Andora – planowanie bywa trudne

Trzeba to przyznać – od planowania pobytu i wędrówek w Andorze można dostać zawrotu głowy – nawet jak jest się takim starym wyjadaczem chleba jak ja. Z noclegiem nie ma problemu, ale transport czy szlaki górskie to już inna broszka. Trzeba się postarać i posprawdzać różne serwisy (czasem wejść na kilka), żeby coś osiągnąć. 😉 Zwłaszcza, że nie jest to aż tak popularny kierunek na jaki kreuje się ten kraj.

Niespodzianki z planowaniem przejazdów 

Google maps daje ciała: nie pokazuje jakim autobusem można dojechać w konkretne miejsce, używając opcji „szukaj trasy”, ani w ogóle nie ma zaznaczonych przystanków autobusowych na mapie. Do tego nie pokazuje wszystkich wyciągów narciarskich albo twierdzi, że dany wyciąg jest zamknięty podczas gdy tak naprawdę jest otwarty. Swoją drogą jest tutaj niesamowicie duża ilość wyciągów, ale tylko ze trzy czy cztery są otwarte w lato, cała reszta czeka na zimę. Plus jednak za to, że otwarte są całkiem długo: Pal-Arinsal zabiera ostatnich pasażerów do godziny 18, a w porównaniu na przykład do Szklarskiej Poręby – wyciąg na Szrenicę działa 2h krócej pomimo tego, że jest tam ewidentnie więcej ludzi.

Czytałam, że Andora jest niby dobrze skomunikowana autobusami, ale to działa jak chcesz przejechać z jednego kurortu do drugiego – w miastach jest spora ilość przystanków. Ale jeśli planujesz podjechać pod start szlaku to najpewniej się rozczarujesz, bo trzeba kawałek podejść, czyli dołożyć do trasy kilka dodatkowych kilometrów i kilkaset metrów przewyższenia, żeby najpierw dostać się w odpowiednie miejsce. Tak mieliśmy podczas wejścia na szczyt Maia – połowa trasy przebiegała przez miasto i ulicę jadącą na początek szlaku. 

Do tego musieliśmy się nieźle napocić, żeby w ogóle zorientować się skąd odjeżdża konkretny autobus. Wszędzie polecali stronę bus.ad, gdzie miał być rozkład autobusów, ale była tam tylko lista przystanków, bez mapy. Za to istnieje aplikacja FEDA Mou-t , gdzie jest mapa z autobusami i rozkłady jazdy. Żeby jednak nie było zbyt łatwo – nie jest ona zbyt intuicyjna, trzeba się trochę naklikać, żeby nauczyć się po niej poruszać. Nam to zajęło ze 2 dni…

Szlak na Alt del Griu

Na początku klikałam każdy osobny przystanek, żeby zobaczyć jaki autobus stamtąd odjeżdża lub wpisywałam numer lub nazwę przystanku znalezioną na stronie bus.ad. Co znaczy, że musiałam korzystać z obu miejsc, żeby znaleźć odpowiedni przystanek. Google w ogóle w tym nie pomógł, chociaż często to mapy Google właśnie są dla mnie podstawowym narzędziem do planowania przejazdów – nie tym razem.

Ostatecznie odkryłam, że w aplikacji prawie wszystko jest klikalne, mogłam wyszukać pełną trasę danego autobusu (spis przystanków) i klikać w każdą nazwę przystanku, żeby zobaczyć gdzie ten przystanek się znajduje (odsyłało mnie na mapę). Trochę „na okrętkę”, ale przynajmniej wszystko było w jednym miejscu i nie musiałam już szukać przystanków na stronie internetowej. 

Układ przystanków jest dość skomplikowany – przynajmniej w stolicy – bo jest tu trochę dróg jednokierunkowych, przez co przystanki tego samego autobusu w dwóch kierunkach zlokalizowane są w różnych miejscach. A nie tak jak standardowo – w tym samym miejscu po obu stronach ulicy. Jest to na tyle nieintuicyjne, że jak pytaliśmy o autobusy w informacji turystycznej, koleś podał nam przystanek autobusu jadącego w przeciwnym kierunku. Na szczęście poszliśmy dzień wcześniej sprawdzić czy na przystanku znajduje się rozkład jazdy i już wtedy odkryliśmy, że to nie jest to miejsce. I że nie ma podanych godzin odjazdu. 😉

Szlak prowadzący do Alt del Griu

Potem okazało się też, że w informacji turystycznej podali nam również złą cenę biletów: €1,90 za jeden przejazd – zamiast €4,80, które zapłaciliśmy za całą trasę. Cena biletów autobusowych zależy więc od długości przejazdu. Zgadzało się za to info, że w autobusie można płacić tylko gotówką. Mieliśmy też według niego znaleźć rozkład jazdy na stronie bus.ad, co nam się nie udało, i twierdził że aplikacja jest nieaktualna. A wygląda na to, że aplikacja ma najwięcej danych i rozkład tam się zgadzał. Spore zamieszanie było z odkryciem jak się w tym połapać, ewidentnie mieli z tym problem nawet w informacji turystycznej.

Andora chwali się, że ma 140 przystanków w tym niedużym kraju. Autobusy z reguły kursują między 6:30 a 22:30 (nawet w niedzielę), średnio co pół godziny, ale zdarzają się też autobusy jeżdżące co 15 min jak ten z Andorra la Vella do Massany. Linii głównych jest dosłownie kilka, ale są też jakieś mniejsze linie lokalne. 

To może zaplanujmy szlak! 

Grzebałam trochę na blogach w poszukiwnaiu szlaków górskich, na które da się dojechać autobusem, ale nie znalazłam zbyt wiele blogów (chyba mało ludzi jeździ do Andory na trekking) ani zbyt wiele takich szlaków (chyba większość jak już tu przyjedzie to wypożycza samochód). A te najlepsze widoczki były na szlakach mniej dostępnych. Ogólnie odniosłam wrażenie, że tutaj są albo krótkie szlaki ze 100-300m przewyższeniem, takie z 700-900m lub od razu powyżej 1200m.

W drodze na Coma Pedrosa

Nie mogłam znaleźć tras pieszych na Stravie, gdzie zwykle zaglądam na wyjazdach – wyglądało na to, że mało jest szlaków w Andorze. Chciałam na przykład wybrać się na Pic De Carroi, które znajdowało się dosłownie obok stolicy, w której się zatrzymaliśmy. Ale nie dało się na nie wejść od naszej strony, bo nie było żadnych szlaków ani ścieżek na żadnej z map, które przeglądaliśmy – co do tego akurat zgadzały się wszystkie apki. Trzeba by było iść od drugiej strony, trasa wynosiłaby wtedy 23km i miała ponad 1000m przewyższenia. A było to całkiem sporo. Ostatecznie więc zrezygnowaliśmy z tego pomysłu na rzecz podejścia na Alt Del Griu. W Andorze jest dużo szczytów z fajnymi widokami, można by tam było łazić przez tydzień lub dwa non stop. Jednak góry są położone dość blisko siebie, więc widoki bywają podobne jeśli z dnia na dzień pójdzie się na dwa szczyty pasm sąsiadujących. Trzeba więc dobrze rozplanować wyjścia na szlak. 😉

Pierwsza góra, na którą postanowiliśmy wejść to była Pic De Maia – na Komoot znaleźliśmy jeden szlak na dojście na szczyt od tyłu, przy okazji zahaczając o inne wierzchołki, więc postanowiliśmy nim pójść. Sam start tego szlaku z Komoota powinien dać nam coś do zrozumienia, bo zaczynał się na posiadłości prywatnej i do tego nie dało się tamtędy przejść, bo było ogrodzenie podłączone pod prąd (była informacja). :O Ale nie chcieliśmy się od razu poddawać i próbowaliśmy przejść kawałek dalej na rynpał.

Dość szybko jednak okazało się, że szlak właściwie nie istnieje – nie było żadnej ścieżki, od czasu do czasu tylko znajdowaliśmy jakiś znak informujący, że jesteśmy w dobrym miejscu. Ale sporo błądziliśmy i nie wiedzieliśmy często dokąd iść. I chyba nikt tamtędy nie chodzi, bo nie było wydeptanego szlaku i łatwo było się zgubić. Ludzi praktycznie nie spotkaliśmy, za to witały nas często całe stada ogromnych krów. 

Szlak na Pic de Maia

Nie wiedzieliśmy też, czy nie będzie dalej problemu ze znalezieniem ścieżki i czy w ogóle da się przejść. Zwłaszcza, że co chwilę musieliśmy przechodzić pod linkami, które miały trzymać krowy w konkretnym obszarze i mogły być pod prądem. Biorąc to wszystko pod uwagę, woleliśmy nie ryzykować i się cofnęliśmy. I to właśnie idealnie pokazuje jak wyglądało planowanie w Andorze i że trzeba być przygotowanym na improwizację.

A może by wypożyczyć samochód?

W trakcie schodzenia z Pic de Maia zaczęliśmy się zastanawiać czy nie lepiej było by wynająć samochód, bo tego dnia moglibyśmy zacząć naszą wędrówkę z parkingu przy Refugi de Miguel, zrobić tylko podejście na szczyt, a potem pojechać w inne miejsce i zobaczyć więcej. Na szybko w autobusie sprawdziłam więc wypożyczalnie i okazało się, że w stolicy według map Google są tylko dwie wypożyczalnie samochodów osobowych (czy rzeczywiście tylko tyle ich jest…?). Tylko jedna była otwarta, więc do niej poszliśmy. I pomimo tego, że była niedziela wieczór to był popyt na auta, bo co jakiś czas zjawiali się nowi ludzie. W trakcie czekania przejrzeliśmy folder informacyjny, ja też zerknęłam w autobusie powrotnym na ich stronę internetową, na której wybrałam daty potencjalnego wypożyczenia i pokazało mi kilka dostępnych samochodów. I ceny – w dodatku nie takie jak zostały mi zaoferowane na miejsu…

W salonie jednak okazało się, że mają tylko jeden samochód dostępny, który jest wysprzątany i jest to Seat Aroma. Podano nam cenę €90 za dzień + €700 depozytu. W broszurce ten sam samochód widniał po połowie tej ceny, a sprzedawca nie potrafił nam wyjaśnić skąd ta różnica („chyba broszurka stara…?”). Była tam też informacja, że wkład własny wynosi €450. Byliśmy przygotowani na coś innego, zwłaszcza że wypożyczalnia miała dobre opinie, ostatecznie zrezygnowaliśmy więc z samochodu. Co jak się potem okazało, było dobrą decyzją. 🙂

Żeby dojść do szlaku na Pic de Maia trzeba przejść kawałek po ulicy

Potem też sprawdziliśmy auta na stronie wypożyczalni Goldcar – znajomy wypożyczał od nich auto we Francji i mówił, że wszystko można zrobić i sprawdzić online. Tym razem wyskoczyła mu jednak informacja, że jest taki popyt, że nie można wyświetlić faktycznego stanu samochodów do wypożyczenia. O_o Zostaliśmy więc skazani na autobusy, z którymi już w duchu zdążyliśmy się pożegnać.

Uberku, gdzie jesteś…? ;(

Lekko upojeni i najedzeni po posiłku pierwszego wieczora, siedzieliśmy w salonie i zaplanowaliśmy trasę na następny dzień z podejściem na Alt del Griu – szlak i szczyt, z których rozciągały się naprawdę piękne widoki. Rano jednak okazało się, że znaleziony przez nas szlak prowadził z parkingu za miastem i nie da się tam dojechać autobusem. Na piechotę było też za daleko. Nie mogliśmy przeboleć zmiany szlaku i to nas zmusiło, żeby się upewnić czy na pewno nie ma tutaj taksówek.

Mieliśmy kilka numerów do firm taksówkowych, ale jak wytłumaczyć im, że chcemy jechać na konkretny parking…? Skoro tak mało ludzi chodzi tu po górach i do tego wypożycza samochód, to założyliśmy, że pewnie początki szlaków nie są tak znane taksowkarzom. W tamtą stronę może i nie było by tak źle, bo moglibyśmy kierowcę pokierować, mówiąc mu, gdzie ma skręcić, ale kto by nas stamtąd odebrał wieczorem, po kilku godzinach…? Andora nie jest w Unii ani w Schengen, a my mieliśmy tylko esima z internetem, nie mogliśmy więc pozwolić sobie na długą pogawędkę z osobą, która niekoniecznie musiała mówić dobrze po angielsku. Opłaty mogłyby nas zabić. 😉 Potrzebna więc była apka. 

Szlak powrotny z Coma Pedrosa prowadzący po grani

Ubera sprawdzaliśmy i byliśmy pewni, że uber tutaj nie jeździ. Potwierdzili to też w informacji turystycznej – chociaż po tylu pomyłkach kto by im ufał. 😉 I wtedy przyszła mi do głowy najprostsza rzecz, którą mogliśmy zrobić już wcześniej – wyszukałam w necie „Andorra taxi app” i tak znalazłam aplikację CityXerpa. xD Działała tak jak uber – można wyszukać lub wyznaczyć na mapie miejsce odbioru i przyjazdu, pokazywało czas przyjazdu kierowcy oraz opłatę. Tania ta taxi nie była, bo średnio płaciliśmy €30 w jedną stronę, ale dzieliło się to na 3 osoby, więc się opłacało. I otwierało przed nami dużo nowych możliwości jeśli chodzi o szlaki. A i tak wychodziło taniej niż wynajem samochodu, bo jak się potem okazało, tylko pierwszego dnia mielibyśmy czas na pojechanie w więcej niż jedno miejsce, a płacilibyśmy za dzień €90 zamiast €60.

Co ciekawe, taksówki zawsze wyjeżdżały ze stolicy, nawet jak byliśmy w mieście obok to kierowca lapał kurs z Andora de Vella. No i chyba nie mają tam zbyt wiele kierowców, bo dwa razy trafiliśmy na tych samych (ale jeździli różnymi autami). A wzięliśmy taksówkę tylko cztery razy, co znaczy że przewoziły nas tylko 2 osoby. 😀 Auta były w dobrym stanie i generalnie byliśmy zadowoleni z tej opcji.

Mam wrażenie, że planowanie w tym kraju jest zdecydowanie bardziej skomplikowane niż powinno być. Ale jest to też trochę pogmatwane przez państwo – jak przystanki autobusowe w różnych miejscach lub złe oznaczenia szlaków (dwa razy zdarzyło się, żeby podany był czas dojścia do szczytu na początku szlaku, a kawałek dalej był podany dłuższy czas na dojście do tego samego miejsca). Andora reklamuje się też jako świetne miejsce na wędrówki górskie, ale mam wrażenie, że nie jest na to przygotowana – raczej na razie dopiero raczkuje w tym temacie. Zdecydowanie mają potencjał, bo gór wiele i widoki wszystko wynagradzają. Wygląda na to, że mają tu głównie zaplanowaną turystykę pod narciarzy i zimą muszą tu być tłumy

Nisia siedząca tyłem na początku zjazdu rowerowego na szczycie Pic del Cubil w Andorze, a przed nią piękne góry

Pic del Cubil, na które można łatwo dojechać wyciągiem czynnym także w wakacje 😉

Jednak pomimo tego, że ogarnięcie logistyki nie jest łatwe to nie pozwól, żeby to Ciebie zniechęciło! Jeśli lubisz chodzić po górach i oglądać cudne widoki to Andora Ci się spodoba – jest warta całego tego wysiłku podczas przygotowywania wyjazdu. 🙂

Krótkie praktyczne info

Koszt karty e-sim był naprawdę różny, my kupiliśmy stąd, bo wydawał się w miarę tani, a opcja była sprawdzona: https://esim.sm

Trzeba mieć telefon kompatybilny z tą funkcją, a tylko jedna osoba z nas miała, więc musieliśmy sobie z tym poradzić. Co było też plusem, bo przynajmniej zrobiliśmy sobie detoks od internetu. 😉 I starczyło nam 3g na 4 dni spędzone w tym kraju. W autobusie z Andory do Tuluzy było wifi.

FYI: Benzyna w Andorze kosztuje 1,2-1,3€ za litr (stan na sierpień 2025). W tym kraju podatki są dużo mniejsze i ponoć Francuzi i Hiszpanie mieszkający blisko granicy przyjeżdżają tutaj zatankować i zrobić zakupy. I faktycznie przy granicy z Francją trafiliśmy na sklep, który był oblegany i mieli tam tylko wielkie rozmiary różnych produktów.

Polecam jeden blog, który był dla mnie inspiracją, bo było tam sporo tras dla różnych poziomów trudności: https://unexpectedcatalonia.com/andorra-hiking.

Nisia

Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.

Posty, które mogą Ciebie zainteresować:

Dodaj komentarz