Senso-ji to piękna świątynia buddyjska w Tokio, którą koniecznie chciałam zobaczyć w czasie wizyty w tym mieście. Charakterystycznymi elementami są wielki czerwony lampion oraz czerwona pagoda. Ważne było, aby zwiedzić ją we wtorek, bo na oficjalnej stronie wyczytałam, że tego dnia odbędzie się taniec smoka.
W Japonii lubią festiwale, warto więc sprawdzać oficjalne strony różnych miejsc turystycznych w poszukiwaniu wydarzeń – odbywają się cały rok, więc zawsze można na coś trafić. Przekonałam się o tym sama, planując tegoroczny wyjazd – niektóre nas ominęły, bo zaczęły się dopiero po naszym wyjeździe, ale przecież nie można mieć wszystkiego. 😉 Taniec smoka to i tak całkiem dużo. 😉
Rano mieliśmy obsuwę i do świątyni dotarliśmy dopiero około godziny 15 – było to godzinę po tym jak miał odbyć się ostatni taniec smoka. Dodatkowo, był to jedyny dzień, kiedy można było zobaczyć przedstawienie – w głębi duszy więc trochę się smuciłam.
Ale ja nie jestem z tych co użalają się nad sobą – takie jest życie, raz idzie zgodnie z planem, a innym razem nie. 😉 W końcu byliśmy w Japonii, moje odwieczne marzenie się ziściło – kto by się dołował w takim wypadku? 😉
Na miejscu więc na spokojnie oglądaliśmy wielką bramę oraz stragany z pamiątkami i jedzeniem oraz robiliśmy fotki dziewczynom przebranym w kimona. Większość uśmiechała się jak widziała, że robi się im zdjęcie, więc nie trzeba było się czaić. Zapewne przebrały się także po to, żeby stać się gwiazdami na ten jeden dzień – w zupełności im się to udało, bo wiele osób ich fotografowało, a one ochoczo pozowały. Ciekawe było jak raz dla odmiany to jedna azjatka w kimonie zapytała obcokrajowca z niebieskimi włosami i różową brodą czy ten nie zrobi sobie z nią zdjęcia – dla niej to ten wysoki człowiek był atrakcją. 😀
Zwrot akcji 😉
Pod koniec, tuż przy świątyni usłyszałam dźwięk fletu i ogólny zgiełk – jak podeszłam, okazało się, że taniec smoka właśnie trwa w najlepsze! Nie zgadzało się to z informacjami znalezionymi wcześniej gdzieś w necie, ale nie było czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Trzeba było skorzystać z drugiej szansy, którą dało nam życie – szybko więc zawołałam Czarka i udało się obejrzeć dużą część przedstawienia.
Wyglądało to tak, że kilku mężczyzn ubranych w biało-brązowe szaty i niebieskie bandamy niosło długiego smoka na kijach. Na początku szedł mężczyzna, który ewidentnie miał poczucie humoru – niejednokrotnie znienacka zbliżał ogromną głowę smoka do tłumu tak blisko, że można było zajrzeć smokowi w zęby, i czekał chwilę na zdjęcie. Słowami nie da się opisać komizmu tej sytuacji, ale musicie mi wierzyć, że było to dość zabawne. 😉
Rzucaliśmy się w pogoń za paradą, nagrywając filmiki i robiąc zdjęcia. Jak już smok nas minął, my biegliśmy daleko do przodu, żeby znowu spóbować dorwać dobre (jeszcze lepsze!) ujęcie, a potem smok nas wyprzedzał i znów się wymienialiśmy. I tak kilka razy aż doszliśmy do mety.
Cała sytuacja była dość dynamiczna, smok przebijał się przez tłumy, a całość rozgrywała się w długiej uliczce między straganami z jedzeniem i pamiątkami. Taki wyścig zabrał nam chyba z 20-minut chociaż pogoń za dobrym ujęciem się nie dłużyła i raczej powodowała skok adrenaliny. 😉
Za smokiem szedł orszak z gejszami grającymi na fletach oraz mężczyznami z dużymi bębnami i talerzami (mam na myśli instrument, a nie naczynia :D). Właściwie to jedyna ich rola sprowadzała się do zagłuszanego gwarem tłumu podkładu muzycznego. Najbardziej było ich słychać, jak przechodzili tuż obok. 😉
Sporo było ludzi, ale przyznam szczerze, że tuż przed hanami spodziewałam się większego tłumu – całkiem możliwe, że nie było aż takiego tłoku z powodu dość późnej już godziny – w końcu większość osób woli zwiedzać z samego rana, żeby tłumów uniknąć, a nierzadko się zdarza, że po południu też da się ten sam efekt osiągnąć. 😉
Ważne są tylko dobre wróżby
Po przedstawieniu obejrzeliśmy świątynie do końca. Przed głównym budynkiem znalazłam szufladki z wróżbami, obok których nie potrafiłam przejść obojętnie. 😛 Nie wierzę szczególnie we wróżby i zabobony, ale uznaję to za formę zabawy, więc czasem sobie pozwalam. 😉
Na półeczce leżały wyjaśnienia w kilku językach, jak wyciągnąć wróżbę z metalowego pudełka i co z nią dalej zrobić, ale angielskie tłumaczenie było dość kiepskie. Jednak obserwując ludzi, dało się zrozumieć o co chodzi. Proces był taki:
- Wrzucasz ofiarę 100 yenów do wyznaczonego miejsca.
- Bierzesz do ręki stojąca na półce metalową puszkę, potrząsasz nią lekko kilka razy, żeby pomieszać patyczki w środku, myślisz o swoim życzeniu i próbujesz jakiś patyczek wydostać przez małą dziurkę, przechylając puszkę do góry nogami. Dziura jest mała, więc powinien wylecieć tylko jeden.
- Sprawdzasz numer zapisany na patyku w kanji i wyszukujesz szufladkę z tym numerem. Trzeba dobrze zwrócić uwagę na numer, bo w kanji wszystko jest do siebie podobne i łatwo można się pomylić. 😉
- Wyciągasz z niej wróżbę z samej góry – jest ona w kilku językach (w tym po angielsku). Na każdej jest zaznaczone czy oznacza ona szczęście czy pech. Wszystkie wróżby w danej szufladce są pomieszane.
- Szczęście zabierasz ze sobą, a jeśli wylosujesz pecha, przywiązujesz go do metalowych rurek stojących obok, żeby się nim nie martwić i szybko o nim zapomnieć. 😉
Tutaj chyba życie stwierdziło, że to już koniec tego dobrego i trzeba zbalansować moje szczęście i wylosowałam wróżbę oznaczającą pecha! 😀 Czaro również. 😉 I sporo osób obok nas także – słychać to było po głośnych okrzykach. Ale zdarzały się i dobre wróżby… 😉
Generalnie pech nie mówił, że zachoruje czy umrę, 😉 ale na przykład, że przeprowadzka jest teraz niekorzystna, albo że nie spotkam wymarzonego partnera (too late! 😉 ). Czy że podróż teraz jest złym pomysłem (zastanawiałam się, czy nie powinnam w takim razie zostać w Japonii! 😀 😉 ).
Posłusznie powiesiłam papierową wróżbę na jej miejsce i zostawiłam pecha za sobą, nie przejmując się nim zbyt bardzo. 🙂 (Chocia… zrobiłam kartce zdjęcie – czy to znaczy, że jednak pech pojechał ze mną? :D)
Pokręciliśmy się jeszcze chwilę w okolicach świątyni, obserwując ludzi „oczyszczających” się kadzidłem czy wodą, oraz modlących się w prywatnych intencjach. Tym razem dołączyliśmy tylko do tych okadzających się kadzidłem – wszędzie indziej było sporo ludzi, a co za tym idzie – także kolejki… 😉
Ciąg dalszy tutaj.
Nisia
Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.
Posty, które mogą Ciebie zainteresować: