Rowerem w świat ;)

Znalazłam nowe hobby, chociaż trochę zostałam ku temu popchnięta. Odkryłam, że jazda na rowerze potrafi chwilowo zaspokoić potrzebę odkrywania nowych miejsc, i w ogóle jest świetna! 😀

Zaczęło się od narodowej izolacji (ale to poważnie brzmi :D) i głupich zasad ograniczających nie tylko podróżowanie, ale także wychodzenie z domu. I o ile za bardzo nie bałam się wirusa, tak nie podobała mi się wizja dostania mandatu od sanepidu na 10, 20 czy 30 tysięcy gdybym trafiła na pana policjanta w złym humorze. Wiecie jak świat działa – w tym kraju wszystko jest możliwe. 😉

Siedziałam więc w domu i było mi z tym dobrze przez jakieś 2 tygodnie – lenistwo królowało. :O Ale po tym czasie moje plecy powiedziały stanowcze „stop!”. Tak stanowcze, że nie obyło się bez 2 wizyt u osteopaty oraz postanowienia, że będę regularnie uprawiać jogę i chodzić na spacery przynajmniej co drugi dzień. Przynajmniej 6000 kroków (całkiem mało, ale na początek było ok).

Ale dość szybko dał mi się we znaki brak cierpliwości – od czasu do czasu mogę iść na spacer, ale takie wolne chodzenie dzień w dzień mnie po prostu męczy. 😛 Zwłaszcza, że często chodziłam sama (Czaro nie czuł potrzeby spacerowania tak często i wcale mu się nie dziwię), a do parków nie mam zbyt blisko.

Wpadłam więc na pomysł, żeby wsiąść na rower (odkryłam Amerykę! 😉 ) – tak poruszałam się szybciej, a do tego mogłam łatwiej dotrzeć do miejsc, gdzie przebywałam wśród drzew, a nie betonowych ulic. I tak zaczęło się nowe hobby. 🙂

Przez jakiś czas brakowało pogody, więc zdarzało się jeździć w dziurach nie deszczowych i wracać już na mokro. 😉 Trzeba było przynajmniej raz w tygodniu pójść na rower – zwłaszcza, że wszystkie inne aktywności w ośrodkach sportowych wciąż były zakazane. Nie mogłam też pojechać za granicę, więc zostawiłam sobie przynajmniej odkrywanie najbliższych okolic Wrocławia. A jak się okazuje trochę jest fajnych szlaków rowerowych, jeden nawet zaczyna się 2 km od mojego mieszkania.

Po drodze trzeba było pokonać bóle kolan, pleców i mięśni ud. Ja to czasem naprawdę dokonuję niesamowitych odkryć, które są bardzo oczywiste i gdybym zatrzymała się na chwilę i pomyślała, okazałoby się nagle, że życie jest prostsze. 😀 😉 Tak było i tym razem.

Na bolące kolana pomogła lżejsza przerzutka – nigdy nie lubiłam zbyt dużo pedałować (lenistwo? :P), ale Czaro mi powiedział, że optymalnie jest robić około 1,5 obrotu na sekundę. Spróbowałam więc wrzucać wyższą przerzutkę częściej (i w ogóle często je zmieniać) i pomogło – takie to było proste! Z plecami też nie było dużo problemu, wystarczyło robić regularnie ćwiczenia na rozciąganie i wzmocnienie odcinka lędźwiowego i ból pleców zniknął bezpowrotnie.

Ostatnio odkryłam też, że mam za nisko siodełko – i powinno to być oczywiste, bo Czaro coś wspominał, ale jakoś do końca do mnie nie docierało. 😛 No bo jak zrozumieć „prawie wyprostowane nogi”? 😛 😀 Obejrzałam filmik na YT, podwyższyłam siodełko i chyba bardzo zmniejszyłam bóle mięśni ud, które występowały dużo szybciej niż ostatnio i dużo bardziej dawały się we znaki. Takie proste… 😉

Aha, no i były jeszcze skórcze w stopach, które łapały mnie tak w okolicach 15-20 km. I nie była to kwestia braku magnezu, ale tego, że jednak siedzenie w jednej pozycji i pedałowanie przez godzinę czy dwie robi swoje. Wystarczyło wprowadzić przerwy co 5-10 km i szybkie rozciąganie w trakcie. 😉

A że ja lubię stawiać sobie poprzeczkę coraz wyżej to zaczęłam liczyć kilometry i zapisałam się na Stravę. No i z 15 km przejażdżek zrobiło się 40 km. 😀 Teraz celuję w 50 km, chociaż marzy mi się 100 km. 😀 Ale na to przyjdzie jeszcze czas, może w przyszłym roku. 😉

Nie zanudzam Was już tą historią, bo wcale nie jest ciekawa. 😉 Ale musiałam to napisać, chociażby po to, żeby wróciła moja motywacja do pisania. 😉 Mam nadzieję, że przynajmniej zdjęcia z przejażdżek tchnęły trochę sensu w tą notkę. 😉 😀 Całkiem ładne miejsca można zobaczyć, o których wcześniej nie miało się pojęcia, i które na rowerze są już w zasięgu ręki. 🙂


A w sobotę lecę do Budapesztu, trzymajcie kciuki, żeby loty się odbyły i żebym bez problemu tam doleciała (no i w sumie przydałoby się też wrócić :P). To będzie mój pierwszy raz na Węgrzech, kolejna samodzielna podróż. Czaro się teraz wozi w Alpach – dosłownie, bo pojechał z chłopakami zjeżdżać na rowerach i nabijać guzy i siniaki, i nie bardzo było chętnych na wyjazd. Ale nie martwi mnie to szczególnie, moja introwertyczna dusza potrzebuje nadrobić samotne chwile. Usamodzielnienie się w trakcie wyjazdu i podejmowanie decyzji też dobrze mi zrobi. 🙂

Do usłyszenia po powrocie! 🙂

Nisia

Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.

Posty, które mogą Ciebie zainteresować:

6 myśli na temat “Rowerem w świat ;)

Leave a Reply to Nisia Cancel reply