Almeria sama w sobie wydała mi się trochę brudnym miastem (wszędzie były psie kupy, nawet na chodniku), ale za to pięknym i pełnym uroku (wystarczyło nie patrzeć w dół ;p).
Pomimo liczych bloków, znaleźć można było wiele ładnych uliczek i domów z ozdobnymi kratami w oknach i poręczami. Całości oczywiście dopelniały palmy, które rosły na każdym kroku.
Morze mieniło się różnymi odcieniami niebieskiego i zielonego (od seledynowego, po granatowy z błękitnym połyskiem) w zależności od pory dnia i wysokości słońca.
Plaża nieco mnie zaskoczyła, bo piasek bardziej przypominał zmielony żwir (podobnie do plaży odwiedzonej przeze mnie w Grecji) niż nasz – dobrze znany – żółtawy piasek. Dłuższy spacer po plaży gwarantował więc peeling i masaż stóp w jednym. 😉 Zaskakujące były również muszelki, które były o wiele grubsze od polskich – nie musiałam się martwić, że połamią się w drodze do domu. 🙂
Jedno trzeba wspomnieć, dla wrażliwych na pogodę – wiatr 30km/h w Almerii to wcale nie jest wiatr, a delikatna bryza. W Almerii pizga prawie non stop, a przynajmniej o tej porze roku. Czułam się więc jak w Gdańsku (home sweet home 😉 ). Czasem przewiewało człowieka na wylot tak, że miało się wrażenie, jakby w ogóle nie miało się na sobie koszulki.
W Almerii panuje atmosfera sprzyjająca relaksowi i totalnemu braku pośpiechu. W Almerii czasu się nie liczy (nawet jak nie jest się szczęśliwym 😉 ). Taki klimat ogólnie panuje w Hiszpanii, tu życie płynie wolniej i ludzie nigdzie się nie śpieszą, na wszystko jest czas. A nawet jeśli nie ma, to nie szkodzi… 😉
Nisia
Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.
Posty, które mogą Ciebie zainteresować:
Nad morzem i wysokich górach przeważnie pizga :)..dobrze, że koszulki nie zwiało :D..w ciepłych morzach są inne ślimaki..a plaże bywają też czarne, powulkaniczne 🙂