Trzeba przyznać, że podróże czasem męczą. Jakkolwiek zajebiste by nie były, ile pozytywnej energii i wrażeń by nie dawały, to i tak czasem bywają ciężkie i potrafią przytłoczyć i sprawić, że ma się wszystkiego dość. Są po prostu takie problematyczne chwile, o których po jakimś czasie się zapomina, bo są to momenty przejściowe, które prędzej czy później pozwalają dotrzeć do celu.
Bywa tak, że podróż jest długa i niektóre rzeczy nie układają się po Twojej myśli.
Bywa tak, że nie wszystko da się zaplanować i w pewnym momencie trzeba zaryzykować, że zostanie się gdzieś w nocy bez możliwości dotarcia do punktu docelowego.
Albo tak, że natknie się na problemy, których nie można się było spodziewać i nie wiadomo jak sobie z nimi poradzić.
Albo po prostu jest się tak mocno zmęczonym, że nie można znaleźć hotelu, który znajduje się w zasięgu 100m i krąży się w kółko i w kółko, myśląc, że to musi już być szaleństwo, skoro mapa kłamie, a nikt z przechodniów ani ludzi pracujących w pobliskich knajpach nie słyszało o ulicy, której szukasz.
I wtedy bywa tak, że zalewa człowieka bezradność i ma on ochotę siąść w miejscu, w którym stoi i gorzko – naprawdę gorzko – zapłakać…
Ale takie chwile są potrzebne, żeby móc docenić to, co nas spotyka: piękne widoki, które podziwiamy; ludzi wokół nas; lokalne jedzenie, które możemy spróbować; towarzyszy podróży; ciszę i spokój – to wszystko, co osiągamy dzięki trudowi, przez który przechodzimy. I w takich chwilach wiarę może przywrócić drugi człowiek…
Jadąc na XL zlot w zeszłym tygodniu, wylądowałam w Turku, w mieście oddalonym od Uniejowa o jakieś 20km. Czekałam na busa, który mógł się okazać busem widmo i nigdy nie przyjechać. Była godzina 23, kwadrans po czasie odjazdu, a pojazdu nie widać. Mój umysł zaczął rozważać różne możliwości, które mi pozostały, jeśli okaże się, że spędzę noc w tym mieście. Cel znajdował się tak blisko, a ja czułam się strasznie bezsilna i samotna. Dzień był długi i czułam się przez to jeszcze bardziej zmęczona i zaczynałam mieć wszystkiego dość. Na przystanku zebrało się kilka osób, ale w tak małym miejscu nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać. Autostopu też nie było szans złapać, bo była to jakaś mała ulica, a droga przelotowa znajdowała się kawałek dalej; no i ciemność już zapadła.
I w najcięższej chwili, kiedy już wydawało mi się, że świat zjednoczył się przeciwko mnie, zatrzymał się obok mnie kierowca PKSu, którym jechałam do Turka; kierowca, do którego zagadałam z godzinę wcześniej, pytając, czy o tej porze uda mi się coś jeszcze złapać, i który pokiwał głową zaprzeczająco. Właśnie jechał do domu i zaproponował bezinteresownie, że nadłoży 2 razy drogę, żeby mnie podwieźć do Uniejowa. Momentalnie wiarę odzyskałam w ludzi i wszechświat.
Niby to nic, bo napewno znalazłabym jakiś nocleg, więc obeszłoby się bez uszczerbków na zdrowiu psychicznym. 😉 Ale mimo wszystko człowiek zmęczony potrafi wyolbrzymiać swoje problemy i kierowca okazał się moim bohaterem. 🙂 Czasem to wystarczy, żeby poprawić humor i dać poczucie, że nie jest się samym w tym ogromnym świecie, który tylko czyha na chwilę naszej nieuwagi, żeby nas stłamsić, przytłoczyć i uśmiercić. 😉 Czasem wystarczy dobre słowo albo uśmiech od innej osoby, kilka wymienionych słów, żeby nabrać siły. Czasem wystarczy zaśpiewać bardzo głośno jakąś pieśń. 😉
Nisia
Uwielbiam podróże właśnie za te skrajne, przeciwstawne emocje- ile wspomnień! 🙂
Bez chwil smutnych nie ma chwil radosnych. 😉 Grunt to znaleźć mały, pozytywny aspekt, a całe zło nie wydaje się tam wielkim złem. 😀
Tak, ale właśnie czasem ciężko jest zaleźć ten pozytywny aspekt, bo człowiek skupia się na tym, jak bardzo źle jest. 🙂
Wiem. Ale koniec końców smutek się kończy, bo pojawia się promyk nadziei 🙂
Nom cud 🙂