Zabawne, że z niektórymi rzeczami pokonywanie strachu idzie tak łatwo, a z innymi dość trudno jest się przemóc i potrzeba sporo pomocy ze strony innych osób oraz dodatkowych czynników dodających poczucia bezpieczeństwa, żeby się udało. Tak było z moim strachem przed wystąpieniami publicznymi i podobnie (w o wiele mniejszym stopniu) z nauką jazdy na snowboardzie w zeszły weekend.
Potrzebne są często okoliczności, które niewiele więcej zmieniają, jeśli chodzi o nasze zdolności, a tylko pomagają poczuć się lepiej i pewniej. I to poczucie bezpieczeństwa sprawia, że człowiek zdolny jest wejść na deskę i wjechać na kilkuset metrową polanę (ponoć to jeszcze nie był stok, a więc radości uczenia jeszcze nie koniec 😛 ) i zjechać w dół, mimo iż kilka godzin wcześniej bardzo się tego bał. Dlaczego? Tego już nie wie nikt. 😉
Strach bywa czasem tak bardzo irracjonalny, a jednak nie łatwo się go pozbyć. A jeżdżenie na desce sprawia niemałą frajdę i w gruncie rzeczy nie jest aż takie trudne. 😉 Tak jak w życiu tak i tutaj, grunt to nie wybiegać za bardzo w przód i dać sobie czas na naukę. Zaakceptować, że nie wszystko musi nam iść świetnie od samego początku. Nawet jeśli innym idzie doskonale! Bo najlepsze jest to, że często po tym jak się spróbuje i widzi, że to nie jest nic strasznego, strach znika niespodziewanie i nie ma po nim śladu. ^^
W takich sytuacjach można nauczyć się o sobie całkiem sporo: na przykład, że umie się krzyczeć całkiem głośno (to ja), albo że piszczy się jak mała dziewczynka (to też ja 😀 ), czy że w niektórych sytuacjach człowiek staje się bardzo niezdarny (brzmi zupełnie jak ja! 😉 ). 😉
Wracając do poczucia bezpieczeństwa, które jest niezmiernie ulotne i które trzeba pielęgnować – zabawne, że jak instruktor zniknął, znów poczułam obawy i bałam sie zjechać sama po dłuższej trasie i chciałam wrócić na oślą łączkę, żeby poćwiczyć i znów poczuć się pewniej. Instruktor dawał poczucie bezpieczeństwa, które stopniowo się ulotniło po tym jak on zniknął. Potrzebowałam usiąść na obolały od upadków tyłek i odpocząć (nie wiem czy bardziej fizycznie czy psychicznie). 😉
I jak tak siedziałam, miałam sprzeczne myśli, bo z jednej strony stwierdziłam, że tyle jeżdżenia wystarczy mi na początek – przecież nie muszę od razu wskakiwać na głęboką wodę i jeździć całe dnie. Nie chcę się zrazić do jeżdżenia, a zbytnie zmęczenie może do tego doprowadzić. A z drugiej strony trzeba kuć żelazo póki gorące. Trzeba trochę pojeździć i popróbować własnych sił, bo przecież instruktor tylko mówił, co robić – jeździłam sama. Potrafię więc. Wiem o tym… Pora powiedzieć „basta”, podnieść tyłek i się nie poddawać. 🙂 A więc basta….?….
Basta! 🙂 Lecim dalej. 🙂
Nisia
PS. Okazało się, że był przepiękny widok ze szczytu góry, u podnóża której siedziałam i ogrzewałam się w karczmie (Czaro zjeżdżal z niej już po raz któryś). Wjechałam więc kolejką zwaną Luxtorpeda na samą górę, a przez to nie udało się już pojeździć, bo trzeba było przejść się na drugą stronę wyciągów i oddać sprzęt (wypożyczalnia i trasy otwarte są do 16 przed sezonem). Ale widok był przepiękny, więc nie żałuję. Jeszcze wrócę na stok i wtedy mu pokażę! 😉 ).
Muszę przyznać, że mnie samą zadziwił własny upór – jak wstawałam niestrudzenie po kolejnym (często głupio spowodowanym) upadku i jak śmiałam się śmiechem szczerym za każdym razem, jak się przewracałam. O dziwo nie zraziło mnie to, a uparcie próbowałam dalej. Upadłam chyba na każdy możliwy sposób – nie upadłam na twarz, a słyszałam, że to się zdarza, ale w pewnym momencie przez nieuwagę spadłam nawet z taśmy 😀 (była mocno zaśnieżona i deska się lekko ślizgała). Kilka razy przewróciłam się zanim zrozumiałam, jak jeździ się na orczyku. To był dzień pełen upadków. Ale za każdym razem wstawałam z uśmiechem na ustach i z tego jestem dumna. 🙂
Inne posty, które mogą Ciebie zainteresować:
No i tak trzeba wypoczywać
Strach przypomina nam, że żyjemy! A jego pokonanie pokazuje nam, jak świetnie się bawimy! 🙂