My Polacy mamy tendencję do stresowania się opóźnieniami czy nie podążaniem za wyznaczonym planem – zegarek wydaje się wyznaczać nam flow naszego życia. Ta straszna ciągle tykająca wskazówka chyba ciągle przypomina, że czas ucieka, że nigdy nie będzie się już młodszym, że gdyby autobus już przyjechał to byłabym w drodze, że jak się spóźnię to… no właśnie – to niby co strasznego się stanie? Z reguły nie chodzi o to, że ucieknie samolot czy że spóźnimy się na spotkanie o 3 godziny. A nawet jeśli to się przydarzy, to nie oznacza to Apokalipsy i przecież zawsze jest jakieś wyjście z danej sytuacji. Zawsze.
Stres czy nie?
Nie sądzę, że warto stresować się zanim w ogóle dojdzie do takiej sytuacji, a jednak wiele osób tak robi. Ja też nie jestem bez grzechu. Chociaż gdzieś tam po drodze między jednym wyjazdem a drugim zachłysnęłam się brakiem zegarka i poczucia czasu. Gdzieś tam między Meksykiem a Hiszpanią zaraziłam się atmosferą sjesty – bo od tych narodowości można nauczyć się relaksu i braku pośpiechu. Klimat tych państwach zdecydowanie sprzyja, aby siąść na ganku przed domem, koło plaży czy po prostu w knajpie, sączyć wino, drinka albo sok, cieszyć się słońcem i rozkoszować chwilą, która trwa i leniwie toczy się do przodu. Człowiek zaraża się beztroską od lokalsów chociażby dlatego, że wreszcie ma czas na nicnierobienie, głowa jest pusta od kłopotów i zagwostek biznesowych, a wokół nas ciekawy świat.
Chociaż nie polecam też podążać ślepo za Meksykanami, Hiszpanami czy Grekami, bo niektórzy za to wpadają w odwrotną skrajność i przesadzają z brakiem jakiejkolwiek odpowiedzialności – bo przecież mają czas i nigdzie im się nie spieszy. 😉 Nie myślą o konsekwencjach, bo liczy się tylko teraz – nieważna jest przyszłość czy jej brak. 😉
W Meksyku niejednokrotnie spotkałam się z tym, że autobus odjeżdżał później niż wskazywał na to rozkład i nikt się tym nie stresował, nikt nie zastanawiał co teraz – tak właściwie to nikt z lokalsów nie reagował. Ludzie po prostu czekali na autobus – i tyle. Tylko Polacy (czyli ja i mój ówczesny kompan w podróży) zastanawiali się co się dzieje i czy napewno są w odpowiednim miejscu. Nawet zapytali pana z obsługi, gdzie jest autobus i czy napewno wyjeżdża o tej konkretnej godzinie. Na co zapytany pan odpowiedział spokojnie, że tak, proszę się nie martwić, autobus przyjedzie. Ani słowa o tym, kiedy się pojawi. 😉 Bo to przecież nie jest ważne – czy 20 minut opóźnienia robi różnicę przy 7 godzinach jazdy? Nie mówiąc o tym, że opóźnienie może się zwiększyć o kolejne pół godziny przy przekraczaniu granicy stanów, kiedy późno w nocy straż graniczna postanowi zatrzymać akurat Twój autokar, szukając narkotyków. 😉
W Meksyku nikogo nie dziwią niezapowiedziane postoje w trakcie jazdy autobusem – nikt się nie czepia, jeśli kierowca zatrzyma się na czerwonym i wysiądzie z autobusu, żeby kupić sobie colę w sklepie obok (zdarzyło mi się to w drodze do Uxmal). Meksykanie są wyluzowani także wtedy, kiedy zawali się droga głęboko w dżungli i staną w dużym korku, nie wiedząc nawet, jak długo będą czekać. Może niewiedza jest tu błogosławieństwem, okazją do odpoczynku i kontemplowania nad życiem, a nie jak u nas – powodem do stresu i jakichś bliżej niesprecyzowanych obaw. Wygląda na to, że Polacy zatracili umiejętność improwizacji i logicznego myślenia w sytuacji nieoczekiwanej. 😉 Stresuje nas często sama możliwość, że możemy się spóźnić czy że coś pójdzie nie po naszej myśli. I czasem ten przedsytuacyjny stres jest gorszy niż samo spóźnienie, bo do drugiego często nie dochodzi.
Możliwe, że wiąże się to z pretensjonalną naturą Polaków, których czasem aż smutno jest słuchać – tego jak odzywają się do siebie głosem pełnym wyrzutów, zdaniami z wyzwiskami, nie mówiąc nawet o manierze i pretensji w stosunku do obcych. Na szczęście mam wrażenie, że młodsze pokolenia są nieco bardziej wyluzowane. Chociaż i oni uczą się od swoich dziadków czy rodziców – trzymajmy kciuki, żeby tak do końca nie poszli w ich ślady. 😉
Trochę zeszłam z tematu, bo miało nie być o Polakach, a bardziej o hiszpańskojęzycznych społecznościach, które odwiedziłam (czyli w sumie tylko Meksyk i Hiszpania :D). A wena pokierowała mnie w trochę innym kierunku. Może dlatego, że pisząc tą notkę, czekałam na samolot do Grecji. Samolot, który coraz bardziej się opóźniał. Po prawie godzinie od czasu wylotu siedzieliśmy już w środku i czekaliśmy na start. Ale nie denerwowałam się – w końcu na miejscu ma nas odebrać rezydent z biura podóży i zapewnić transport dalej. 😉
Wracając do tematu…
Sjesta
Mnie atmosfera relaksu udziela się w Hiszpanii za każdym razem jak tam jestem – czy to w spokojnej Almerii, pięknej Sewilli, przeludnionej Barcelonie czy mało popularnym Castellon de la Plana. Może dzieje się tak za sprawą licznych tapas, które pożeram z wielką chęcią podczas każdego wyjazdu do Hiszpanii albo za sprawą pysznej Sangrii, którą uraczam się jak jest ciepło. Jedno jest pewne – jakiś element tego kraju (albo wszystkie razem wzięte) ma na mnie dobry wpływ i sprawia, że z chęcią do Hiszpanii wracam.
Ale nie tylko te kraje sprzyjają relaksowi – praktycznie wszędzie gdzie nie ma gwaru miejskiego też można zaznać tej charakterystycznej urlopowej beztroski. Pomagają w tym piękne widoki, zwłaszcza śliczne plaże nieprzepełnione ludźmi jak w Malezji na Perhentian Islands czy Langkawi. Ale dzika przyroda jak wodospady czy dżungla też nie są gorsze. Dobrze też wyjeżdżać tam na własną rękę i pozbyć się chęci zobaczenia całego świata w ciągu 2 tygodni. 😉 To pozwoli bardziej się wyluzować. Jak Grecy ponoć mawiają – my Polacy mamy zegarki, a oni mają czas – powinniśmy więc brać z nich przykład. 😀
Mañana
Meksyk jest pod tym względem bardziej charakterystyczny, bo tam potrafią wpaść w skrajności. Na przykład takie często używane pojęcie „Mañana”, które dosłownie tłumaczy się jako „jutro”, a w praktyce oznacza daleką przyszłość, czasem także równoznaczną z „nigdy”. 😉 Jak Meksykanim odpowiada „Mañana” na prośbę zrobienia czegoś, to tak naprawdę nie ma zamiaru tego robić ani zaprzątać sobie tym głowy.
Czas jest tu pojęciem względnym – nikomu się nie spieszy, nikt czasu nie liczy. Na początku jest to denerwujące, ale jak już Europejczyk zaakceptuje ten fakt, zaczyna popadać w dość błogi stan beztroski. No bo w końcu po co denerwować się na urlopie? Po co skupiać się na potencjapnych opóźnieniach? Lepiej dać się ponieść i cieszyć z pięknych warunków przyrody, cudownych widoków oraz wylegiwać się bez pośpiechu w hamaku – chociażby cały dzień albo nawet dwa. Bo przecież… mamy czas! 😉
Po więcej informacji o Meksyku i jak tam żyją ludzie zachęcam do zajrzenia na bloga Mexico Magico – sama przeczytałam na nim sporo artykułów przed własnym wyjazdem do Meksyku, bo jest kopalnią wiedzy o tym kraju. Autorka spędza w Meksyku z połowę roku (i tak co roku), więc zna już Meksyk od podszewki i pisze bardzo ciekawie. 🙂
Nisia
Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.
Posty, które mogą Ciebie zainteresować:
Na urlopie można sobie poleniuchować. Chociaż ja bym tak nie potrafił. Lubię coś robić, zawsze. Nawet, jeśli jest to bazgrolenie w zeszycie to nie umiem inaczej. 😉
Też tak kiedyś miałam, ale czasem dobrze jest nic nie robić i dać umysłowi powędrować swoją drogą.
Mój umysł cały czas podąża swoją drogą 😀 A ja się ciągnę i posłusznie piszę, rysuję, gram… 😀 Może dlatego nie umiem odpoczywać, bo odpoczywam cały czas? xD