Na początku czerwca musiałam najpierw ochłonąć z wyjazdu do Malezji, która była niesamowicie piękna i przysporzyła mi mnóstwo niezapomnianych wrażeń. Potem był babski wyjazd na Sycylię, a weekend później wyjazd w czeskie góry (nie wysokie, ale jednak 😉 ). A pod koniec czerwca znowu jadę do Gdańska. Czasem jak patrzę obiektywnie na te moje wszystkie wyjazdy to nie mogę się nadziwić, że tak strasznie nie umiem usiedzieć na tyłku. 😀
Wpis z serii Z Życia Bloga, czyli co się u mnie działo w tym miesiącu i jak wyglądają moje podróże od podszewki
Dla mnie to jest zupełnie naturalne, że gdzieś jeżdżę i weekendów nie spędzam w domu. W zimie nie mam takiej potrzeby ani wystarczająco dużo energii, więc dobrze jest się poobijać i miesiąc bez wyjazdu przejdzie niezauważony. Ale jak tylko wyjdzie słońce i zrobi się ciepło, mam ochotę cały czas gdzieś jeździć – w góry trzeba przecież pójść i pobić prywatny rekord najwyższego zdobytego szczytu, coś w Polsce zobaczyć, bo to blisko i fajnie swój kraj poznać, za granicę też przecież mieliśmy pojechać, a w Portugalii nie byliśmy nigdy (wciąż aktualne), za Hiszpanią się stękniłam, na wyspie greckiej można się pobyczyć, Azję trzeba odwiedzić pierwszy raz, a to jeszcze to, jeszcze tamto… i potem się okazuje, że tylko jeden weekend (albo wcale) siedzimy we Wrocławiu i że hajsu na koncie nie ma. 😀
No i potem z pisaniem notek nie wyrabiam, bo nie ma kiedy, a przecież tyle jest do opowiedzenia. 😀 I zdarza się na przykład, że siedzę dzień w dzień i piszę i niewiele więcej robię jeszcze poza pracą. I ani coś obejrzeć, ani poczytać czy pograć w planszówki, które tak lubię. A do tego trzeba przecież iść na basen czy na jogę, a może jeszcze bym się na rower wybrała, albo na kajaki… 😀 i znów lista zaczyna się wydłużać. 🙂 Fajnie było publikować posty dwa razy w tygodniu, ale nie dałam rady, bo zaraz zaczną kończyć mi się notki (miałam kilka ustawionych w kolejce). Postanowiłam więc niedawno, że posty będą wychodzić co 5 dni (albo jak wyjdzie :D), myślę, że będzie to dobry kompromis pomiędzy raz albo dwa razy na tydzień. 🙂
Jak patrzę na swojego ponad dwuletniego bloga to jestem z siebie dumna, że tak długo wytrwałam – bywały miesiące, kiedy miałam tylko 2 wpisy albo chwile, kiedy zastanawiałam się, po co to wszystko. 😉 O wiele łatwiej prowadzi się bloga, gdzie jest tysiące followersów, kilkadziesiąt polubień i kilkanaście komentarzy przy każdej notce. I nie jest to kwestia próżności, ale po prostu widzi się wtedy, że ktoś to czyta, że komuś się podoba czy przydaje. Że jest w tym jakiś sens.
A ja mam wysokie wymagania i czasem patrzę na bloga zbyt krytycznie i wtedy notki wydają mi się mało ciekawe, albo mało praktyczne, albo zbyt chaotyczne, a zdjęcia pstrykane masowo i z kiepską post-produkcją… Przyjaciółka nie raz mi już mówiła, że zdecydowanie za dużo rozmyślam nad głupotami, a ja to doskonale wiem, ale nie umiem powstrzymać siły mojego umysłu. 😉
Ale potem przypominam sobie, że bloga piszę dla siebie. Fajnie, że inni go czytają, że innym się przyda, ale nie powinnam na niego patrzeć pod kątem „co spodoba się czytelnikom”. Cenię Was i biorę pod uwagę to, co może się innym przydać, ale jeśli będę myśleć tylko o innych to znienawidzę swojego bloga, nad którym tak długo już pracuję i którego całkiem lubię. 🙂 Nie jest idealny, ale nie musi być. 🙂 Jest skarbnicą wiedzy i zbiorem moich doświadczeń. 🙂 To jest też powód, dla którego podróżowanie full time i życie z bloga wydaje się nie być zbyt dobrym pomysłem, bo jak obserwuję takich blogerów to wychodzi na to, że jakieś 80% postów zamienia się w posty reklamowe, a mnie by to zdecydowanie nie pasowało. Już teraz brakuje mi miejsca na moje notki, a co dopiero jakbym pisała dla klientów o rzeczach, które niekoniecznie mnie interesują. 😉
Wracając do wyjazdów, bo o to w tym wszystkim przecież chodzi… 😉 Z Malezji będę robić zarówno wystawę zdjęć jak i prezentację. Jestem już umówiona jak poprzednio z biblioteką we Wrocławiu (dopiero na listopad, bo wcześniej się nie dało) oraz z pubem Wędrówki na wrzesień (bo ponoć wcześniej nikt nie przyjdzie). Co do tego drugiego to znam już termin, więc możecie sobie wstępnie zapisać w kalendarzu 😉 – zapraszam we wtorek 4 września na godzinę 20. Muszę ogarnąć jakiś plan, bo ostatnio opowiadaliśmy wraz z Czarkiem nasze wrażenia z wyjazdu kumplowi podczas podróży do Czech i zajęło nam to z pół godziny, a opowiedzieliśmy dość pobieżnie. Wygląda na to, że mogłabym opowiadać o Malezji godzinami. 😉
W drugi weekend czerwca wybrałam się z 6 innymi dziewczynami na Sycylię do Trapani. Jedną noc spędziłyśmy w Palermo, ale zdecydowanie nie podobało mi się to miasto. Było sporo ładnych budynków, w tym piękna katedra, ale samo miasto było brudne, szpecąco pomalowane sprayem, a ulice takie zwykłe. 😉 Przypominało to trochę Neapol, tylko w mniejszym stopniu, bo w tym ostatnim to jest niezły syf.
Za to Trapani bardzo mi się podobało, bo było klimatyczne, nieduże i spokojne. Nigdzie nie było tłumów (turyści ponoć zjeżdżają się dopiero w lipcu), miałyśmy więc miasto i okolice dla siebie. 😉 Przyjemnie chodziło się po małych i czystych uliczkach, mimo iż nie było tam zbyt wiele zabytków czy atrakcji.
Połowę czasu pobytu w Trapani wylegiwałyśmy się na plaży. Raz pojechałyśmy do San Vito lo Capo, a drugim razem znalazłyśmy dziką plażę niedaleko centrum. A że ja nie jestem przyzwyczajona do bezczynności to w pewnym momencie nie wiedziałam, co ze sobą zrobić i zaczęłam pisać notkę na bloga (i chyba nawet napisałam 2). 😀
Poza tym byłyśmy w wysoko położonym miasteczku zwanym Erice. Szkoda, że nigdzie nie było widoku na całe miasto, bo byłby pewnie całkiem niezły. Obeszłyśmy je wokoło, a potem zatrzymałyśmy się na wino, które jest przecież obowiązkowe we Włoszech – byłyśmy tu już drugi dzień i wciąż nie napiłyśmy się wina – toż to skandal! … Siedząc w knajpce, obżerałyśmy się granitami, czyli bardzo zmrożonym sokiem z owoców w formie lodów. A wieczorem oglądałyśmy zachód słońca na Salinach, gdzie było ładnie, ale strasznie wiało. A ja oczywiście nie przygotowałam się na zimno (bo to Sycylia!) i nawet nie miałam kurtki czy ciepłej bluzy!
Problem z Sycylią był taki, że pojechałam na nią w złym momencie – półtora tygodnia wcześniej wróciłam z Malezji i wciąż byłam pod jej wrażeniem. Malezja była przepiękna, mieliśmy tam sporo atrakcji i cudownych widoków, Sycylia jednak nie powalała na kolana i wydała się przy niej po prostu fajna. 😉 Wiem, że była piękna i też miała wiele do zaoferowania, tylko w klimacie europejskim (czyli bardziej mi znanym), więc pewnie jeszcze tam wrócę, chociażby po to, żeby zobaczyć Etnę. 🙂
Nisia
Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Tutaj znajdziesz link do mapy z zaznaczonymi miejscami, w których byłam, i linkami do notek.
Posty, które mogą Ciebie zainteresować:
Absolutnie nie rozumiem ludzi, których tak po świecie nosi – za wysoki czynsz płacę, muszę w domu pomieszkać 😉 – ale szanuję odmienne gusta, Ty będziesz podróżować i opisywać, a ja czytać na miękkiej kanapie i wszyscy zadowoleni 😉 Anyway, ja nie o tym. Co to za piękne talerze na pierwszym zdjęciu? Sama malowałaś? Na szablonie? Czy to cudze dzieła? Super wyglądają!
Haha. Szanuję za szacunek dla odmiennych gustów. 😉
To zdjęcie ręcznie malowanych talerzy w sklepie na Sycylii w mieście Erice. Ja tak nie potrafię 🙂
Że ręcznie to widzę, coś pięknego…!