Londyn w 4 dni

Do Londynu pojechałam nie pierwszy raz, ale poprzednio zawsze przyjeżdżałam na niecały dzień. Były to jednodniowe wypady w okresie jak mieszkałam w Bristolu, więc wystarczyło wsiąść w autobus na 3 godziny i byłam na miejscu. Ale że Londyn zawsze był drogi i wtedy jakoś specjalnie mnie nie zauroczył to szkoda mi było płacić za dłuższy pobyt. 😉

Tym razem jednak było inaczej – w Londynie wylądowaliśmy na 4 dni w przedostatnim tygodniu października i dość sporo padało. Mimo tego miasto mnie urzekło – przede wszystkim piękną architekturą.

Są takie miasta, w których wcale nie trzeba szukać głównych atrakcji, żeby móc dostrzec piękno – wystarczy przejść się ulicami i popatrzeć na losowe budynki. Takim miejscem jest Rzym, gdzie pełno starych i pięknych budynków, Cordoba, która zadziwiła mnie ciasnymi uliczkami i sporą ilością kwiatów. Tego samego spodziewam się po Budapeszcie, którego jeszcze nie miałam okazji zwiedzić. I tak samo właśnie było w Londynie, którego tym razem doceniłam w 100%. 🙂

Trafalgar Square

Z Londynu wróciłam jakieś 3 tygodnie temu, ale do tej pory nie mogłam się zdecydować jak zabrać się za tą notkę. Z przyjściem jesieni i szarugi zabrakło mi motywacji do pisania notek – co z resztą widać po ich ilości. 😉 Myślałam więc o tym, żeby napisać tylko 1 zbiorczą notkę o wyjeździe do Londynu, co na dłuższą metę wydało mi się obrazą dla tego miasta, które jest przepiękne i o którym warto pisać. Dziś więc zobaczycie podsumowanie wrażeń, a potem mam nadzieję, że uda się wrzucić coś więcej. 🙂 Brak motywacji bierze się chyba też stąd, że bardzo bym chciała dokończyć notki o Japonii, a minęło już pół roku od wyjazdu. O Londynie powinno być więc łatwiej napisać, bo przeżycia są świeższe. 🙂

Wpis z serii Z Życia Bloga, czyli co się u mnie działo w tym miesiącu i jak wyglądają moje podróże od podszewki

Miasto i jak się po nim poruszać

Londyn jest ogromny i po rezerwacji biletów miałam problem z decyzją, w której części szukać mieszkania. Oczywiście, że najlepiej w Westminster, blisko wielu zabytków, ale tam zapłacilibyśmy z 5 albo 7 tysięcy za 4 noce. 😉 Jakiś czas temu zastanawiałam się nad wyjazdem do Amsterdamu, ale stwierdziłam, że jest za drogo, bo chyba 5 nocy kosztowałyby nas niecałe 3 tysiące. A tutaj w sumie wyszło podobnie, bo zapłaciliśmy prawie 2,5 tysiąca, ale za to mieszkaliśmy dość blisko centrum, bo koło the Shard.

The Shard (zdjęcie nie jest rozmazane, budynek ma skośne boki, co tworzy jakby iluzję)

Już wcześniej korzystałam z Londyńskiego metra i od początku byłam pod wrażeniem, jakie to łatwe! Trzeba tylko wiedzieć, jakiej linii potrzebujesz, w jakim kierunku (często wschód/zachód/północ/południe, ale można i miasto końcowe) i gdzie masz wysiąść. Ciężko jest się tam zgubić – do tej pory chyba ta sieć metra była najwygodniejsza z wszystkich, z których korzystałam, a w kilku wielkich miastach byłam.

Co ciekawe, teraz płacenie za komunikację miejską zrobiło się jeszcze łatwiejsze – nie trzeba kupować biletów, można do tego użyć karty płatniczej z chipem. Na początku o tym nie wiedzieliśmy, więc za przejazd z lotniska do mieszkania zapłaciliśmy prawie £5. Dopiero potem zaczęliśmy się rozglądać i czytać o przemieszczaniu się metrem i wyszło na tym, że możemy wydać wiele mniej, jak zaczniemy korzystać z karty płatniczej.

Ta opcja jest o tyle fajna, że nawet nie potrzebujesz stać w kolejce po bilety czy po to, aby doładować sobie środki (jak w przypadku mocno reklamowanej Oyster Card). Przejazd wychodzi połowę taniej niż w przypadku kupna biletów i do tego jest dzienny limit (bodajże £7) oraz tygodniowy (bodajże £35) – co znaczy, że przy większej ilości przejazdów nie wydasz więcej niż te kwoty. Ostatecznie, jak już zaczęłam korzystać z karty płatniczej, zapłaciłam niecałe £16 za cały pobyt, a sporo korzystaliśmy z metra i ze 2 razy z autobusów. To są 4 dni – porównajcie to z jednym przejazdem za £5 kiedy kupiliśmy jeden bilet.

Jak odleglości są małe, to oczywiście warto chodzić na piechotę i rozglądać się za ładnymi budynkami, bo jest ich całkiem sporo w tym mieście. 🙂

Co krok coś pięknego!

Tak właśnie trafiliśmy między innymi na budynek sądu (dokładnie to Royal Courts of Justice), który bardziej przypominał coś z Harry’ego Pottera niż sąd. Niestety było już ciemno i część była ogrodzona, więc widzieliśmy tylko jedną ścianę. Ale musiałam zmienić obiektyw w aparacie na szeroki, żeby więcej ująć w kadrze, a i tak był to mały ułamek całości! To miejsce zrobiło na mnie ogromne wrażenie i spędziliśmy tam chyba z pół godziny, robiąc zdjęcia i po prostu podziwiając.

Royal Courts of Justice

W internecie znalazłam też zdjęcia Somerset House, o którym wcześniej nie słyszałam i też był to nie lada budynek! Bardziej przypominał mały pałacyk. To zapamiętałam już z poprzedniej wizyty w Londynie, że tam lubią stawiać budowle z rozmachem. Wtedy zapamiętałam to jako ciasnotę i wielkie molochy, teraz jako monumentalne budynki i piękną architekturę. Kto wie, może dopiero dorosłam do odwiedzin w Londynie. 😉

Najbardziej z wszelkich mniej lub bardziej znanych atrakcji spodobał mi się chyba Tower Bridge – jest to najpiękniejszy most, jaki w życiu widziałam (a nie mam tendencji do nadużywania tego sformuowania :P). Uwielbiam mosty, coś w nich mnie przyciąga i sprawia, że czuję się przy nich swojsko i bezpiecznie. Tłumaczę sobie, że to dlatego, że most łączy dwa brzegi, czasem nawet pozornie od siebie dalekie i podoba mi się ta idea bycia łącznikiem (w sensie nie tylko fizycznym). Tower Bridge jest pod tym wględem wyjątkowy, bo to nie tylko most, ale i wieża (a nawet dwie :D)!

Ciekawa była też wizyta w teatrze, ale o tym może opowiem następnym razem. Jako że padało i było zimno, w sobotę wieczorem kupiliśmy bilety na Upiora w Operze i oglądaliśmy go z przejęciem z balkonu. Miejsca były słabe, ale musical bardzo fajny. 🙂

Tower Bridge

Z takich znanych miejsc odwiedziliśmy także London Eye (drugi raz, drogo było, ale nie żałuję :P), Tower of London, Buckingham Palace, Chinatown czy Katedra św. Pawła. No i byliśmy w Westminster, ale…

A to pech!

Od dwóch lat Big Ben jest w remoncie – w czasie naszych odwiedzin widać było tylko zegar, cała reszta była obłożona wielkimi rusztowaniami. Remont ma się skończyć w 2021 roku. I jako że jest to część Pałacu Westminsterkiego, to on również jest obstawiony rusztowaniami, ale na szczęście tylko w niektórych miejscach. Najładniejszy widok na niego mieliśmy chyba właśnie z London Eye. Weszliśmy do środka do Parlamentu i tam przynajmniej było całkiem ładnie (ale jakieś drobne prace remontowe w toku – oczywiście!).

Szkoda, bo tą wieżę z chęcią bym obfotografowała, więc będzie tu trzeba ponownie wrócić za kilka lat. 😉

Big Ben

Londyn zwiedzaliśmy na spokojnie – ostatnio doceniam brak pośpiechu w takich szybkich wypadach. Może się starzeję, że nie chcę już zobaczyć wszystkiego. 😉 Niektórych miejsc nie udało się więc zwiedzić – zastanawiałam się na przykład czy warto pójść do Muzeum Sherlocka Holmesa. Ponoć jest fajne dla fanów Sherlocka (czyli mnie), a inni często go nie doceniają. Może następnym razem, jak polecimy do Londynu zobaczyć Big Bena, zajdę i do tego muzeum. 🙂

Może też odwiedzę ponownie Camden Town, które kiedyś tak bardzo mi się podobało, bo panował tam fajny klimat. Jest to dzielnica pełna sklepów alternatywnych (głównie ubrania) i różnych tego typu „dziwactwami” ;). Tam kupiłam kiedyś moje glany sięgające aż do kolan w srebrną pajenczynkę. Były świetne! 😀 Mam do tego miejsca pewien sentyment i liczę na powtórkę.

No i słyszałam o Pałacu w Windsor, pod Londynem, którego nawet nie szukałam, bo wiedziałam, że będzie za daleko, żeby mieć na niego czas. Nie zamierzam zerkać do internetu, żeby sprawdzić, co straciłam i żałować – przekonam się o tym przy następnej wizycie. 😀

Pyszna angielska kuchnia

I tu byłoby idealne miejsce na zakończenie notki, bo pyszna angielska kuchnia nie istnieje. 😉 Haha!

Ale da się zjeść kilka całkiem smacznych dań. 😉 O rybie nie będę wspominać, bo mimo iż z tego znana jest Anglia, to jednak jest to po prostu smażona ryba. I tyle. 😉

Mnie kiedyś bardzo smakowało cottage pie, które można porównać formą do greckiej mussaki – jest to danie warstwowe z purre ziemniaczanym na wierzchu, z mięskiem mielonym w sosie oraz warzywami typu groszek i marchewka. Trochę jak takie polskie danie, ale skompresowane w jedno. 😉

Angielskie śniadanie

Niestety tym razem nie udało się zasmakować cottage pie. Trzeba było zadowolić się stekiem (całkiem niezły) oraz steak pie (gulasz wołowy w cieście – też całkiem spoko). Angielskie śniadanie było niczego sobie poza wieprzowo-porowymi kiełbaskami, których nie znoszę i do których nigdy chyba się nie przekonam. Możliwe, że wiąże się to z moim długim pobytem w Anglii, podczas którego próbowałam jakichś tanich kiełbasek i które teraz źle mi się kojarzą. Poza tym po kilku latach zaczęłam tęsknić za Polską i może ta tęsknota miała wpływ na moje postrzeganie Angli. 🙂

Czaro w każdym razie nie narzekał na kiełbaski, ja po pierwszym gryzie też stwierdziłam, że nie są złe, ale jednak zjadłam tylko połowę jednej. 😀 No i wyobraźcie sobie, że pomimo tego, że mieszkałam w Anglii 6 lat to teraz pierwszy raz skosztowałam pełnego angielskiego śniadania. 🙂 Ale siara! 😉

Po przyjeździe do Londynu złapał mnie jakiś sentyment i okazało się, że strasznie tęskniłam za Anglią. Byłam więc dość podekscytowana i czułam się jak w domu… Nie trwało to jednak długo, bo drobne problemy z mieszkaniem (m.in. 2 krany i boiler do ogrzewania wody) uświadomiły mi, że nie ma co żałować, że nie mieszkam tam na stałe. 😀 Ale Anglię fajnie się zwiedza, wiem, że jest tam wiele pięknych miejsc, więc będę musiała poświęcić trochę czasu na odwiedzenie nie tylko tego kraju, ale całego Zjednoczonego Królestwa. 🙂

Nisia

Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.

Posty, które mogą Ciebie zainteresować:

4 myśli na temat “Londyn w 4 dni

Dodaj komentarz