Merida to już zupełnie inne miasto niż Cancun gdzie lokalsi masowo sprzedawali pamiątki i krótkie wycieczki, gdzie wszędzie płacić można było także dolarami, gdzie ludzie znali przynajmniej kilka słów po angielsku (a często nawet więcej).
Calle 46, Calle 15
Tutaj ulice mają tylko numery zamiast nazw, my na przykład zatrzymaliśmy się w hotelu przy ulicy 57. Pełen adres to był bodajże Calle 57, 507 x 62 x 64, gdzie 507 to numer budynku na danej ulicy, a 62 i 64 to sąsiadujące ulice. Łatwiej w ten sposób połapać się, dokąd iść, bo ulice przecinają się pod kątem prostym – wszystkie bez wyjątku, w jedną stronę idą parzyste numery, a w drugą nieparzyste. Kierowcom utrudnia życie jeszcze to, że wszystkie ulice w centrum są jednokierunkowe i trzeba wiedzieć w którą stronę prowadzą – pewnie jest na to system, ale nie wnikałam głębiej, bo nie zamierzam prowadzić w Meksyku. Nie nakłania mnie do tego ani cena wynajmu samochodu (a właściwie depozyt, bo ponoć trzeba z 10tys na samą kaucję) ani to, jak Meksykańczycy jeżdżą – wydaje się, że nie ma w tym żadnej logiki i panuje wolna amerykanka – robisz co chcesz i czym większym samochodem jedziesz tym większy priorytet Ci przysługuje. 😉
Widzieliśmy głównie historyczne centrum miasta, gdzie uliczki są wąskie i pełne uroku. W nocy nie ma świateł i aż ciarki po plecach chodzą, jeśli wybierasz się na nocny spacer, ale w dzień jest miło i przyjemnie. Nie widać tu komputerów (chociaż w parku w centrum było wifi i kontakty) ani rzeszy turystów z aparatami czy tabletami. Za to jest cisza i spokój, ludzie tu nie gonią nigdzie, ale można ich zobaczyć tańczących na ulicy, tak jak nam się udało! 😉
Baillando!
W niedzielę wieczorem, kiedy zawitaliśmy do Meridy odbywał się jakiś koncert lokalnego zespołu. Przygrywali tłumowi, który wywijał kulasami. Niektórzy tylko siedzieli i uśmiechali się do tańczących. Tego właśnie spodziewałam się po Meksykanach. 🙂 Takiej spontanicznej imprezy w samym centrum, na ulicy, między katedrą, jakimś ratuszem i głównym placem miasta.
Muzyka była porywająca, daliśmy się więc porwać i dołączyliśmy do nich! 😀 Chwilę poruszaliśmy się wraz z tłumem Meksykańczyków niższych o głowę. Musiał być to zabawny widok – wysocy Europejczycy wywijający śmiesznie łapkami górnymi i dolnymi w inny sposób niż cała reszta! 😉 Pląsaliśmy, obracaliśmy się, przebieraliśmy nóżkami – brakowało tylko wyrzutu z głową do tyłu. 😉
¿Hablas Espanol?
Tu już przydaje się znajomość hiszpańskiego, przynajmniej podstawowych słów – takich, żeby kupić bilety, zamówić coś do jedzenia z hiszpańskiej karty i poprosić o rachunek. Nam obojgu całkiem nieźle szło – jak jedno nie znało słów to drugie coś podpowiadało; jak nie dało się wytłumaczyć to używało się gestów i wszystko było jasne. 🙂
Skąd znam hiszpański? Podstawowych słów nauczyłam się z aplikacji Memrise (polecam!).Chociaż nauka wydaje się żmudna i mało owocna to jednak efekty widziałam na miejscu – z nauczonych słówek da się poskładać zdania na tyle, żeby się dogadać. Kupiłam też książkę do hiszpańskiego, ale przerobiłam tylko z 6 rozdziałów, bo książkę trzeba zabierać, podczas gdy telefon jest w kieszeni cały czas i ma się dostęp nieograniczony.
Przydaje sie też znajomość innych języków (w moim wypadku angielskiego, francuskiego i łaciny), bo słowa są posobne i w ten sposób łatwiej się zapamiętuje. Kolejnych języków uczy się już coraz łatwiej.
Prohibicion
Spotkało nas małe rozczarowanie w sklepie, kiedy chcieliśmy posmakować piwa meksykańskiego.Okazało się bowiem, że w Meridzie można kupić alkohol w sklepie tylko do 22 (pon-sob) albo nawet do 17 (niedziela). Dowiedzieliśmy się, że w różnych stanach Meksyku są różne godziny, w których prowadzi się handel alkoholem – sprzedawca twierdził, że w Cancun jest przedłużone do 24 ze względu na turystów, ale za to w innych może nawet kończyć się o 20.
Banderillas
W jednym z licznych straganów kupiliśmy przekąskę – była to parówka w cieście, która okazała się zupełnie bez smaku (i parówka i ciasto). 🙂 Tak to jest, kiedy próbuje się nowych rzeczy – bywają miłe niespodzianki, ale i rozczarowania. W sumie nie można spodziewać się nie wiadomo czego po takim miejscu i jedzeniu po niskiej stawce. 😉
Mezcal
Po przyjeździe do Meksyku kupiliśmy mezcal, żeby poodkażać żołądek 🙂 – w końcu jest tu trochę inna flora bakteryjna i chcemy uniknąć rewolucji żołądkowych. Pijemy więc meksykańską wódkę z robaczkiem. 😉 W sklepie, w którym ją kupowaliśmy, zapatrzyłam się bardziej na mezcal ze skorpionem, bo mnie naprawdę urzekł – wygląda to niesamowicie (jeszcze zrobię zdjęcie)! Przez to wszystko nie zauważyłam, że w naszym alkoholu też pływa robak! Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy pijąc resztki wódki z gwinta w środku zauważyłam małą białą glizdę! 😀
Informacje o kosztach wyjazdu do Meksyku i przejazdu/atrakcji w tym kraju znajdziesz tutaj.
Nisia
Inne posty z pięknych miejsc:
zazdroszczę!!!!
Robaczki podobno dużo białka mają 😛
Tsk, ale niektore odruchy wymiotne bywaja niekontrolowane ;p