddawać, bo jeśli się czegoś naprawdę chce i człowiek się uprze, to prędzej czy później to osiągnie. Oczywiście trzeba mieć jakieś pojęcie co się robi, przydatne umiejętności albo konkretne predyspozycje, ale mimo wszystko opłaca się podejmować ryzyko. Przez jakiś czas może być ciężko, ale trud zostanie wynagrodzony.
Z obecną wiedzą mogłabym zrobić to inaczej i gdybym dziś miała 19 lat, wyjechałabym w świat inaczej, chociażby dlatego, że świat jest teraz inny, ludzie także. Ale gdybym miała cofnąć się w czasie, nie zmieniłabym niczego – najwyraźniej moja naiwna natura i beztroska wiara potrzebowała silnego policzka od życia, żeby zrozumieć co nieco. 🙂
Niestety niewiele zdjęć zachowało się z pierwszego roku pobytu w Anglii. Nie mieliśmy wtedy jeszcze żadnego aparatu i chyba przyjazd był zbyt stresujący, żeby zajmować się dokumentacją swoich przeżyć 😉
Nisia
Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Tutaj znajdziesz link do mapy z zaznaczonymi miejscami, w których byłam, i linkami do notek.
Posty, które mogą Ciebie zainteresować:
Kto nie ryzykuje ten nie zyskuje. 😛