Tatry – Przełęcz pod Świnicą

Pewnego pięknego dnia w 2024 dość spontanicznie zdecydowaliśmy się pojechać ze znajomym na weekend do Zakopanego, żeby pochodzić po górach – pozazdrościłam mu wyjazdu w Tatry na majówkę – nie chodziłam wtedy za dużo po górach i też chciałam. 😀 Nie zastanawiając się więc zbyt dużo (żeby się nie rozmyślić) wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy. 😉

Jazda samochodem po pracy z Wrocławia do Zakopanego (zwłaszcza jak wykonuje się pracę siedzącą) nie należy do przyjemnych nawet jak nie ma korków, bo jest to minimum 4,5h w jedną stronę. Nic więc dziwnego, że po tych kilku godzinach zaczęłam się zastanawiać czy krótki weekend w Tatrach to na pewno był dobry pomysł. XD W końcu to tylko półtora dnia na miejscu… No, ale i tak było już za późno, żeby zmienić zdanie. 😉

Jechaliśmy, nie wiedząc do końca gdzie pójdziemy, bo nie wiadomo było jaką tak naprawdę mamy kondycję xD. Do tego Czaro nie był pewien czy jego stare buty treningowe wciąż są w dobrym stanie, a wyjazd był lekko spontaniczny. Rozmyślaliśmy o nim od jakiegoś miesiąca, a właściwie to ja rozmyślałam, bo Czaro nie zastanawia się nad tak odległą przyszłością, nie ma po co. 😉 Postanowiliśmy więc pójść do Hali Gąsienicowej i tam zdecydować czy rozstajemy się z kumplem i idziemy swoją drogą na Kasprowy czy idziemy wszyscy razem na Świnicę.

Na Kasprowym kiedyś byliśmy, ale było takie mleko, że żadnego widoku nie zaznaliśmy – nie była to więc taka zła opcja. Chociaż przyznaję, że jak usłyszałam o Świnicy w samochodzie i po zgoogle’owaniu moim oczom ukazały się łańcuchy przypięte do skał to chciałam tam iść! 😍😄 Cichaczem więc próbowałam zaszczepić im tę myśl… Chociaż nie jestem pewna czy można to nazwać 'cichaczem’, bo wspominałam o tym chyba przy każdej możliwej okazji. xD

Jako że w lipcu długo jest jasno, a my lubimy jednak nie wstawać o wariackich godzinach w dni wolne to wyruszyliśmy koło 10 i żwawo wyruszyliśmy. Po drodze było trochę ludzi, ale większość poszła na kolejkę na Kasprowy Wierch, odetchnęłam więc z ulgą. Sama na Giewoncie nie byłam, ale słynne są zdjęcia ludzi czekających w kolejce pod szczytem, żeby wejść na górę i nie chciałam tego doświadczyć. Może innym razem. 😉

Pewnym znakiem ostrzegawczym dla mnie była długość trasy i przewyższenie, które pokazywała mi Strava – ponad 20km i 1,500m przewyższenia(!) – zdecydowanie więcej niż zdarzało mi się chodzić w przeszłości. Nie ma więc nic dziwnego, że kiedy ze szlaku zobaczyłam gdzie znajduje się Świnica to pomyślałam, że chyba nas pogięło, jeśli planujemy na ten szczyt dojść tego samego dnia. xD No, ale nie ma zmiłuj się, trzeba iść do przodu. XD Przeszliśmy wtedy okolo 1/3 trasy, a moje kolana i mięśnie nie dawały się jeszcze w ogóle we znaki, można więc było kontynuować i czekać na to co nadejdzie. 😀

I dotarlibyśmy zapewne do szczytu gdyby nie to, że pizgalo niemiłosiernie, zwłaszcza na przełęczy pod Świnicą, gdzie była otwarta przestrzeń i wiatr mógł hulać do woli. Dosłownie czułam jak wiatr mnie podnosi i próbuje targać w różne strony. Dodatkowo, wejście na wierzchołek było odsłonięte – upadek w przepaść przy takim wietrze był więc opcją dość realną. Z ciężkim sercem i wielkim smutkiem zrezygnowaliśmy, i wróciliśmy przez Murowaniec. W wysokich górach trzeba umieć odpuścić – tego będę się trzymać, Świnica nie ucieknie. 😀

Trasa w większości była bardzo ciekawa, ciagle coś się na niej działo, zmieniała formę: z dróżki przeistaczała się w kamieniste schody, żeby potem stać się jakby miniaturowym potoczkiem płynącym po skałach. Od samego początku pojawiły się mocne stromizny, słońce świeciło niemiłosiernie, prognoza pokazywała 25 stopni, trzeba było co jakiś czas robić krótkie postoje, żeby uspokoić oddech i napić się wody.

Całkiem sporo ludzi szło w kaskach już pod Świnicą i w sumie nie ma się co dziwić, bo naprawdę mocno wiało (czasem można było lekko stracić równowagę) i sypało piaskiem, małe kamyczki mogły więc się poluźnić i spaść komuś na głowę. Nie mówiąc o tym, że jakby ktoś się poślizgnął to przynajmniej nie uderzyłby się mocno w głowę. 😉 Na następny raz może więc będę już bogatsza o tą jedną mądrość i też się w taki zaopatrzę. 😉

Wędrówka była w gruncie rzeczy dość wymagająca, ale przez to też dawała dużo satysfakcji. Nawet żeby dostać się do schroniska zwanego Murowańcem, trzeba było się namęczyć. 😉 W dolinie pojawiły się piękne widoki na rozległe góry i stamtąd towarzyszyły nam już do powrotu. Z przełęczy widać było inne pasma po stronie słowackiej, jest tam tego naprawdę dużo – jeszcze tak wiele do zdobycia! 😀

Tatry są naprawdę niesamowite i śliczne, z chęcią wracałabym tam co tydzień, ale ciężko to pogodzić z podróżami i jazdą na rowerze – nie jestem takim zajobem, żeby jeździć rowerem po Tatrach, zdecydowanie brakuje mi krzepy i siły w nogach. 😉

Drugiego dnia wjechaliśmy jeszcze na Gubałówkę, żeby popatrzeć na panoramę gór. Nie było nas stać na więcej przez całkiem znaczące zakwasy. Przynajmniej ja je miałam – przyznaję się do nich dobrowolnie. xD A widok z Gubałówki niezmiennie cudowny. 😀

Nisia

Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.

Posty, które mogą Ciebie zainteresować:

Dodaj komentarz