Następnego dnia po przylocie trzeba było trochę odespać, bo byliśmy w drodze prawie 30h. Ja to zniosłam całkiem dobrze (chociaż zmęczenie złapało), ale Czaro prawie nie spał w samolocie. Nie spieszyliśmy się więc, bo nie mieliśmy na ten dzień zbyt wiele planów. Chcieliśmy napewno pojechać na drugi koniec wyspy i zobaczyć most podniebny (Langkawi Skybridge) – ich strona obiecywała nam piękne widoki i niesamowite przeżycia i chyba mnie przekonali, bo bardzo zależało mi na tym, żeby tam wjechać. 🙂
Dostaliśmy się tam dzięki kierowcy złapanego za pomocą Graba, czyli aplikacji odpowiadającej Uberowi. Ten drugi niby też tu funkcjonował (widziałam plakaty na lotnisku), ale jakoś nie chciał działać. 🙂 Słyszeliśmy potem, że Uber został wykupiony przez Graba na rynku azjatyckim, żeby nie było konkurencji. Nie było co płakać, bo Grab okazał się równie dobry, szybki i tani (tańszy niż w Polsce). Za podróż z Pantai Cenang na parking niedaleko kolejki wiozącej nas na most zapłaciliśmy jedyne 23 RM, czyli ok 23 zł, a jechało się z pół godziny.
Na samym dole przechodziło się przez „miasto orientalne”, chociaż miałam wrażenie, że domy wyglądały bardziej europejsko. Czyżby więc dla Azjatów orient kojarzył się z Europą? Jeśli miasteczko to zwane by było egzotycznym to miałoby to sens, ale Orient to przecież nazwa własna.
Pokręciłam się tam trochę, robiąc zdjęcia uroczym mostkom, pomarańczowym rybkom, ciekawym domkom i nagrywając filmiki. Potem nadszedł czas na wjazd na górę.
Na oficjalnej stronie czytałam, że mają gondolę ze szklaną podłogą, na którą się zdecydowaliśmy, oczekiwałam więc dużych wrażeń. 🙂 Czaro skusił się na nią mimo iż ma lęk wysokości – albo raczej miał, bo widać, że takie atrakcje nie wywołują w nim już strachu jak kiedyś – nie ma już tej długiej chwili zawahania czy niepewnego kroku. Ja za to uwielbiam miejsca i atrakcje wzbudzające dreszczyk adrenaliny, mimo iż dawniej nieswojo czułam się na wysokości – człowiek dość szybko się oswaja, kiedy nie pielęgnuje strachu, a na dokładkę próbuje z nim walczyć.
Jak zatrzymaliśmy się obok kasy niepewni gdzie kupuje się bilety, jakaś kobieta do nas podeszła, pytając jakie bilety chcemy. Po udzieleniu odpowiedzi zgarnęła nas do – jak się po chwili okazało – lokalnego biura podróży (jestem pewna, że powiedziała, że po gondolę ze szklanym dnem MUSIMY wejść tam). Ale bilety sprzedali nam po tej samej cenie co w kasach, więc nie było się co martwić, tylko zajęło to chwilę dłużej. Dodatkowo dostaliśmy bon na masaż karku i ramion w jednym salonie masażu w Pantai Cenang. Niestety nie wykorzystaliśmy go, bo jakoś nie było za bardzo czasu i woleliśmy posiedzieć na plaży. 😀
Działa to tak, że niby masz bilet na konkretną godzinę, ale my byliśmy chwilę po i tak czy tak nas wpuścili. Sądzę, że godzina ma znaczenie, jeśli jest duży ruch, a tego dnia tłumów zdecydowanie nie było. Na stronie radzili, aby kupić bilet wcześniej, ale w tym okresie w maju w dzień powszedni, czyli także w niedzielę, nie ma co martwić się o kolejki.
Tak, napisałam, że niedziela to dzień powszedni. 🙂 Weekend na Langkawi wypada w piątek i sobotę i to wtedy ludzie mają wolne. Dziwniejsze jest to, że w Malezji są dwie wersje weekendów i różne stany mają różne dni tygodnia wolne – nie jest to zunifikowane. Będę jeszcze o tym pisać przy okazji innej notki i wtedy dowiecie się, jaki jest tego powód. 😉
W gondoli są małe otwarte okienka, przez które lepiej widać i które ułatwiają zrobienie mniej zamglonych zdjęć. 🙂 Szklana podłoga jest jakąś atrakcją, chociaż szczególnie mocno nas nie interesowała, bo rozglądaliśmy się naokoło, patrząc na las i góry obok, na mijające nas gondole, na zatokę w oddali oraz na to, co przed nami. Było mało ludzi, więc każdą gondolę, którą jechaliśmy, mieliśmy na własność i nikt nam nie zasłaniał. Ale chyba mieli tak wszyscy. 😉
Widoki były super, chociaż na początku jechaliśmy nisko i niewiele było widać. Po kilku minutach wysiedliśmy na punkt widokowy, ale to jeszcze nie robiło dużego wrażenia. To była taka przystawka zapowiadająca pyszne danie z deserem. 😉
Dopiero na następnym odcinku zaczęło się – małe gondole unosiły się niepewnie na cienkich sznurkach, dzielnie pnąc się powoli w górę na tle wysokich wzgórz. Gondole te wyglądały jak małe owady wśród zielonych lasów, wznoszące się coraz wyżej nad ziemię, ale wciąż powoli i leniwie.
Na górze okazało się, że kasa jest zamknięta z powodu pogody (grzmiało i były chmury). Byłam naprawdę rozczarowana, że nie wejdę na most! 🙁 Koniecznie chciałam tu przyjść, a tu zamknięte z powodów złych warunków atmosferycznych! I nie było kiedy na most wrócić, bo mieliśmy jeszcze tylko jeden pełen dzień na Langkawi, a potem zamierzaliśmy ruszać dalej (jak to zawsze ze mną bywa – ustaliłam dość napięty plan 😉 ).
Szwędaliśmy się przez chwilę, oglądając roślinność oraz wchodząc na dwa punkty widokowe, z których obecnie nic nie widzieliśmy, bo było zupełnie biało. Fotografowaliśmy też małpy, dla których my wydawaliśmy się pewnie ciekawymi okazami. Była to więc obustronna obserwacja intrygującego gatunku. Takie doświadczenie biologiczne, chociaż tylko my je dokumentowaliśmy. 😉
Siedliśmy w końcu w niedużej kawiarni, gdzie zamówiłam gorącą czekoladę z nadzieją, że pogoda się poprawi i jednak wejdziemy na most. Obok nas na ladzie stał ogromny tygrys maskotka, który obrócony był do małp i wyglądał jakby miał je straszyć i chronić kawiarnie przed tymi złodziejaszkami. Ciekawe, czy to faktycznie działalo. 🙂 Znaczy, coś działalo, bo małpy nie podchodziły do stolików, ale pytanie czy była to zasługa potężnego tygrysa czy jednak obsługi, która być może je wyganiała i dlatego nauczyły się, gdzie nie są mile widziane.
Po raz kolejny słyszałam ptaki, które wydają dziwny świdrujący dźwięk drażniący uszy. Brzmią trochę jak wiertarka, ale napewno jest to jakiś zwierzak, bo pierwszy raz słyszałam je w Palenque w Meksyku, w głębi dżungli, gdzie napewno nie było nic budowane ani wiercone. 🙂 Słyszałam też i inne robiące „trytrytry”… 😉 Czy to właśnie był ptak nakręcacz z powieści Murakamiego?…
Rozjaśniło się leciutko i przestało grzmieć, poszliśmy więc zerknąć czy otworzyli już kasę – i tak! można było już kupić bilety i wejść na most! Najwidoczniej obawiali się, że piorun kogoś pierdyknie jak szła burza. 😉
Poszliśmy więc na most kilkuminutowym szlakiem przez las, ciesząc się, że cierpliwość się opłacała. Tu nie było już małp, tylko drzewa, ptaki i tabliczki oznajmiające ile drogi jeszcze Ci zostało i przekazujące informacje o tym miejscu.
Dotarliśmy w końcu do mostu i naszym oczom ukazał się wspaniały widok na zatokę w dole po prawej oraz na zielone drzewa i góry w oddali po lewej. Było tak pięknie! 🙂
Co jakiś czas nadchodziły chmury i prawie wszystko zakrywały. Most był tylko na wysokości ok 700m n.p.m., ale pogoda zmieniała się tak szybko jak byśmy byli w Tatrach. 😉 Dobrze przynajmniej, że nie lał deszcz, bo nie mieliśmy ze sobą parasola – nie nabraliśmy jeszcze nawyku zabierania go z pokoju i leżał tam sobie spokojnie, nieświadomy niczego.
Widziałam, że niektórzy ludzie obawiają się wejść na taki most, a tymbardziej przejść po szklanej części, mimo iż widać było, że jest to grube szkło. Mnie to jakoś nie ruszało – zwariowałam chyba! 😉 Zbyt bardzo skupiam się na tym, że w około tak pięknie, żeby myśleć o strachu czy dyskomforcie. 🙂
Jak już nacieszyliśmy oczy, szybko zjechaliśmy na dół gondolą ze szklanym dnem – tym razem już bez przesiadki. Mieliśmy jeszcze podejść na wodospad Seven Wells, który znajduje się gdzieś niedaleko. Niestety niedługo miało zacząć robić się ciemno, a nam w sumie nie zależało tak bardzo na wodospadzie, bo zaspokoiliśmy już na dziś nasze pragnienia odkrywcze, wróciliśmy więc do hostelu.
Praktycznie
Most znajduje się na wysokości 660 m n.p.m, 55 m nad doliną.
Długość kładki wynosi 125 m.
Waga: 52 tony.
Maksymalna ilość odwiedzających: 250.
Czytałam wcześniej, że lepiej kupić bilety przed przyjazdem, ale jak pytałam o to w hostelu w dzień przyjazdu, dowiedziałam się, że teraz nie powinno być dużo ludzi i nie zawiodłam się. Byliśmy na moście w niedzielę, poza tym odsypialiśmy i dotarliśmy na miejsce dopiero koło 13-14. Zgaduję, że większość jednak unika zwiedzania po południu, kiedy są większe szanse na deszcz i bardziej smaży słońce.
Jeśli chodzi o koszty, to są gondole standardowe (55 RM/os) oraz gondole ze szklaną podłogą (110 RM), gdzie wchodzi max 6 osób, a także gondole VIP tylko dla 2 osób. I gdyby faktycznie weszło 6 osób do środka to byłoby mało miejsca i wszyscy by sobie zasłaniali widoki, albo raczej biali zasłanialiby azjatyckim turystom, bo są wyżsi. 😉 Na kilka zwykłych gondol jeździła jedna VIP i jedna ze szklanym dnem – raz więc musieliśmy poczekać na nią kilka minut.
O kosztach całego wyjazdu przeczytasz tutaj.
Były jeszcze dodatkowe opcje – wszystkie znajdziecie na oficjalnej stronie.
Za wstęp na sam most też trzeba było zapłacić – jeśli zjechało się Skybridge slide, które oszczędzało 6-minutowy spacer po schodach, wstęp kosztował 15 RM, a jeśli wybrało się opcję przechadzki – 5 RM. Powrót na piechotę był trochę męczący, bo szło się bardziej pod górę.
Napoje w kawiarni na górze kosztują min 6 RM (napój butelkowy), a większość koło 11 RM. Są też przekąski typu sajgonka (7,90 RM), kanapka (9,90 RM), a także śniadania (tost 7,90 RM) czy burger (16,90 RM).
Ciekawostka – strefa była oznaczona jako „no drone zone„, więc nie można tam latać dronami.
Ile czasu potrzeba na samo zwiedzanie? Jeśli pogoda przypisze i od razu wejdziemy na most oraz jeśli nie będzie kolejek na dole to godzina powinna na spokojnie wystarczyć. Kładka mostu jest dość krótka i tak naprawdę widać ją prawie całą na powyższych zdjęciach.
Nisia
Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Tutaj znajdziesz link do mapy z zaznaczonymi miejscami, w których byłam, i linkami do notek.
Posty, które mogą Ciebie zainteresować:
Hej:) bardzo ciekawy wpis! Czy jest opcja wejścia na most bez korzystania z kolejek? Jakiś szlak obok? Pozdrawiam serdecznie
Nie mam pojęcia, szczerze mówiąc 🙂
Takie widoki mi się podobają. Fajne zdjęcia. 😛
Dzięki 🙂