2 sierpnia podjęłam decyzję, że na 100% chcę skoczyć w tandemie i że to musi być w najbliższy weekend! Poszukałam stron, które oferują skoki, zadzwoniłam pod jeden numer, potem pod drugi i tak umówiłam się na niedzielę. 🙂
Emocje
Byłam podekscytowana, ale i mega zestresowana, zwłaszcza wieczorem w sobotę, kiedy próbowałam skupiać się na innych sprawach, a jednak skok cały czas siedział mi gdzieś na samym koniuszku umysłu i straszył. Czym straszył? A no różnymi sposobami próbował mnie podejść, chociaż głównie tym, że spanikuję i psychika mi siądzie… O_o”
Tak, tak właśnie próbował mnie straszyć. Rozsądniejsza obawa byłaby o to, że spadochron się po prostu nie otworzy albo że coś innego z tych bardziej przyziemnych rzeczy pójdzie nie tak. Ale nie, strach logiki się nie trzyma, tak więc mój umysł wymyślił sobie, że psychika może okazać się za słaba. I oczywiście było to totalną bzdurą! 😉
W niedzielę rano zjawiłam się na lotnisku w Szymanowie (Wrocław) i rozbawiła mnie nieco atmosfera tam panująca. Obok wielkiego białego namiotu siedzieli wyluzowani ludzie przy stolikach z wielkimi parasolami. Nieopodal w słońcu wygrzewały się puste leżaki. Scena wyglądała bardziej na grill w letnie niedzielne popołudnie, a nie miejsce, gdzie ludzie tracą zmysły ze strachu, gdzie wyrzuca się ich z samolotu, bo sami boją się wyskoczyć 😉 – a to ostatnie okazało się zupełną bzdurą, ale o tym za chwilę.
Na początku trochę się stresowałam. Patrzyłam na skoczków, którzy byli ze znajomymi czy rodziną i żałowałam, że nie ma ze mną nikogo, kto mógłby odwrócić moją uwagę od tego, co stanie się za chwilę.
Ale stres zniknął zupełnie, kiedy w pełnym wyposażeniu (w ich ubranku i z uprzężą) usiadłam przy stoliku i czekałam na swoją kolej. Nie byłam jeszcze tego świadoma, ale wtedy adrenalina zaczęła już na porządnie oddziaływać na mój organizm. Przekonałam się o tym dopiero później.
Psze Państwa, czy Państwo Skaczą?
No i stało się. Wsiedliśmy do busa, a potem do malutkiej awionetki. Miejsca niewiele, więc gnietliśmy się jeden przy drugim. Wszystko było dokładnie obmyślane, kamerzysta siedział tak, żeby na chwilę mógł włączyć kamerę i skierować ją bez problemu na nas i za okno; instruktorzy siedzieli tak, żeby móc w międzyczasie przypiąć swoich skoczków. Siedzieliśmy tam w szóstkę, a instruktor zażartował sobie (mówił poważnie?), że to jest samolot na 12 osób. 😛
Generalnie żartowali, żeby nas pewnie odstresować. Zostałam zapytana, czy to był prezent od znajomych, a jak powiedziałam, że to mój pomysł, to skwitowano mnie tekstem, że ludzie mają czasem szurnięte pomysły! 😛 No cóż, mają! Może i szurnięte, ale za to jakie zajebiste! 😉
Jak już zaczęli nas podpinać, wszystko działo się tak szybko, że nie było chwili na myślenie, zastanawianie się nad sensem istnienia czy nawet na zawahanie się. Jak otworzyli drzwi (albo coś co bardziej przypominało roletę), poczułam tylko strasznie zimne powietrze, a potem już poooszłoooo… „Przytrzymaj tu”, „pociągnij za to”, „podsuń się bliżej wyjścia”, „nogi na zewnątrz”, „uwaga na głowę”………. i już! – bez żadnego ostrzeżenia, bez mojej ingerencji – byłam na zewnątrz na wysokości 4 tys metrów. 🙂
To nieprawda, że w tandemie wyskakuje się z samolotu. W tandemie jest się wyrzuconym na zewnątrz. Tak naprawdę to instruktor skacze, a my jesteśmy balastem przyczepionym do niego po to, żeby zwiększyć poziom skoku! 😉 No wiecie, z balastem to już się robi level hard, zwłaszcza, jeśli ktoś sprawia problemy albo trzepie się na wszystkie strony, haha! 😉
Nie zawsze bywa różowo
Pierwsze wrażenie, jak znalazłam się na zewnątrz? Myślałam, że nie mam jak oddychać. „Myślałam”, bo tak naprawdę byłam w stanie oddychać, ale tak delikatnie, że nie odpowiadało to mojej psychice, która chciała litrami łykać powietrze. Do tego nie mogłam dogadać się z kamerzystą, który był pośrednikiem między mną a instruktorem (o dziwo nie widać tego na filmiku!).
I jak widać, twarz nieco zniekształciła mi się przez pęd powietrza 😛
Ale mimo tego dzielnie próbowałam się uśmiechać! 😀
Instruktor podstawił mi rękę pod brodę, żebym mogła swobodnie oddychać – zadziałało. Kamerzysta pokazał mi kciuk w górę – myślę, że pyta, czy tak jest spoko, pokazuję mu więc kciuk w górę. Instruktor zabrał rękę, a ja znów potrzebuję powietrza(!) – klepię więc go w ramię, żeby dawał rękę… Ramię w dół, mogę oddychać. Kamerzysta „OK?”. Ja „OK”. I znów ramię zniknęło. Więc znów go klepię… I w tym momencie zrozumiałam, że kamerzysta pytał mnie, czy już OK i lecimy dalej (czy faktycznie o to chodziło? a może po prostu chciał mnie ująć z jakąś ekspresją pokazującą, że faktycznie mi się podoba). Przecież samo spadanie trwało około minuty, nie chciał więc pewnie nagrywać mnie przez cały ten czas, jak chowam się za ramieniem instruktora i walczę z moim mózgiem próbującym mi wmówić, że nie mam jak oddychać. 😛
A tu wciąż moje policzki poruszały się, nadając mi dziwny wyraz twarzy, coraz dziwniejszy wręcz 😉 😛
A ja uparcie próbuję się uśmiechać (i nawet mi to wychodzi 😉 )
Spadochron otworzył się i poczułam lekkie szarpnięcie. Chociaż szarpnięciem nie da się nawet tego nazwać, bo było mało wyczuwalne, po prostu zawisłam nogami w dół dla odmiany. A potem były piękne widoki (cudowna pogoda i wszystko widać), mogłam już rozmawiać z instruktorem, który co jakiś czas pytał, czy wszystko w porządku, jak tam, etc. Nie rozumiałam tych pytań do momentu aż stanęłam na ziemi i po kilkunastu minutach słyszałam jakąś dziewczynę, która darła się w niebogłosy przez cały skok (pozytywne darcie się było to 😉 ). A ja byłam cichutko przez cały czas, mimo iż mi się podobało. Tak to już jest, że każdy przeżywa emocje na swój sposób. 🙂
I niby to koniec. I niby to już… Ale był jeszcze jeden niezapomniany moment, kiedy adrenalina ustąpiła i momentalnie poczułam ścisk w żołądku – zachciało mi się wymiotować. Mimo iż moja psychika świetnie się bawiła, to dla organizmu 4000 metrów to chyba był duży wstrząs i dlatego tak zareagował. 😉 Ale to tyle, trochę czasu minęło i przeszło. I wciąż nie mogłam uwierzyć, że dopiero co wyskoczono mnie z samolotu na wysokości 4000 metrów. 🙂
I na końcu jeszcze zaciesz! 😉
Pokonać swój strach
Chyba nie trzeba pytać, czy się bałam – oczywiście, że tak – może nie w czasie samego skoku, ale przed i po. Ale właśnie o to chodziło – zbierałam się do skoku przez ponad rok, bo albo brakowało mi odwagi, albo kasy, albo czasu (a przynajmniej takie były wymówki), a kiedyś zawsze nadchodzi ta chwila, kiedy człowiek podejmuje decyzję ostateczną i już nie chce się cofnąć. Nadchodzi właśnie ten moment, kiedy trzeba pokonać swój strach i stawić sobie czoła. Oby tych momentów było jak najwięcej! 😉
Filmik:
Nisia
PS. Jakby ktoś nie wiedział, gdzie skakać, to szczerze polecam team z Wrocławia. 🙂
PS.2. I jeszcze piosenka, która inspiruje mnie do szaleństw, bo życie przecież jest takie piękne i zwariowane! ^^
Fajnie. Brawo, że się na to zdecydowałaś. 😀 Swoje lęki trzeba pokonywać, a życie przeżyć tak, by było wesoło. 🙂 Jeszcze raz brawo! 😀
Dokładnie! 🙂 „By nie odkryć tuż przed śmiercią, że nie umiałem żyć” 😉 Dzięki! ^^
Żeby nie było czego żałować po śmierci 🙂
Strach ma wielkie oczy..teraz na Bungee trzeba 🙂
No właśnie bungee miało być pierwsze, ale stwierdziłam, że bungee nie dla mnie, bo nie ma czego się złapać, żeby czuć się bezpiecznie ;p