Znajomi z pracy wpadli na świetny pomysł, żeby wybrać się w czerwcu samochodami na weekend do Czeskiej Szwajcarii, wynajęliśmy więc 10-osobowy domek (a raczej oni to zrobili, bo ja przyszłam na gotowe :P), spakowaliśmy się i ruszyliśmy w drogę!
Bardzo podobał mi się ten region – miałam wrażenie, że gdzie nie popatrzę tam piękne malownicze skały! Można tam znaleźć szlaki całkiem przyjemne, gdzie miło spaceruje się wśród drzew i nie trzeba mieć do nich dobrej kondycji, jak i bardzo strome skąpane w słońcu, które utrudnia Ci wędrówkę. Każdy więc znajdzie coś dla siebie. Widoki są warte każdego wysiłku, a gdzieniegdzie można się także powspinać (przynajmniej w jednym miejscu! :P).
Wpis z serii Z Życia Bloga, czyli co się u mnie działo w tym miesiącu i jak wyglądają moje podróże od podszewki
* Główne zdjęcie by Czaro
W Hrensko można wsiąść w niedużą łódkę i przepłynąć się po wąwozie. Niestety nie mieliśmy okazji tego zrobić, ale jeśli zdjęcia z plakatów nie kłamią to jest tam naprawdę ładnie (chociaż pewnie nie aż tak widowiskowo jak w ogromnym Kanionie Sumidero w Meksyku! 😉 ). Są dwa odcinki do pokonania i można w[y]siąść w połowie: jeden był jednokilometrowy zajmujący około 20 minut (80 koron) i drugi krótszy 450 metrowy w 15 minut (40 koron).
Na nocleg zatrzymaliśmy się w Jetrichowicach, do których nie mogliśmy początkowo trafić, bo Google próbował wywieźć nas do lasu (dosłownie!). A my prawie tam pojechaliśmy żądni przygody co nas wyrwie z życia codziennego (w końcu był piątek, trzeba było się odstresować po tygodniu pracy! 😉 ). Zrobiło się ciemno i jak wjeżdżaliśmy na polną drogę, w mojej głowie zbierały się wszystkie sceny z horrorów dziejące się w lesie. Oczami wyobraźni widziałam, jak grzęźnie nam samochód, potem pojawia się jakiś szaleniec i wszystko dzieje się tak szybko. Zaczęłam nawet szukać zamknięcia do drzwi, tak na wszelki wypadek. 😉
Wszyscy zawsze śmieją się z głównych bohaterów horrorów, że nie trzymają się razem, a dzielą na mniejsze grupki, a myśmy zrobili dokładnie to samo (!), nie przeczuwając żadnego niebezpieczeństwa – mimo iż pół godziny przedtem rozmawialiśmy o takich scenach i o tym, że to głupie zachowanie. 😀
Może i nasza historia świetnie nadawałaby się na scenariusz filmu, jeśli grasowałby tam jakiś psychopata, ale wkrótce zawróciliśmy (całe szczęście!), bo dotarło do nas, że ten domek nie mógł się tam znajdować z tej prostej przyczyny, że na zdjęciu na booking.com miał sąsiadów… Czy to właśnie nie tak zaczynają się horrory – od głupiej pomyłki i wielkiego pecha…? 😉
W każdym razie nic przerażającego się nie wydarzyło. Chociaż przyznam, że wrzuciły nam się opowiastki rodu z horroru i ruszyły straszne historie jak już wszyscy zebraliśmy się na miejscu, wyczyściliśmy grilla z kiełbasek i opróżniliśmy kilka piw. Dość naturalnie zaczęła się snuć opowieść, że w starej drewutni za domem ma siedzibę mała dziewczynka, która umarła w jakichś okropnych okolicznościach i teraz nawiedza mieszkańców domu, w którym właśnie byliśmy. 😀
Nie było łatwo pójść samej do toalety na drugie piętro ciemnego domu, kiedy reszta przebywała w kuchni, oj nie było! 😀 Światło na przedpokoju samo się zapalało, ale zapaliło się także, jak wszyscy byli w kuchni (poza jedną osobą, która ponoć spała), więc płatało nam figle. Do tego drzwi do domu nie były początkowo zamknięte i słyszeliśmy od czasu do czasu jakieś dźwięki – albo raczej niektórzy z nas słyszeli i nie omieszkali się tą informacją podzielić z innymi. 😉 Wyobraźnia więc szalała, a nasi kochani chłopcy pobudzali ją jeszcze bardziej, opowiadając coraz to nowsze horrory. 😉
Jednak dałam radę i nie była to kwestia odwagi, ale trzeba było wyjść do toalety, bo piwo niestety się nie lituje. 😉 😀
Oczywiście nie pojechaliśmy tam tylko pić i straszyć siebie nawzajem, wybraliśmy się więc na dwie wędrówki. W sobotę poszliśmy szlakiem do miejsca zwanego Pravčická brána, gdzie rozciągały się przed nami cudowne widoki i za każdym zakrętem coraz bardziej wzdychaliśmy z wrażenia. Wstęp okazał się płatny (75 koron), ale warto było wejść na samą górę, bo stamtąd najładniej prezentowała się skalna brama i cała okolica. No i można było poobserwować wspinaczkę na bardzo wysoką skałę (zazdro!). Tam, znajdowało się kilka ścieżek – wszystkimi warto pójść, bo wszędzie było pięknie. 😉
W niedzielę, ponieważ nie mieliśmy zbyt wiele czasu i nasi kierowcy nie mogli sie zbyt bardzo zmęczyć, żeby mieć jeszcze siłę odwieźć nas do Wrocławia, wybraliśmy się do małej chatki na szczycie skały zwanej Mariina vyhlídka, która znajdowała się bardzo blisko miasteczka. Okazało się jednak, że szlak był ciężki, bo piął się mocno pod górę, do tego słońce mocno przygrzewało. Ale byliśmy wytrwali i wszyscy dzielnie wspięli się na sam szczyt. Szkoda, że nie było widoku na chatkę, bo to też robiłoby niezłe wrażenie, ale musielibyśmy udać się na inny szlak i pewnie czekała by nas taka sama męczarnia (przygoda?) co tutaj. A na to już nikt nie miał ochoty (czasu?). 😛
W drodze powrotnej zdecydowaliśmy się pojechać inną drogą przez Niemcy, żeby urozmaicić sobie powrót. Dopięliśmy swego chociażby dlatego, że zatrzymali nas na granicy i przetrzepywali samochód. Aczkolwiek nie jakoś dokładnie, może szczególnie im się nie chciało. 😉 Ja jak na złość nie mogłam znaleźć dowodu :D, a w samochodzie znalazł się dziwny przedmiot nieznanego pochodzenia i jak celnik zapytał „co to?”, nikt nie umiał odpowiedzieć (łącznie z kierowcą). 😉 Po przeczytaniu etykiety, ten dziwny rulonik okazał się być uszczelką do chłodnicy i jakoś nagle nikt nie pamiętał jak to wytłumaczyć po angielsku (czy już Wam mówiłam, że z wykształcenia jestem lingwistką i 6 lat mieszkałam w Anglii??). 😀
Na szczęście celnicy okazali się spoko i nie czekali długo na wyjaśnienia, wystarczyło im, że jest to „coś do silnika”. 😀 I puścili nas wolno.
Skarpy w Czeskiej Szwajcarii przypomniały mi, jak w wieku 16 lat łaziłyśmy z przyjaciółką po lasach Oliwskich. Nie było tam aż tak dużych skarp, ale też można było znaleźć niezłe widoczki i ciche miejsca czy to na babskie pogaduszki o życiu czy na imprezę ze znajomymi. A że właśnie jestem w Gdańsku to może uda się zahaczyć o pewne miejsce z przeszłości i sprawdzić, czy faktycznie wygląda jak je zapamiętałam, czy moja wyobraźnia nieco je podkoloryzowała. 😉
Wspominałam niedawno, że chciałabym zacząć nagrywać filmiki z podróży na Youtube, ale na razie nie za bardzo mi to idzie. A nawet bym powiedziała, że bardzo mi to nie idzie. 😉 Komputer mam za słaby i nie bardzo chce on pociągnąć edycję filmów, która z reguły jest dość zasobożerna. Dojrzewam więc do kupna nowego laptopa, a w międzyczasie edukuję się, jak robić filmy (to też idzie wolno, coś nie palę się do tego Youtube’a). Mam nadzieję, że jakiś postęp będzie, bo inaczej video z Malezji powstanie długo po pobycie tam, a byłoby szkoda. 🙂 Chyba, że podkradnę lapka Czaro jak będzie grał na konsoli. To też jest jakaś myśl…
A tak niezupełnie blogowo i podróżniczo, w czerwcu zapisałam się na jogę na chustach (tak zwana aerial yoga) i byłam już aż 4 razy! 😉 Całkiem świetna zabawa, mimo iż na początku pierwszych zajęć miałam problem z puszczeniem chust rękoma, żeby zawisnąć na biodrach, przytrzymując się tylko stopami. Włączyła mi się jakaś blokada, mięśnie spięły i nie było rady pomimo zapewnień prowadzącej, że jestem bezpieczna, ona mnie asekuruje i nic mi nie będzie. 😀 Nie dało się przemówić mi do rozsądku, mimo iż sama wiedziałam, że nic mi nie grozi.
Ale potem robiłyśmy różne fikołki, które przypomniały mi zabawy na trzepaku i drabinkach w czasach dzieciństwa i blokada poszła precz! 😀 Jaka to ja kiedyś bywałam nierozsądna na tych drabinkach, wyprawiałam takie rzeczy, że mi się teraz w głowie nie mieści. Mogłam spaść i rozbić sobie łeb, ale nic mi się nigdy na szczęście nie stało. 🙂 Widzę, że pociąg do ryzyka i szaleństwa był we mnie od zawsze. 😉
Spadamy…? [chyba bardziej wyglądamy na zbyt uradowane zombiaki ;P]
Muszę w tym miejscu podziękować znajomej Agatce, która od kilku lat wrzuca na fejsa zdjęcia i filmiki pokazujące jak to wymiata na chuście, a ja od dawna patrzyłam, lajkowałam i podziwiałam. No i zazdrościłam. 😉 A że ostatnio rozglądałam się za dodatkową aktywnością, która nie tylko pomoże mi się wyciszyć (chyba już jestem za stara na wyciszenie poprzez włączenie głośnej muzyki i dziki taniec 😉 ), ale także poprawić kondycję. W końcu przez zimę się rozleniwiłam, przestałam chodzić na ściankę wspinaczkową i trochę zdrętwiałam. 😉 A kondycja jest potrzebna do łażenia po górach i eksplorowania różnych miejsc, które wciąż zamierzam odwiedzać. Joga na chustach spodobała mi się, jest dla mnie wyzwaniem i dobrze się bawię. 🙂
PS. No i fajnie jakby udało się taki brzuch uzyskać! 😉 😀
Nisia
Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Tutaj znajdziesz opisy miejsc, w których byłam wraz z linkiem do mapy.
Posty, które mogą Ciebie zainteresować:
- Cudowna Sycylia w cieniu Malezji
- Zagubieni w Lesie (Wyprawa na Śnieżnik)
- Dzień dobry, czy Pan Niedźwiedź? 😉 (Hala Kondratowa, Tatry)
- Przepiękny Kanion Torrent de Pareis na Majorce (Vuelta Isla)
- Dzika Dżungla i Ruiny w Palenque (Meksyk)
- Wycieczka Island Hopping na Langkawi – część 1, czyli na Ciężarnej Dziewicy 😉 (Malezja)
Samochodowe wycieczki są fajne. 😛 Moja ulubiona forma podróżowania – ogranicza cię wtedy tylko wyobraźnia… no i może miejsce do parkowania. 😛
Jest tylko taki maly szczegół – trzeba mieć samochód :p Mam nadzieję, że nam niedługo uda się go kupić i wtedy wycieczki będą częściej.
Samochód daje możliwość spontaniczności. Wiem co mówię. 😉