W czasie pobytu w Almerii, wybrałyśmy się do Cabo de Gata (nazwa tłumaczy się bodajże jako Przylądek Kotki). Są tam mniej oblegane plaże (także z szarym i niezbyt fajnym piaskiem niestety) i jest całkiem przyjemnie, z widokiem na góry w obie strony. 🙂
Polecam spacer na wschód po plaży, w stronę latarni, która ponoć gdzieś tam jest, a której my niestety nie zobaczyłyśmy, bo wyszłyśmy trochę za późno. 😉 Autobus z Almerii kosztował 2,90€ (nie jest to więc wielki wydatek), jechał około 40 minut i kursował kilka razy dziennie. Warto wcześniej sprawdzić rozkład, bo powrotne nie jeżdżą zbyt często, więc trzeba uważać, żeby tam nie utknąć, bo niewiele w tej mieścinie tak naprawdę jest. Chyba, że ktoś z (nie)licznych właścicieli camperów by przygarnął. 😉
W Cabo przywitały nas pozytywne niebieskie graffitti.
W tym miejscu warto wspomnieć, że Hiszpanie wydają się być bardzo mili i pomocni, przy tym gadatliwi (dopóki nie powie się im „no hablo espaniol… ingles..?”, bo sami niechętnie mówią po angielsku 😉 ). Ale za to jak próbowałyśmy złapać autostop, żeby wrócić ze spaceru do Cabo de Gata szybciej, nikt nie chciał się zatrzymać – plaga jakaś, chyba już w Polsce łatwiej jest złapać stopa (szczerze mówiąc to nie wiem, bo niewiele stopem jeżdżę).
Fakt, że nie byłyśmy w zwiewnych sukienkach odsłaniających nogi, a ja nawet miałam na głowie arafatę (wiał mocny i zimny wiatr) i do tego bundeiswerę, ale bez przesady… chyba nie tylko wygląd decyduje o tym, czy ktoś się zatrzyma, co…? 😉 (na swoją obronę powiem, że miałam okulary w serduszka i szczery uśmiech na twarzy 😛 ).
W sumie był to jednorazowy przypadek, kiedy próbowałam w ogóle jechać stopem w Hiszpanii, więc może po prostu miałyśmy pecha. 🙂 Kto wie, może gdyby nie była niedziela i całe rodziny z dziećmi nie wybierałyby się na wycieczkę, może gdyby było to inne miejsce, to udało by się coś złapać. Kto wie… 😉
Wycieczka nie była aż taka zła, bo widoki piękne, a i pasterza ze stadkiem spotkałyśmy na swej drodze.
Gdzieś tam na odludziu, w czasie spaceru w poszukiwaniu szczęścia 😉 dotarłyśmy do ładnej knajpki koło kościółka.
Okolice te słyną z tego, że można spotkać flamingi, ale ja znalazłam je niestety tylko w wyżej wspomnianej knajpce. 😉
Knajpka miala bardzo ciekawy wystrój, ale wysokie ceny (15-30€ za obiad). Jak się potem okazało, wszędzie na tej wiosce ceny były podobne; w końcu była to wioska, a te kilka knajpek miało monopol na jedzenie. 😉
Poniżej jeszcze kilka zdjęć ze spaceru.
Nisia
Inne wpisy o Almerii: