Ci co mnie dobrze znają wiedzą, że potrafię być niezdarna, czasem się potknę, czasem upadnę – w granicach normy, ale się zdarza. Idąc dalej tą myślą, zdarzyło mi się to także podczas wyjazdu do Malezji i nie byłoby w tym nic wielkiego gdyby nie to, że byłam w dżungli (!). A jak wiadomo, dżungla przecież próbuje wszystkich w jakiś sposób wykończyć. 😉
Po zwiedzaniu wyspy Penang udaliśmy się do Cameron Highlands, gdzie wybraliśmy się na kilkugodzinny trekking po dżungli (o tym będzie następnym razem) – no wiecie, przechodzisz po powalonych bambusach zamiast moście, skaczesz po kamieniach, uważasz na pijawki, bo przestrzegał Ciebie przed nimi przewodnik i już ktoś z grupy dorwał jedną jak przyssała mu się do nogi. Tego typu klimaty.
Dzika dżungla
No i mając to wszystko na uwadze i trzymając oczy dookoła głowy, w drodze powrotnej zmęczenie zaczyna brać górę i ni z tego ni z owego poślizgujesz się na obłoconej górce, gdzie nie ma się czego przytrzymać. Upadasz na tyłek, jesteś cała w błocie i czujesz silny ból w ręce, po której ścieka dość obficie mocno czerwona strużka krwi. Ktoś pomaga Ci wstać. Instyktownie wiesz, że wygląda to gorzej niż się wydaje – możesz ruszać ręką pomimo mocnego bólu. Wciąż widzisz ściekającą krew. Wołasz przewodnika, który jest już gdzieś dalej z przodu i go nie widać. Ci przed Tobą też go wołają, ale chwilowo zniknął za zakrętem i nie ma odzewu.
Przypominając sobie jego żarty, że zdarzało się, że ktoś z grupy się zgubił i tylko zasem ich znajdywali, boisz się, że przez Ciebie się zgubicie, idziesz więc dalej, a z ręki płynie krew jak oszalała. Wciąż pamiętasz, że wygląda to gorzej niż jest w rzeczywistości.
Jedną ręką wyciągasz z plecaka chusteczki i spray antybakteryjny, chłopak Ci pomaga. Ale nie opóźniasz marszu i znowu wołasz przewodnika. Wycierasz rękę z krwi i wtedy przychodzi Ci do głowy, że właśnie wywróciłaś się w dzikiej malezyjskiej dżungli i sporo kolców różnej wielkości siedzi Ci w ręce.
Wielka, nieposkromiona, dzika dżungla Ciebie dopadła. Są tu rośliny trujące, które pewnie mogłyby Ciebie zabić…
Wbrew pozorom nie ma tu paniki, są tylko kłębiące się różne myśli. 😉
W tym momencie dociera do Ciebie przewodnik i każe w strumieniu umyć rękę. Robisz to posłusznie pomimo wątpliwości, że w wodzie mogą pływać bakterie, które teraz dostaną się do Twojej krwi. Po chwili przychodzi także myśl, że ten człowiek nie jest tu pierwszy raz i wie lepiej, jak sobie radzić.
Pyta czy uderzyłaś się w drzewo czy korzeń. Wciąż w szoku zastanawiasz się, jakie to ma znaczenie pod kątem trucizny rośliny, która wbiła Ci kolce. Czy trujące rośliny rosną na ziemi czy właśnie na drzewie…? Nie możesz sobie przypomnieć, ale wydaje Ci się, że był to korzeń i niepewnie odpowiadasz. „Czy to dobrze czy źle?”, myślisz, ale przewodnik mówi że nic Ci nie będzie, macając rękę. Wtedy jeszcze nie przychodzi Ci do głowy, że sprawdza po prostu czy nie ma złamania. 😉
—–
Do końca wycieczki przyglądasz się swojej podrapanej ręce i co jakiś czas wyciągasz z niej kawałki roślin. Cały czas coś tam siedzi. Masz świadomość, że jutro z rana wyjeżdżacie na dzikie wyspy Perhentian, gdzie pewnie nie ma lekarza. A jeśli wda Ci się zakażenie? Jeśli coś się stanie? Przed wyjazdem kupiłaś ubezpiecznie, więc może warto by pójść do lekarza tak na kontrolę?…
W poszukiwaniu lekarza
Pod wieczór decydujesz się, że pójdziesz przynajmniej do apteki. Wybierasz się więc z chłopakiem, ale jest bliżej do lekarza, więc idziecie tam. Na miejscu jednak okazuje się, że lekarz ma urlop przez cały miesiąc – odczytujesz informację z kartki. Google twierdzi, że blisko znajduje się jeszcze jeden, nie ma godzin otwarcia, więc idziecie na miejce. Zamknięte. Drzwi informują Ciebie, że klinika będzie otwarta od 7:30 rano.
Podejmujesz decyzję, że dziś napewno przeżyjesz, ale jutro rano wstaniesz wcześniej i się przejdziesz. Nic Ci przecież nie zaszkodzi…
Na wszelki wypadek jeszcze chodźmy do apteki. 😉 Docierasz na miejsce wskazane przez mapy Google i tam zamiast budynku stoi chodnik. Niedaleko widzisz jakiś budynek, ale jest remontowany i nic w nim nie ma. Pięknie. To miasto Tanah Rata, w którym mieszkasz to chyba jakaś dziura! I nie ma się co dziwić, bo jest tu jedna główna ulica z kilkoma na skrzyż, i tyle. Tutaj nastawieni są na turystów oglądających plantacje herbaty i truskawek, podróżujących grzecznie z partnerem i dziećmi albo backpackersów, którzy niewiele się przejmują. Pewnie nie spodziewają się takich mieszczuchów. 😉
Dobra, dobra, do jutra nic Ci nie będzie. Gdzieś tam jeszcze jest szpital, ale – bez przesady – nie jesteś zdesperowana, żeby tam iść…
—–
Rano posłusznie wstajesz koło 7, ubierasz się i idziesz do lekarza. Na miejscu niespodzianka – klinika wciąż zamknięta. I o 7:30, i o 8. Tutejsi lekarze chyba nie czują się zbyt potrzebni, skoro nawet nie umieją otworzyć przychodni w odpowiedniej porze. Machasz ręką, bo ta podrapana wygląda całkiem nieźle i opuchlizna zaczęła schodzić. Trochę boli, ale oceniasz, że w granicach normy. O 10 wyjeżdża Twój autobus w dalszą podróż, wracasz więc do hotelu i próbujesz zapomnieć. 😉
—–
Po kilku dniach zdajesz sobie sprawę jak bardzo mózg splatał ci figle – to był po prostu zwykły upadek, nie trzeba było się niczym przejmować, tylko bardziej egzotyczna sceneria podniosła Ci trochę ciśnienie. 😉 Dżungla wcale nie była tak dzika jak Ci się wydawało i nie próbowała Ciebie zabić na każdym kroku. Dobrze przynajmniej, że słuchałaś głosu rozsądku i nie wzbudziłaś paniki! 😉 Ręka dobrze się goi, do tego wypłukała się ładnie na wyspach od snorkellingu i ciągłym siedzeniu w wodzie. Jest dobrze – możesz odetchnąć z ulgą!
Depozyt na szpital
Z tego co wiem, w Malezji służba zdrowia jest na dość dobrym poziomie, a koszty prywatnej opieki są zbliżone do tych w Polsce. Ważną sprawą jest to, że w szpitalu trzeba mieć paszport i zostawić depozyt na leczenie – nie wiem, jak duży, informacje te znalazłam w hotelu Kuala Lumpur, gdzie nocowaliśmy. Hotel był dobry, więc bym im wierzyła. 🙂 Nie jestem też pewna, jak odbywa się sama procedura egzekwowania płatności od firmy ubezpieczeniowej, bo kiedyś nie jeżdziłam z ubezpieczniem, a potem nie miałam okazji z niego jeszcze (na szczęście) skorzystać.
Uważajcie na siebie podczas podróży, a jak już coś się Wam stanie, to zachowajcie zimną krew, bo często nie ma się co martwić. 😉
PS. Nie brakuje mi odwagi do mniej lub bardziej zwariowanych aktywności, ale wciąż myślę i zachowuję się jak mieszczuch! 😀
Nisia
Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Tutaj znajdziesz opisy miejsc, w których byłam wraz z linkiem do mapy.
Posty, które mogą Ciebie zainteresować:
Mózg zawsze panikuje i przesadza, przez co wydaje się nam, że coś jest poważniejsze niż jest w rzeczywistości. Inaczej nie zauważylibyśmy, że coś się dzieje. 😉
W tym wypadku akurat bym zauważyła, bo bolało. Ale mimo wszystko mózg jest Twoim wrogiem! 😉