Nieopodal San Cristobal de la Casas znajduje się autonomiczna wioska Zapatystów, którzy przeciwstawiają się rządowi i władzy. Są to rebelianci, którzy walczą z wyzyskiem i wspierają miejscową ludność, budują szkoły i szpitale.
Jak to było kiedyś?
Mój znajomy Bluewind był w tym miejscu 11 lat temu. Kiedy pojawił się u bram Oventik wraz ze znajomym, przywitał ich zamaskowany strażnik z bronią. Kazali im czekać aż się naradzą i w końcu wpuścili. Mieszkał wtedy z nimi prawie 2 miesiące – pomagał budować dom, opowiadał maluchom w szkole jak wygląda życie w Europie (mówił po angielsku, z angielskiego na hiszpański tłumaczyła japońska wolontariuszka, a z hiszpańskiego na tzotzil – Indianka). W zamian miał miejsce do spania – kawałek podłogi czy ławkę w wielkiej sali. W wiosce zjawiali sie wolontariusze, Zapatyści mieli więc swoje „widzimisię”, ale byli względnie otwarci na świat.
Jak to wygląda dziś?
Do wioski zawozi nas znajomy z San Cristobal. Jest z nami nego syn Julek, który świetnie zna hiszpański i służy za tłumacza. Może być koło godziny 11. Podchodzimy do bramy, zjawia się kobieta z chustą na twarzy i zadaje pytania – skąd jesteśmy, jak się nazywamy, jaki jest nasz zawód i po co przyjechaliśmy. Tym razem nie widać broni u Zapatystów.
Cierpliwie odpowiadamy na pytania, Julek tłumaczy, a pani skrzętnie zapisuje wszystko, co mówimy. Bluewind opowiada, że jest z Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian i że chcielibyśmy jakoś im pomóc, wesprzeć szkołę, żeby dzieci mogły się uczyć. Na to pada pytanie o to, ile pieniędzy mamy dla nich w plecaku. Przez chwilę wydaje nam się, że źle usłyszeliśmy, że chodzi o coś innego. Ale nie, zamaskowana kobieta chce wiedzieć, ile pieniędzy im teraz przywieźliśmy ze sobą.
W gruncie rzeczy nie ma się co dziwić – jak się potem okazuje Zapatyści to społeczeństwo zamknięte na świat. Nie mają konta bankowego ani adresu email (a przynajmniej tak twierdzą), mimo iż na stole rady zauważamy laptopa. Nie ma więc jak się z nimi skontaktować poza osobistą wizytą. Może ktoś na samej górze posiada takie luksusy, ale my mamy dostęp tylko do tych maluczkich, nieważnych.
Czekanie nie zabija
Kobieta zapisuje to, co wie, i odchodzi, każąc nam czekać. Wraca może po 30 minutach, może później i znów zdaje pytania…
Żeby dać Wam lepszy obraz tego, jak wyglądała sytuacja, wyobraźcie sobie płotek drewniany gdzieś do pasa (Meksykanom siega do ramion albo wyżej), po jednej stronie niska kobieta w ciemnoczerwonej sukience z wzorkami i bandamie zasłaniającej pół twarzy, po drugiej młody chłopak, trochę starszy indianista z brodą w koszulce biegu na rzecz ziemi i dziewczyna ubrana na czarno. Zapatystka pyta ostrożnie, jakby bojaźliwie, Europejczycy dziwią się nieco jej pytaniom, ale odpowiadają z początku bardzo cierpliwie, ale potem ta cierpliwość zaczyna się kończyć…
Kobieta pyta, czy mamy jakiś dowód na to, że chcemy im dać pieniądze – czy mamy jakieś dokumenty? Dziwimy się bardzo i odpowiadamy, że w Polsce robi się przelewy bankowe. Kobieta chyba nie umie sobie tego wyobrazić. Bluewind daje jej papier, który dostał od nich w 2005 roku potwierdzający, że tu był i jego historia nie jest zmyślona. Zapatystka znów każe nam czekać i idzie naradzić się po raz kolejny.
Turyści
W międzyczasie widzimy jak grupa turystów wchodzi do środka oglądać wioskę. Wpisują swoje dane na listę i wchodzą.
Jest też Kanadyjczyk, który opowiada, że robi projekt związany z Zapatystami, który zaczął 10 lat temu i właśnie go kończy. Czeka też kilkadziesiąt minut, ale on przyjechał tylko zapytać, czy może z nimi jutro porozmawiać.
Z drugiej strony słyszy się historie, że niektórzy wracają tu dzień po dniu, bo nie chcą ich w ogóle wpuścić.
Może gdybyśmy powiedzieli, że chcemy tylko zobaczyć wioskę i zrobić kilka zdjęć, mielibyśmy szczęście i nie trzeba by było tyle czekać, kto wie…
Czekaj, a będzie ci dane 😉
Czekamy więc, bo co można robić innego na odludziu w górach, tuż przy wiosce buntowników, gdzie jest tylko kilka malutkich sklepów z pamiątkami od Zapatystów i bar…?
Czekamy, bo to normalne w Meksyku, że nikomu się nie spieszy. Nasi Polscy znajomi za to wykazują brak cierpliwości godny niejednego Polaka. 😉
Wyjmuję aparat i łażę po okolicy, robiąc zdjęcia. Nie oddalam się jednak zbyt daleko, wciąż mając nadzieję, że pozwolą nam wejść lada chwila.
Po dłuższym czasie zjawia się kobieta i wpuszcza nas do środka. Podążamy za nią do kolorowego budynku i każe nam czekać. Obok stoją zamaskowani mężczyźni i przyglądają się nam z zainteresowaniem.
I tak jeszcze kilka razy każą nam czekać zanim dopiero dostajemy kontakt do jakiejś organizacji, która może odebrać przelew zamiast Zapatystów. Nie doprosiliśmy się o zgodę na zwiedzenie wioski, bo musielibyśmy czekać kolejne 2 godziny (rada udawała się właśnie na obiad), więc sfotografowaliśmy tylko domy w drodze do wyjścia.
Po co ta ostrożność?
Zapatyści przeciwstawiają się rządowi, podpadają więc tym, co mają władze. Są bardzo ostrożni i wygląda na to, że wszędzie spodziewają się szpiegów. Być może fakt, że nikt nie ma konta spowodowany jest tym, że za wszelką cenę ukrywają swoją tożsamość. A może jest to kolejny sposób wyrażania buntu przeciw rządowi. A może władze chcą im utrudniać życie. Nie wiemy jaka jest prawda i raczej się tego nie dowiemy, bo Zapatyści bardzo mało mówią o sobie, a kiedy już mówią, nie podają zbyt wiele szczegółów.
Wydają się być bardzo zamknięci na świat i nawet na pomoc, którą mogliby otrzymać. Życie w ukryciu najwidoczniej sprawia, że totalnie nie mają zaufania do ludzi. Całe to czekanie wydaje się być jakąś farsą – nawet na mało ważne decyzje trzeba czekać aż reprezentanci skonsultują się z radą. Ma to pewnie chronić tych na górze i oszczędzać im czas. Albo po prostu zniechęcać niechcianych gości do przyjazdu…
Nisia
Inne posty z okolic:
Trochę niesprawiedliwie i wybiórczo podeszłaś do sprawy. Myślę, że lepiej nie pisać nic, niż pisać o zapatystach tak po łebkach.
Opisałam obiektywnie moje spotkanie z Zapatystami, niczego nie koloryzowałam. Jest to jedyna sytuacja, kiedy miałam z nimi styczność, więc ich nie oceniam, bo ich po prostu nie znam.