Jakoś na początku tegorocznego zlotu indianistów odbyło się spotkanie dla tych, co przyjechali na zlot pierwszy raz. Był to mój drugi raz na zlocie, ale stwierdziłam, że przyjdę, bo rok wcześniej spotkanie jakoś mi umknęło. 😉
[Tym, co nie wiedzą, o czym mówię, polecam przeczytać relację z poprzedniego zlotu, którą znadziecie tutaj.]
Tym razem prowadził je Bluewind, chociaż w dużej mierze pałeczkę przejął i rozgadał się także Apacz. Nie było by nic nadzwyczajnego w spotkaniu, gdyby nie to, że w pewnym momencie temat zszedł na dzielenie się wiedzą o Indianach, a właściwie na zabieganie o jakiekolwiek informacje. Apacz wspominał stare czasy, kiedy trzeba było starać się niewiadomo jak bardzo (np. często przynosić drewno), żeby taki starszy indianista podzielił się z Tobą swoją wiedzą.
Nie wiem, czy takie było zamierzenie, ale odniosłam wrażenie, jakby to było coś normalnego i zupełnie naturalnego, a wręcz nawet pożądanego. Bo wydaje się, że w ten sposób można znaleźć tych, którzy naprawdę interesują się kulturą Indian. I z jednej strony można w tym momencie przyznać rację, ale z drugiej moim zdaniem takie przeświadczenie jest naprawdę dziwne i nie do końca słuszne.
Ja osobiście uwielbiam dzielić się wiedzą i robię to, kiedy tylko mogę. Pomaga to innym w poznawaniu świata, w pogłębianiu swojej wiedzy i na przykład łamaniu stereotypów – a przecież to jest jedno z założeń ruchu. Indianiści to poniekąd ludzie, którzy nie tylko są zafascynowani kulturą tubylczych narodów, ale i pragną uświadamiać ludzi o problemach Indian, ich obecnej sytuacji, etc. Nie rozumiem więc podejścia, że o tą wiedzę trzeba walczyć – dlaczego? Wiele osób takie sytuacje mogą po prostu zrazić.
Chciałam podjąć ten temat już na spotkaniu, przeciwstawić się, ale w tamtym momencie nie udało mi się sprecyzować moich myśli, więc milczałam (a może odezwał się wieczny introwertyk, co głęboko kryje się we mnie i wychodzi, kiedy mu wygodnie; a może upał był tak wielki, że nie dało się normalnie myśleć 😉 ).
Wydaje się, że w ruchu jest o wiele więcej osób, które tak uważają, które hołdują się tym, że mają sporą wiedzę, rację absolutną i trzeba zabiegać o ich względy. Ale na szczęście są i tacy, którzy z radością opowiadają o Indianach. Takich trzeba słuchać, podziwiać i dziękować. 😉
Nie raz w tym roku słyszałam opinie, że na zlot przyjeżdżają ludzie, którzy nie mają nic wspólnego ze zlotem i są tam tylko dlatego, że jest to dobre pole namiotowe i do tego z takim “egzotycznym” klimatem – pow wow, warsztaty i dobre jedzenie. Osoby, które mają różne opinie od starych indianistów są chyba nie do końca mile widziani – nasuwa mi się tu wątpliwość: czy jest to przejaw ochrony tożsamości ruchu czy może konserwatywności i zamknięcia się na tych, co są inni? Przecież nawet Zapatyści mówią, że „Wszyscy jesteśmy tacy sami i każdy z nas jest inny”. Ludzie się zmieniają (całe szczęście!) i tak samo zmieniać powinien się ruch – zmiana jest dobra, chociaż w pełni rozumiem, że wpadanie ze skrajności w skrajność jest słusznie niezbyt fajne.
Oczywiście krzywdzące by było stwierdzić, że wszyscy Indianiści zachowują wszystko dla siebie – jest wiele osób, które działają w ciągu całego roku i organizują różnego rodzaju spotkania. Najwięcej chyba dzieje się w Poznaniu, Krakowie i Gdańsku, ale możliwe, że jest tych miejsc więcej, bo napewno nie wszystko dociera do wszystkich (więc nie dociera i do mnie 😉 ). Niejednokrotnie uczestniczyłam w eventach, w których dzielono się informacjami i odpowiadano na pytania uczestników – i bardzo mnie to cieszy!
Nawet na samym zlocie były spotkania, w czasie których można było wiele się dowiedzieć, takie chociażby jak czytanie legend, w którym brało udział kilka osób bądź spotkanie o duchowości (niestety nie udało mi się zostać do samego końca – szkoda, bo temat był bardzo ciekawy i interesująco przedstawiony).
Jednakże trzeba pamiętać, że im bardziej grupa jest zamknięta na nowe osoby i na dzielenie się wiedzą, tym bardziej “świeżaki” będą szukać informacji gdzie indziej – u “szamanów”, co to niby pozjadali wszystkie rozumy i z chęcią opowiedzą o wszystkim, o co tylko człowiek zapyta. Wiedza ta może mieć wątpliwe źródła i pogłębiać stereotypy zamiast je obalać. Ale człowiek głodny informacji będzie ich szukał aż znajdzie i niekoniecznie musi rozpoznać, czy to, co słyszy jest prawdą, czy ubarwioną zmyśloną historyjką. Każdy może przecież stwierdzić “byłem, widziałem, zrobiłem”.
Dzisiejsze czasy różnią się od tych 20 czy 30 lat temu – obecnie internet bardzo się rozwinął i jest ogromnym źródłem informacji, z którego czerpią wszyscy. Ale zawiera także informacje nieprawdziwe czy niesprawdzone, które mogą wprowadzić w błąd. Może trzeba by więc zastanowić się na poważnie, czy uczestnicy ruchu chcą dzielić się wiedzą z tymi, którzy jej szukają? W innym wypadku stereotypy mogą się pogłębiać, bo czemu ktoś ma błagać starego indianistę o jakąś informację i liczyć na to, że “zrobi mu łaskę”, dzieląc się nią, skoro mogą otworzyć komputer i poszukać w sieci…?
Nisia
zaczytałam się 🙂
Wiedza ma najlepszą wartość, kiedy zrozumie się jej cenę. 🙂 Ale leniwe społeczeństwo tego nie potrafi. Dzisiaj jest net, gdzie można wszystko dostać, ale tak jak napisałaś, nie zawsze jest to wartościowa informacja. 😉
Łaska na pstrym koniu jeżdzi 🙂
Hmm, opisana sytuacja chyba nie dotyczy indianistów – dotyczy ludzi w ogóle. (piszę to, jako kiedyś indianista obecny na zlotach pomiędzy…3 i 25 niemal rokrocznie). W każdym środowisku są ludzie, którzy budują swą wielkość w oparciu o egotyczny taniec i tacy którzy po prostu tacy są – Wielcy Sercem ( i tych z natury rzeczy jest wielokrotnie mniej).
Pozdrawiam i życzę spotykania tych drugich!
Tak, dotyczy to różnych ludzi. Indianiści posłużyli jako przykład. Oczywiście nie twierdzę, że wszyscy indianiści są tacy, ale podobna sytuacja zdarzyła mi się kilka razy, a na zlocie byłam dopiero drugi rok…
Dzięki 🙂
ładnie to ująłeś. Pozdrawiam Józefina