Szukając raju na Perhentianach (Plaża Keranji, Malezja)

Rozmawiając z podróżnikami o Malezji, można nie raz usłyszeć opinię, że warto pojechać na wyspę Perhentian Kecil, bo jest to istny raj na ziemi – piękne plaże, niewielu ludzi, dzika przyroda, brak cywilizacji i wspaniały spokój. Nie do końca w to wierzyłam, nawet jak byłam już na wyspie w okolicach dwóch głównych plaż – Coral Bay i Long Beach.

Zrozumiałam, dopiero jak dotarłam do Keranji Beach po tym, jak musieliśmy przewędrować pół wyspy, żeby się tam dostać.

Czaro wyczytał, że plaża Petani jest jedną z najładniejszych, więc dopytaliśmy się na recepcji jak tam dojść, spakowaliśmy sprzęt do snorkellingu, ręcznik, spray na komary oraz wodę i ruszyliśmy na południe wyspy. To był nasz początkowy cel wędrówki, z możliwością rozszerzenia go do wioski rybackiej, gdzie moglibyśmy zjeść obiad. Ale nigdy nie dotarliśmy w żadne z tych miejsc, bo… 😉

Spacer przez dżunglę

Dochodzimy na sam koniec Senja Bay w południowej części plaży Coral Bay i nie bardzo wiemy, gdzie dalej – nie widzimy żadnych drogowskazów ani przejścia. Czaro szuka więc żywej duszy, aby po ludzku spytać o drogę, a ja gapię się na piękne morze i uspokajające nieduże fale. Jak zdążyłam się już przekonać – wody tutaj w maju zawsze są przejrzyste i spokojne, czasem tylko nadpłyną fale, ale nie na długo.

Wraca Czaro z informacją, że mamy iść dalej – albo dołem po kamieniach albo normalnie przez knajpkę. Tutaj tak samo jak na Langkawi nikt nie robi problemu z tego, że przechodzisz przez czyjść teren czy tuż koło czyjegoś domu. Wszyscy są na luzie, ale nie ma co się dziwić, bo tutejszy klimat nie sprzyja spinaniu się. 😉

Jak tylko wchodzę na betonowe schodki, przychodzi mi na myśl wizja krwiożerczych komarów, czym prędzej więc psikam się obrzydliwie śmierdzącym sprayem, który kupiliśmy w Malezji. Ponoć lepiej używać miejscowych specyfików, bo są nakierowane na miejscowe owady, nie przywoziliśmy więc niczego ze sobą. Spray ma naprawdę mocny zapach, ale tak samo jak ja nienawidzą go komary, bo różnica jest niesamowita – uciekają, gdzie pieprz rośnie, jak tylko rozpylę spray. Żaden komar mnie nie rusza, wszystkie zaczynają się mną brzydzić – ja sobą również, bo czuję ten zapach jak tylko zatrzymam się na dłużej. Nigdy nie sądziłam, że taka sytuacja kiedykolwiek mnie ucieszy, ale w przypadku komarów jest to świetna wiadomość! 😉 Zwłaszcza, że wystarczy wejść na chwilę do dżungli, a już rzucają się na człowieka, gryząc, ssąc i pozbawiając cennych kropli krwi. No i zostawiając bąble po ugryzieniu, czasem tak wielkie, że aż ciężko w to uwierzyć – zdarzyły mi się placki wielkości mojej pięści. Ugryzienie to nic, ale wyobrażacie sobie, jak to swędzi…?

Photo by Czaro (instagram.com/czesu)

Idziemy więc przez dżunglę, radośnie schowani przed gorącym słońcem, które chce nas uprażyć jak kukurydzę na popcorn. Cieszymy się z cienia, bo skóra potrzebuje odpoczynku od wczorajszego zaczerwienienia. No i niedługo i tak czeka nas kąpiel w wodzie i snorkelling, więc swoje jeszcze od słońca dostaniemy.

Dżungla co chwilę szykuje jakieś niespodzianki – a to mała jaszczurka, a to większy jaszczur uciekający jak tylko nas usłyszy, a to inny ogromny jaszczur, który obserwuje nas bacznie i w ogóle się nie rusza, że aż zastanawiam się, czy zaraz nie skoczy na nas wściekle, rzucając się do gardła albo oczu. Ale warany przecież nie skaczą i raczej są do ludzi przyjaźnie nastawione. 😉 Każdy kolejny jaszczur wydaje się być coraz większy – 30 cm, 50 cm, 110 cm… :O Niedługo spodziewam się zobaczyć jaszczura długiego jak ja! Może Godzilla pochodzi stąd…? 😛

Plaże

Poza jaszczurami mijamy także różne plaże – ze 3 razy była tabliczka z napisem Rainforest beach w dość sporej odległości od siebie i to nie zawsze przy plaży. Zastanawia mnie, czy ktoś tu próbuje się podszywać czy może ma kiepską orientację w terenie. 😉 Na początku Rainforest beach jest gdzieś przy kamieniach i ciężko mi to wziąć za plażę – pochodzę znad polskiego morza i plaże dla mnie muszą mieć piasek – po prostu. 😉 Po tym rozczarowaniu idziemy dalej, i znów widzimy taką samą tabliczkę, tym razem gdzieś bardziej w dżungli. Potem trafia się tabliczka już faktycznie na plaży. I to nawet z piaskiem. 😉

Po drodze spotykamy też małe, albo wręcz miniaturowe kolorowe domki o wielkości z 8 m2 każdy. W duszy przyznaję, że są one brzydkie, ciasne i pewnie ciemne, więc zdecydowanie nie zachęciłyby mnie do noclegu, nawet jakby kosztowały zupełne grosze. Widać, że próbują udawać fajne, ale wcale takie nie są. 😉 Ciekawe, czy i tu zadziałała magia zdjęć i zrobili super reklamę super domków!

Dochodzimy do rudery z masą śmieci przy dróżce. Domek wygląda jakby się rozpadał, ale niewykluczone, że ktoś tam mieszka. Niejednokrotnie zaskakuje mnie stan tutejszych drewnianych budynków, więc przestaję się już dziwić. Nie dziwi mnie więc i namiot rozstawiony na drewnianej platformie. Ani znak na pole namiotowe, kemping czy jakąś inną leśną komunę, której nie widać, a której tylko się domyślam.

Czasem jak mijamy domki, witają się z nami ludzie – pewnie gospodarze, którzy z chęcią oddaliby nam za grosze jakiś nocleg, bo w tym czasie mało jest turystów na wyspie. Prawie wszyscy wyglądają na hippisów z uśmiechem od ucha do ucha i workowatych spodniach. Odpowiadamy powitaniem i lecimy dalej. To jeszcze nie jest to miejsce, którego szukamy, to jeszcze nie tutaj…

Wędrujemy tak prawie godzinę, ale czas mija nam dość szybko, bo widoki ładne, dżungla wciąż czymś zaskakuje, a turkusowe morze ciągle obiecuje przyjemną kąpiel u celu i podglądanie niewinnych rybek.

Mała osada przy plaży

Przed nami powoli wynurza się mini osada – najpierw nieśmiale pokazuje się domek znajdujący się w trakcie budowy, gdzieś tam w oddali widzimy następny, już używany. Potem pojawia się kolejny drewniany budynek – „o, w takim mogłabym zamieszkać!”, myślę. Następnie wchodzimy na małą plażę, a naszym oczom ukazuje się kilka drewnianych domków na palach z widokiem na morze, każdy z hamakiem (!). Od początku wyjazdu marzy mi się hamak, a tutaj – proszę! – każdy mały domek ma swój prywatny, osobisty, jedyny hamak! Oj, już zaczynam żałować, że nie nocujemy w tym miejscu!

Im dalej wchodzimy, tym bardziej podoba mi się to miejsce – jest to piękna (i czysta) malutka plaża schowana wśród palm i nabrzeżnych kamieni, cudowna oaza spokoju! W morzu kąpią się 3 osoby, na hamaku leżą ze 2, gdzieś tam czasem ktoś inny się przewinie. Nie sądzę, żeby w jednym momencie było na widoku więcej niż 8 osób. Nie mamy pojęcia, gdzie jesteśmy, ale decydujemy się tutaj zostać.

Jest to cudowny wybór – znaleźliśmy miejsce idealne do odpoczynku, do leniuchowania, do pływania. Idealne do tego, żeby pozwolić czasowi płynąć nieprzerwanie bez obaw, bez pretensji, bo wszystko przestaje być nieważne, jestem tylko ja i piękna plaża! ^^

No i Czaro. ^^

I morze z rybkami.

I knajpka z jedzeniem… JEDZENIE!

😉

Po zapoznaniu się z knajpką okazuje się, że jesteśmy w Keranji beach resort. Dziwi mnie, czemu nie trafiłam na to miejsce jak szukałam noclegu. Może było już zajęte, albo miało niską ocenę, bo zawsze szukam od ocen 7+. Po szybkim researchu wydaje nam się, że informacja o tym miejscu znajduje się na Agodzie, więc nie przejmuję się tym więcej, bo potem sprawdzę ceny noclegu oraz dostępność. Nie wypytuję więc ludzi w knajpce o te domki, w których zdążyłam się już zakochać i które sprawiają, że zaczynam żałować noclegu w Ombaku, któremu nie można wiele zarzucić, ale który jednak nie jest aż tak klimatyczny jak to miejsce. Będąc tutaj, zaczynam rozumieć, co Ci wszyscy ludzie mieli na myśli, mówiąc o rajskiej plaży. Chyba właśnie ją znalazłam. 🙂

Praktycznie

Okazało się potem, że tego Keranji Beach Resort nie było ani na Agodzie ani na booking. com. Nie jestem więc w stanie powiedzieć, jak zarezerwować taki domek i czy w ogóle da się to zrobić na odległość, czy trzeba dopiero na miejscu – druga opcja wcale by mnie nie zdziwiła. Niektórzy jednak przestrzegają przed wycieczką na dziko na wyspy w sezonie (czerwiec-sierpień), bo ciężko jest wtedy znaleźć nocleg ot tak. W maju w czasie ramadanu (post) było pusto, ale przecież Malezja to kraj muzułmański, no i wokół znajduje się dużo innych, więc jest o wiele mniej turystów.

Trekking po dżungli

Coral Bay czy Long Beach to świetne miejsca wypadowe – nie tylko stacjonuje na nich dużo małych łódek, ale także można wybrać się na trekking w różne miejsca. Niektóre plaże ponoć dostępne są tylko z wody, trzeba więc rozeznać się w temacie zanim wyruszy się na spacer. Najlepiej zagadać do lokalsów, chociaż i oni nie wszystko wiedzą – wydaje mi się, że raz ktoś wprowadził nas w błąd jak wybraliśmy się na plażę D’Lagoon, ale nie pamiętam dokładnie o co chodziło.

Ale internet jest dostępny w większości miejsc na wyspie, więc można sprawdzić już na miejscu. Czasem coś szwankuje – pewnie zależy od pogody i odległości od nadajnika. To i tak duży postęp w porównaniu do warunków panujących tutaj kilka lat wcześniej, kiedy nie było w ogóle prądu (o tym więcej następnym razem).

Obawiałam się, że skoro to taka dziewicza wyspa to pewnie sporo tu będzie olbrzymich owadów (nie raz przyznawałam już, że jestem mieszczuchem), ale nic z tych rzeczy – jedyne duże stworzenia to były jaszczury. Ale one wydawały się dość spokojne. Małp też za bardzo nie widzieliśmy (ale chyba grasują na niektórych plażach).

Ceny

Wygląda na to, że jedzenie na Long beach jest o wiele tańsze niż na Coral Bay – kosztuje zaledwie kilka ringgitów za obiad, maksymalnie kilkanaście ringgitów. Na Coral Bay za to w Ombak minimalna cena była 20 RM, a były dania nawet za 40 RM. Ponieważ tam nocowaliśmy, mieliśmy 20% zniżki. Trzeba natomiast im przyznać, że jakość jedzenia była lepsza – za coś się jednak płaci. 😉

Jeśli chodzi o wycieczki, to sytuacja była odwrotna – nieco tańsze na Coral Bay (przynajmniej w Ombak). Przykładowo long day trip kosztowała 40 RM, podczas gdy podobna opcja nazwana tak samo na Long Beach – 50 RM.

Na wyspie można było spróbować takich niezwykłych potraw jak krab, sajgonki z banana czy grillowaną płaszczkę. Jeśli chodzi o kraba, nie wiedzieliśmy jak się za niego zabrać, więc zapytaliśmy kelnera. Koleś miał z nas ubaw, ale dał jakieś instrukcje, jak sobie z krabem poradzić. 🙂 W skrócie – je się rekoma, odrywa nóżki i z nich też zjada się mięso…

O kosztach wyjazdu przeczytasz tutaj.

Nisia

Photo by Czaro (instagram.com/czesu)

Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Tutaj znajdziesz link do mapy z zaznaczonymi miejscami, w których byłam, i linkami do notek.

Posty, które mogą Ciebie zainteresować:

10 myśli na temat “Szukając raju na Perhentianach (Plaża Keranji, Malezja)

    1. Tak, tak właśnie jest, ale każdy ma swój aparat. 🙂
      Dzięki, bo ja myślałam , że jego lepsze :p najwidoczniej mam za wysoką samokrytykę 😉

    1. Masz alergię na słońce? Współczuję. Ja bym bez słońca i witaminy d nie przeżyła!
      Kremy przeciwsłoneczne nie pomagają?

Leave a Reply to mefistowy Cancel reply