Jak przejechać Polskę wzdłuż (przygotowanie)

Jakoś w zeszłym roku wpadł mi do głowy pomysł, żeby zrobić na rowerze dłuższą trasę, a że rodzice mieszkają w Gdańsku to owe miasto wydało się być naturalnym wyborem miejsca docelowego. Wtedy wiedziałam, że moja kondycja nie pozwoli mi na przejechanie takiej trasy i muszę się przygotować. Miałam to więc ciągle z tyłu głowy: kiedy chodziłam po górach w zimę, kiedy jeździłam na trenażerze jak nie było pogody, a szczególnie kiedy dostałam wypowiedzenie w pracy i nagle miałam do dyspozycji dużą ilość czasu. Idealnie, żeby móc wreszcie na poważnie poprawić kondycję i zrealizować to wyzwanie. 🙂

Przecież to za daleko! O_o

Praca nad kondycją zajęła mi kilka miesięcy: do tej pory trasy dłuższe niż 60 km były dość męczące i wymagały potem przynajmniej jednego dnia odpoczynku. W trakcie wyprawy nie mogłabym sobie na to pozwolić, bo cała trasa zajęłaby ze dwa tygodnie. A komu by się chciało jechać tyle samemu w dobrze znanym kraju jakim jest Polska…? 😉

Próbowałam więc wsiadać na rower dużo częściej, nawet na 30 km, żeby przyzwyczaić tyłek do siodełka i skrócić czas regeneracji. I udało mi się zobaczyć różnicę gdzieś po niecałym miesiącu: mogłam przejechać bez wkładki żelowej nawet 100 km i następnego dnia byłam już gotowa wsiąść na rower i zrobić kolejną trasę jeśli miałabym taką ochotę. Do tego korzystałam z trenażera, który jest bardziej wymagający i wymusza ciągłe pedałowanie. Poza dłuższymi trasami robiłam też sprinty 30-kilometrowe – próbowałam pobić swój poprzedni czas i jechać coraz szybciej. Wszystko to miało na celu także zwiększenie wydolności i wytrzymałości.

Z jednej strony musiałam dbać o formę, a z drugiej uważać, żeby się nie przetrenować lub nie nabawić kontuzji, bo to mogłoby mnie uziemić na dłuższy czas. A nawet 2 czy 3-tygodniowa przerwa sprawiłaby, że cofnęłabym się znacząco w pracy nad kondycją. Zwracałam więc uwagę na to, jak reaguje moje ciało i umysł, żeby nie przesadzić.

Pomnik dla Ryszarda Szurkowskiego na ścieżce rowerowej jego imienia

Przyznam, że bywały dni, kiedy nie chciało mi się już wsiadać na rower i wolałabym porobić coś innego. Albo padało, wiało, było nieprzyjemnie na zewnątrz i nie miałam wcale ochoty wychodzić z domu. Ale wtedy pytałam sama siebie czy jak będę na wyprawie to też będę miała takie wymówki…? 😛 W końcu przygotowanie do wyjazdu wymagało też pracy nad odpornoścą psychiczną… Wychodziłam więc na rower, aż do zżygania. 😉

Czy wszystko mam…?

Kolejną rzeczą, o którą musiałam zadbać było przystosowanie mojego górala do wyprawy – potrzebowałam kupić sakwy, dodatkowy bidon, ogarnąć wszystkie potrzebne narzędzia na wypadek gdyby się coś stało. Najgorszy był bagażnik, ponieważ mój rower nie ma na niego żadnego mocowania, musiałam więc znaleźć dość uniwersalny, który by pasował, a do tego miał udźwig większy niż kilka kilogramów (na wszelki wypadek). Tutaj z pomocą przyszedł pancerny bagażnik od Chińczyka, którego trzeba było złożyć samemu (oczywiście bez instrukcji). 😉

Problem miałam też z sakwami, bo potrzebowałam, żeby były wodoodporne, miały odpowiednie mocowanie, jakieś kieszenie, pasek i w sumie też chciałam, żeby mi się podobały. 🙂 Markowe sakwy kosztowały minimum 400 zł, a nie chciałam tyle wydać, nie wiedząc czy nie jest to jednorazowa akcja i czy będę je potem w ogóle używać. Przed dwa miesiące nie mogłam się zdecydować – kupiłam nawet jedne, ale okazały się za małe, więc je zwróciłam. A potem któregoś pięknego dnia Czaro poszedł do Kauflanda na zakupy i kupił mi dokładnie takie sakwy, jakich szukałam, za jedyne 80 zł. 😀 ❤️ To dopiero znak od wszechświata, że mnie wspiera. 😉 xD

Zostało już tylko dokupić sportowe ubrania, żeby starczyło mi na cały tydzień jazdy – oczywiście kolorowe, żebym była bardziej widoczna na drodze i szybkoschnące na wypadek gdybym musiała je wyprać w międzyczasie. No i ogarnąć trasę. 🙂

Idealna droga do jazdy rowerem – jest cień, ładna nawierzchnia i zero samochodów 😉

Najtrudniejsze przed wyjazdem, czyli zaplanowanie trasy

Planowałam jechać około 70 km dziennie – był to dystans bezpieczny, który nie nadwyrężał mojej kondycji oraz dawał znaczący postęp do celu. W trakcie przygotowania zdarzyło mi się przejechać setkę ze 3 czy 4 razy, ale nie zrobiłabym tego z obciążeniem, pod górkę i któryś dzień z kolei. 😉

Przy planowaniu musiałam wziąć pod uwagę kilka ważnych rzeczy:

  • Trasa musiała przebiegać w miarę blisko stacji kolejowych, żebym w razie czego mogła wrócić do Wrocka – pomimo tego iż pewnego dnia stwierdziłam, że jestem gotowa na ten wyjazd to nie miałam 100% pewności czy na pewno dojadę. Zawsze warto się zabezpieczyć. Poza tym jechałam sama, więc wolałam mieć świadomość, że mogę po prostu podjechać i wsiąść w pociąg jeśli będzie taka potrzeba. W teorii Czaro mógłby przyjechać po mnie samochodem, ale jeśli mogłam wrócić sama to po co zawracać mu głowę. 😉
  • Nie chciałam spać pod namiotem (kwestia dodatkowego bagażu i obciążenia psychicznego), więc trasa musiała przebiegać tak, żebym miała możliwość znaleźć nocleg z dnia na dzień: na początku zarezerwowałam tylko jeden nocleg, resztę ogarniałam na bieżąco, po zakwaterowaniu do obecnego miejsca szukałam pokoju/mieszkania na następną noc. Potrzebowałam zatrzymywać się w miastach, gdzie był wybór w bazie noclegowej (żeby się nie okazało, że zostanę na lodzie i będę musiała przejechać 120 km). Wyjątkiem okazał się Gniew, gdzie baza noclegowa jest mega uboga i właściwie sprowadza się do spania w budynkach zamkowych i kosztuje więcej niż standardowo. Ale musiałabym zupełnie zmienić trasę, żeby ominąć to miejsce albo zrobić 100 km jednego dnia, a życie pokazało mi, że to byłby to bardzo słaby pomysł (ale o tym następnym razem).
  • Wartę musiałam przekroczyć promem, potrzebowałam więc być tam w godzinach dziennych, kiedy prom kursował. Inaczej musiałabym przejechać dodatkowe 20 km. Z promem też była zagwostka, bo nie łatwo było znaleźć informacje kiedy on tak naprawdę kursuje.

  • musiałam dość sporo jeść w międzyczasie – zarówno obiad jak i jakieś przekąski typu drożdżówki, lody czy mus owocowy z białkiem, który okazał się dla mnie świetnym odkryciem (Drugie Śniadanie ma około 200 kcal i wchodzi łatwo nawet jak człowiek nie ma ochoty jeść). Odkryłam, że w trakcie dłuższego przejazdu jem co około godzinę, z reguły nieduże rzeczy: pół kanapki, cały lub pół musu, żel energetyczny, galaretkę energetyczną, batona czy sezamki, żeby uniknąć sytuacji, że zostanę zupełnie bez energii. Do tego przy 70 km potrzebuję zjeść nieduży obiad, bo przekąski nie wystarczą.
  • Potrzebny był mi też sklep co jakieś 20-30 km, żeby odnowić zapas izotoników – nie chciałam jeździć zbyt bardzo obciążona, bo i tak odczuwałam te dodatkowe 8-9 kg na tylnim kole. No i w taki upał w jaki się wybrałam w trasę przyjemniej pije się zimny napój. 😉 Postawiłam na izotoniki, żeby w płynie również przyjmować kalorie, a do tego uzupełniać magnez oraz witaminy, które są wypłukiwane przy dużej ilości płynów. Zauważyłam już wcześniej, że mniej się męczę i łatwiej mi się jeździ, kiedy piję izotoniki, a nie samą wodę czy nawet herbatę z miodem i cytryną.
  • W miarę możliwości dobrze też mieć miejsce po drodze, żeby skorzystać z toalety, chociaż co do tego to też są rozwiązania. Kupiłam sobie specjalny lejek do sikania dla kobiet i przydał mi się raz, kiedy jechałam, i jechałam, i ciągle były zabudowania naokoło i brak jakichkolwiek stacji benzynowych czy lasów. Były za to drzewa na poboczu, ale nie na tyle gęste, żeby ściągać spodnie. 😉
  • Dbałam mocno o bezpieczeństwo, z tego też powodu starałam się omijać drogi krajowe oraz drogi o wysokim natężeniu ruchu bez pasa pobocznego, żebym nie musiała ścigać się z samochodami i nie bać się o swoje życie, kiedy tir wymijałby mnie „na gazetę”. Któregoś razu okazało się jednak, że krajówki nie są wcale takie złe. 😉 Oczywiście nie można też jechać po drodze ekspresowej, tych więc unikałam jak ognia.
  • Ogólnie miałam zasadę, że im krótsza trasa tym lepsza, ale nie kosztem bezpieczeństwa. Nie zależało mi też na zwiedzanie zabytków, bo przypuszczałam, że nie będę miała na to siły i tak faktycznie było.

Droga krajowa nr 91 z Gniewu na Tczew

Do planowania trasy siadałam ze trzy razy i zajęło mi to za każdym razem po kilka godzin. Tylko trochę zmieniałam koncepcje w międzyczasie, więc dałoby się to zrobić szybciej. Najpierw usłyszałam o EuroVelo9 i szukałam informacji jak przebiega i czy warunki drogowe są dobre. Research sporo mi zajął, zwłaszcza, że niewiele osób miało faktyczne doświadczenie z tą trasą lub po prostu nie wypowiadało się na ten temat. Znalazłam info o części tej trasy w województwie pomorskim, ale znajoma potem mówiła mi, że ten odcinek nie jest dokończony za Tczewem i końcówka jest bardzo nieprzyjemna do jazdy. Całość trasy też udało się w końcu znaleźć w formie mapy, którą dało się powiększyć i sprawdzić dokładnie. Ale niestety ta trasa dokładała mi przynajmniej 50 dodatkowych km, więc zrezygnowałam z tego pomysłu. Zwłaszcza po tym, jak pojechałam EuroVelo9 do Trzebnicy i okazało się, że tylko część trasy była przyjemna, a znaczący kawałek prowadził drogą dość dziurawą. Straciłam więc wiarę w to, że to będzie fajna trasa. Na sam koniec jeszcze odkopałam wymagania do oznaczania tras Eurovelo i okazało się, że jakość nawierzchni nie jest jednym z nich ;), bardziej jest to kwestia noclegów w pewnej odległości i bliskości do zabytków.

Cały plan oparłam o trasę wygenerowaną w Komoot (od czegoś trzeba zacząć), ale przejrzałam ją od początku do końca, patrząc na Google Street View (pod kątem jakości nawierzchni i natężenia ruchu) oraz Stravę (pod kątem heatmapy, czyli tego jak często użytkownicy Stravy jeżdżą danymi odcinkami). Zapewne spędziłam na tym dużo więcej czasu niż powinnam, ale chciałam mieć pewność, że trasa będzie bezpieczna i że nie będę musiała się cofać i nadrabiać 15 km tylko dlatego, że Komoot wrzuci mnie na drogę szybkiego ruchu z ciasną ulicą i dużą ilością tirów. Tak by się akurat zdarzyło gdybym nie spojrzała na Google i nie zmieniła trasy.

Bez tego się nie obejdzie – co zabrałam

Z rowerowych rzeczy:
– bagażnik,
– 2 sakwy 20-litrowe,
– dodatkowy bidon na kierownicę trzymający chłód,
– gruby łańcuch, żebym mogła przypiąć rower i nie bać się, że ktoś go ukradnie,
– narzędzie do bagażnika, na wypadek gdyby poluzowała się jakaś śrubka,
– nakładka żelowa na siodełko – nie mogłam znaleźć żadnych przewiewnych spodenek, które miałyby cienkie szwy, jechałam więc w lekkich spodenkach, ale z wyczuwalnymi szwami, więc potrzebowałam tej nakładki; spodenki z wkładką nie są dla mnie, bo za bardzo poci mi się w nich tyłek ;P,
– 2 dętki.

Droga rowerowa gdzieś za Trzebnicą w stronę Milicza

Dodatkowo:
– nerka, dzięki której zawsze miałam pod ręką jakąś przekąske i telefon, więc mogłam zjeść coś lub sprawdzić czy jestem na trasie w trakcie jazdy, bez zatrzymywania roweru,
– powerbank – bateria w telefonie nie wytrzymałaby mi cały dzień przy nagrywaniu trasy,
– kurtka przeciwdeszczowa – nie użyłam,
– słuchawki do słuchania muzyki, która daje mi kopa i energię do jazdy,
– dowód – potrzebny jest też do jazdy pociągiem, a nie chciałam już wracać rowerem, 😉
– perskindol – smarowałam codziennie kolana, zapobiegawczo; u mnie ten krem działa cuda na bolące stawy,
– krem przeciwsłoneczny – przydał się często, bo i tak się zjarałam, zwłaszcza na karku i na twarzy (miałam nieopalone miejsca od okularów oraz pasków od kasku i wyglądałam jak surykatka xD),
– strapsy na gumce, żeby poprzypinać różne rzeczy do bagażnika – przydały się głównie do przytrzymania w bezruchu grubego łańcucha,
– lejek do sikania – przydał się tylko raz, ale warto było go wozić dla komfortu psychicznego, 😉
– mokre chusteczki antybakteryjne,
– gotówka, w tym drobne na prom,
– gaz pieprzowy – nie przydał się,
– trytki i taśma izolacyjna – nie przydały się, ale nie były ciężkie i nie zajmowały dużo miejsca.

Miałam w sumie przetestować jeszcze jak się jeździ rowerem z pełnymi sakwami, ale jak to czasem bywa w życiu – nie wyszło. 😀 Bo któregoś razu po prostu stwierdziłam, że jestem już gotowa i mogę jechać, i jakoś nie miałam głowy, żeby zrobić ten test. Nie było to jednak konieczne, bo dość szybko przyzwyczaiłam się do dotakowej wagi i miałam inne zmartwienia, więc o tym nie myślałam zbyt długo. 😉

Nisia

Szukasz inspiracji na kolejną podróż? Chcesz poczytać o konkretnym miejscu? Zajrzyj tutaj.

Posty, które mogą Ciebie zainteresować:

Dodaj komentarz