Zawsze ciężko było mi pogodzić się z tym, że ludzie odchodzą. Zaczęło się od tego, że traciłam przyjaciół już w liceum – odchodzili jeden po drugim. Nasze relacje zacierały się bezgłośnie, bledły, wypalały i gasły niczym zdeformowana resztka świeczki zapachowej, która na początku wydawała się być świetnym pomysłem.
Potem były następne osoby, rozpadały się związki, przychodzili nowi przyjaciele, nowe miłości i znów następowały pożegnania albo ich brak. Aż nabrałam przekonania, że wszyscy kiedyś odejdą. I bardzo oszczędnie zaczęłam nazywać ludzi dookoła moimi przyjaciółmi – nie można stracić przyjaciół, nie mając ich. 😉
Próbowałam ratować daną relację, czasem traciłam siły i przestawałam, a ta druga osoba starała się, kiedy mi nie zależało. Nie mogliśmy się zgrać, bo gdyby się udało, sytuacja potoczyłaby się inaczej. Zawsze miałam złudną nadzieję, że to jeszcze nie koniec, mimo iż mój umysł widział prawdę. Chwytałam się nadziei krwawiącymi palcami i nie wypowiadałam słowa „żegnaj” do momentu aż życie zaczynało drwić ze mnie, że wciąż się łudzę.
Jestem optymistką. Bywam naiwna. Ale ta nadzieja pomaga mi przetrwać w ciężkich chwilach, daje siłę, kiedy jej potrzeba.
Ale i przez tą nadzieję czasem nie potrafię pogodzić się z faktami. Może przez nią bywam czasem ślepa i widzę to, co chcę widzieć…?
Znajdując się w naszym comfort zone, czujemy się bezpieczni i nie chcemy się stamtąd ruszać. Ale nie jest to sytuacja dobra dla nas, bo nas ogranicza. Bo tworzy toksyczne związki, z których nie wyniknie nic dobrego.
Dlatego najwyższa chyba pora zmienić nastawienie i pogodzić się z rzeczywistością. Pora po raz kolejny powiedzieć „żegnaj” i nie łudzić się, że coś się zmieni. 🙂 Pora zorientować się, co jest grane, i pomyśleć o tym, czego pragnę ja, teraz, w tej chwili, a nie o tym, co mogłoby być. Może potrzebna jest zmiana…? 🙂
Nisia
Czasem trzeba poddać się, by wygrać. Nigdy nie wiadomo, czy nie przyniesie to lepszego jutra niż czekanie na cud. 🙂