Finale Ligure – Inna perspektywa na wyjazd do Włoch

Od jakiegoś czasu zbieraliśmy się na wyjazd w kwietniu tego roku – czekaliśmy aż Czaro dowiezie projekt i czy moja sytuacja z bezrobociem się wyklaruje, a że my nie umiemy zdecydować się z wyprzedzeniem, trochę nam zajęło ogarnięcie tematu. 😛 I było wiele pomysłów – ostatecznie padło na Finale Ligure, ale podjęcie tej decyzji nie było szybkie. 😉

Trudne decyzje

Początkowo myśleliśmy o 3-tygodniowym odpoczynku – było to sporo czasu, żeby spędzić w jednym kraju, wpadliśmy więc na pomysł, żeby może pojechać do Chin, które są ogromne (moje myśli w większości krążą wokół Azji) albo zwiedzić dwa czy trzy kraje. Tajwan był jedną z opcji – żeby go zobaczyć zanim zatraci swoją oryginalność i stanie się typowo chiński. Ale po researchu okazało się, że wyspa ta jest malutka i niewiele na niej jest. Do tego połączenia z Indoezją czy Filipinami, które braliśmy pod uwagę, nie należą do najtańszych, zwłaszcza z 2-tygodniowym wyprzedzeniem lub w okolicy świąt.

Przyszło nam też do głowy, że można by tym razem pojechać w zupełnie inne miejsce niż dotychczas – pomyśleliśmy więc o Stanach i road tripie. Ale pomysł ten wzbudzał we mnie zbyt dużo wątpliwości, żeby go organizować na yolo, zwłaszcza że informacje czy potrzebne jest prawko międzynarodowe były sprzeczne – wymagania zależą od stanu. Do tego znajoma miała 30tkę w połowie kwietnia i nie spinał się nam 2-tygodniowy wyjazd razem z jej urodzinami i świętami we Wrocławiu. Z czegoś trzeba było zrezygnować. Odłożyliśmy więc road tripa na później, ale zdecydowanie do realizacji – Czaro miał już nawet wstępny plan gdzie pojechać, żeby zwiedzić większość parków narodowych na zachodzie.

Początek szlaku Ermano Fossati

Trzeba było więc znaleźć coś innego, ale równie atrakcyjnego – i tak padło na Egipt. Wcześniej już o nim myśleliśmy, ale objazdowa wycieczka po tym kraju wymaga wczesnego wstawania, a wtedy nie byliśmy na to gotowi. Do tego były tam jakieś zamieszki czy terrorystyczne aktywności, które nie dawały poczucia bezpieczeństwa. 😉 

Już znaleźliśmy wycieczkę, która nam odpowiadała, oglądaliśmy filmiki o różnych miejscach i nakręciliśmy się na ten wyjazd. Miałam kupować bilety, ale stwierdziłam że lepiej upewnić się, ile ważne są nasze paszporty, bo wszędzie trąbili, że muszą mieć minimum 6 miesięcy ważności. I okazało się, że mój wygasa za 5 miesięcy! :O Dodatkowo, wyjeżdżając gdziekolwiek poza granicę Schengen (nie licząc Turcji, gdzie chwilę wcześniej były zamieszki) zawsze trzeba mieć te 6 miesięcy zapasu. Co w praktyce znaczy tyle, że paszport jest ważny 6 miesięcy krócej niż w nim podano. 😉

Widok ze szlaku w Finale Ligure

Jak to odkryłam, został tydzień do wyjazdu, nie było więc opcji wyrobienia nowego – jak bym miała szczęście, dostałabym go w 2 tygodnie. Zastanawia mnie, czy na granicy faktycznie zwracają na to uwagę i czy nie wpuściliby mnie do żadnego kraju poza Shengen, ale średnio chciało mi się to sprawdzać – co jeśli okazało by się, że nie dostanę wizy i dowiem się o tym dopiero w Egipcie? 😉 Można też wyrobić sobie paszport tymczasowy (na rok), ale robią go tylko na niektórych lotniskach (we Wrocławiu oczywiście nie 😉 ), a i zastrzegają sobie prawo, żeby nie uznać czyichś okoliczności za wyjątkowe i nie wyrobić paszportu – a bilet trzeba mieć kupiony i okazać przy aplikacji o paszport. Stwierdziłam więc, że to zbyt ryzykowne.

Nasze opcje zostały więc ograniczone do Europy, gdzie albo miało padać lub być chłodno. I wtedy Czaro przypomniał sobie o Finale Ligure, o którym kiedyś usłyszał przy okazji szukania wyjazdów rowerowych. Moglibyśmy dla odmiany pojechać do Włoch, żeby pojeździć na rowerze, a nie leżeć na plaży plackiem i pływać w morzu. Spodobał mi się ten pomysł, zaplanowaliśmy więc przejazd, sprawdziliśmy noclegi i kupiliśmy bilety samolotowe do Mediolanu. A potem było z górki. 😉

Kościółek po drodze

Hike po Finale Ligure

Przyznam, że miejscami miałam obawy czy nie okaże się, że jest to takie zadupie, że nic tam nie ma. 😛 Zdawałam sobie sprawę, że nie zobaczę tam oszałamiających zabytków, ale szlaki piesze wydawały się bardzo krótkie, może nawet nudne, a trasy rowerowe daleko od miasta. Było dużo przewozów dla rowerów i wynajem roweru i całego szpeju, ale sporo sobie za to wszystko życzyli. A trasy rowerowe nie były jakieś świetne, wyglądały nawet na niezbyt przyjemne – braliśmy więc pod uwagę, że raczej będziemy łazić niż jeździć, i ostatecznie tak to właśnie wyglądało.

Pozytywne było to, że z Finale Ligure mogliśmy wybrać się do Monako na jednodniową wycieczkę i to mnie pocieszało – był to krok do przodu, żeby osiągnąć mój cel zwiedzenia wszystkich stolic Europy. I z myślą, że zawsze znajdziemy sobie coś ciekawego do roboty i najwyżej trochę odpoczniemy, polecieliśmy do Ligurii. Trzeba było wstać o 3:30 na samolot, więc łatwo nie było, ale daliśmy radę. 😛

Czasem szlak prowadził mocno w górę

No i okazało się, że faktycznie jest to małe miasto położone wśród gór, ale dość niskich (do 500m). Szukając więc jakichś szlaków, kierowałam się przewyższeniem i długością, żeby dać sobie lekki wycisk, a nie wrócić po godzinie z uczuciem niedosytu. I tak trafiliśmy na szlak Ermano Fossati (btw znalezione na mapach na Stravie).

Myślałam, że będzie to nudny spacer, a trasa była często wymagająca i ciekawa – na początku szło się przy tarasach, pod górą, ale z czasem trzeba było się wspinać po kamieniach, czasem dróżka prowadziła pod aleją drzew (i było mega uroczo!), a innym razem po prostu ulicą. Widoki naprawdę super, sporo łańcuchów górskich (pagórkowych? ;p) ciągnęło się z każdej strony co tworzyło niesamowity klimat. Do tego normalnie takie pagórki są zalesione, krajobraz jest więc monotonny. Ale tutaj z lasów wznosiło się wiele malowniczych skał, dzięki którym widok był bardziej urozmaicony. Do tego po drodze mijaliśmy kościółki, ruiny zamków, plantacje oliwek i cytrusów. 

Spotkaliśmy też stado (dzikich?) kóz górskich z dwoma kozłami ze sporych rozmiarów rogami i trzeba było je ominąć tak, żeby nie poczuły się zagrożone i nie zainteresowały się nami zbytnio (a przynajmniej tak nam się wydawało). To niby nie są niebezpieczne czy agresywne zwierzęta, ale słyszałam już historię znajomych, gdzie ktoś uciekał przed goniąca go krową z rogami. xD ^^’ Dla nas to brzmi śmiesznie, ale dla niego na pewno nie było. :p A teren, na którym byliśmy nie był płaski, lecz bardzo nierówny, skalisty oraz dziki i kozy na pewno lepiej by sobie na nim poradziły niż my. XD Mieliśmy więc małą przygodę na tym już i tak interesującym szlaku.

Punkt widokowy

Czasem można było się zgubić na szlaku, bo niekiedy było mało oznaczeń i to w najgorszym momencie, gdzie nie było wyraźnej ścieżki lub trzeba było wchodzić po kamieniach i było wiele małych dróżek. Zdarzyło nam się więc zgubić, czasem też myśleliśmy, że się zgubiliśmy, bo GPS pokazywał, że jesteśmy obok trasy ze Stravy, ale potem się okazywało, że idziemy dalej szlakiem. 😀

Nierzadko szlak wymagał użycia rąk i jakiegoś dziwnego wyginania się, pracowały więc nie tylko łydki i kolana, ale i wiele innych mięśni. 😀 Do tego można było się poślizgnąć, bo było sporo małych kamyków, więc czasem trzeba było przytrzymać się drzew lub na nich zahuśtać. 😀 

Jedna z jaskiń, do których można było łatwo się dostać

Ogólnie byłam mile zaskoczona całością, szlak bardzo mi się podobał i chociażby dla niego warto było tu przyjechać. 😉

To miejsce to raj dla wspinaczy i osób penetrujących jaskinie – jest sporo ciekawych miejsc, gdzie można powłazić i podbić sobie adrenalinę. 😉 Obudziło to u mnie tęsknotę za wspinaczką – będę musiała chyba do niej wrócić po wyprawie rowerem do Gdańska, bo obecnie trochę czasu zajmuje przygotowanie kondycji do jeżdżenia sporych dystansów dzień w dzień.

* główne zdjęcie i to poniżej zrobione by Czaro (instagram.com/czesu)

Nisia

Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.

Posty, które mogą Ciebie zainteresować:

Dodaj komentarz